Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Objął ją i przytulił po raz ostatni. Ktoś zapukał do drzwi. Helena bez tchu podbiegła i uchyliła je. Usłyszał głos Etiopki. - Szlachetny Marek Emiliusz obudził się i jest zdumiony, że ciebie nie ma. - Powiedz, że się kąpię, albo że mi się niedobrze zrobiło po uczcie. Zresztą gadaj, co chcesz, byle leżał spokojnie. "Zatrzasnęła przed Etiopką drzwi i zwróciła się do Aleksandra: - Dokąd pójdziesz? Nie wiedział. Jakoś nie. Brał poważnie w rachubę tego, że przyjdzie chwila, w której będzie musiał opuścić dom Heleny. Wyczuła to, bo powiedziała: - Idź do Tarsu, tam. Mieszka moja siostra; ona jest uczciwą kobietą, nie tak jak ja... Może dlatego, że miała ospę jako dziecko, ale jest uczciwa. Pójdź do niej, jej mąż ma warsztat złotniczy, podobno znasz to rzemiosło. Dadzą ci robotę, gdy powiesz, że przychodzisz od Heleny z Antiochii. Poprawiła włosy przed lustrem z polerowanego srebra, okrasiła twarz uśmiechem, nawet wyjęła kwiat z korynckiej wazy i wpięła go we włosy. Poprawiła jeszcze raz prześcieradło, w które była owinięta, i pobiegła do drzwi. W progu odwróciła się jeszcze. - W srebrnej szkatułce są pieniądze - powiedziała. - Weź, ile ci potrzeba, potem skacz z okna; psy są na łańcuchach, bo Marka się spodziewałam, a one nie lubią go. Niech cię bogowie mają w opiece. Już była za drzwiami. Jeszcze słyszał lekkie kroki na marmurowej posadzce. Nie było czasu; podszedł do szkatułki, wziął garść monet i wsypał do woreczka, w którym dawniej przechowywał żywność. Jeszcze był w nim kawałek wyschniętego na kamień żołnierskiego chleba. Popatrzył nań jak na wspomnienie dawnego życia, po czym z rozmachem wyrzucił go przez okno. Po chwili sam już biegł przez ogród pełen kwiatów. Więzień sięgnął za chiton i sprawdził, czy ma jeszcze łańcuszek od Heleny. Niedługo czyjaś ręka zedrze go z szyi skazańca, lecz teraz czuł pod palcami drobne ogniwka ze złota. Ręka przesunęła się niżej i poczuł pod palcami owal szmaragdu, na którym była wyobrażona opiekunka bohaterów. Jak mógł żądać, by opiekowała się nim? To było niemal bluźnierstwo. A mimo to podniósł wizerunek do ust, błagając boginię, by pozwoliła mu umrzeć po męsku. Pomyślał też o Helenie: czy go pamięta, czy jest szczęśliwa u boku Marka Emiliusza? A może ma jakiegoś nowego bogacza , który ją utrzymuje. O, jakże pragnął, by kto myślał o nim! Nie wiedział, kiedy usnął. Śniło mu się wyraźnie, że jest w Damaszku. Gdy obudził się w swoim lochu, nie wiedział początkowo, co jest snem, a co jawą. Damaszek, perła Wschodu, duży ośrodek handlowy, udzielił i jemu swej gościny jak wielu innym ludziom. We śnie zobaczył jeszcze raz białe domy o płaskich dachach, ogrody pełne palm i potężne mury miejskie. Gdy uciekł w nocy od Heleny, po wyjściu z ogrodu spostrzegł, że jest w żołnierskiej tunice. Byłoby głupotą pokazywać się w niej w biały dzień. Pościg na pewno jeszcze trwał, bo Piłat chciał dać odstraszający przykład dla reszty wojska, zwłaszcza że Aleksander uciekł z oddziału. Taka rzecz nie mogła skończyć się chłostą, nawet gdyby chodziło o samego trybuna, a nie o prostego żołnierza. Usiadł na kamieniu, ściągnął tunikę i nożem obciął górną część, zmiął i rzucił w krzaki. Pas trzymał mu dół, wyglądał teraz, jakby nosił egipski fartuszek, i od biedy mógł się pokazać ludziom. Szkoda tylko, że nie można było zrobić obrąbka, ale przecież chodziło o to, by jak najprędzej wyjść z miasteczka. Usiadł w krzakach i czekał, aż otworzą bramę. Ranek wstawał za szybko dla Aleksandra. Na drodze ukazała się jakaś karawana. Sześć wielbłądów i cztery osły z wolna zdążały ku bramom Emaus. Aleksander chciał wyjść razem z karawaną i szedł obok poganiaczy. Dowiedział się z rozmowy, że idą do Damaszku. Nagle jeden z kupców zwrócił głowę w stronę młodzieńca. - Co tak leziesz jak cielę za krową? A możeś ty złodziej? - spytał podejrzliwie. - Nie, panie - Aleksander przybrał obrażony ton. - Jestem złotnikiem, ale dom i warsztat spłonął w czasie pożaru. Idę szukać roboty, a mam obiecaną w Damaszku. Podziwiał samego siebie: ani razu się nie zająknął. Chyba sam Hermes mówił jego ustami. Podróżny popatrzył na niego badawczo. - Jeżeli nie kłamiesz i jesteś złotnikiem; to chodź do mnie. Potrzebuję robotnika. Aleksander zrobił minę, jakby rozważał słowa rzemieślnika. Za szybka zgoda wywołać mogła podejrzenie. Pamiętał dobrze, jak ojciec mawiał, że gdy ktoś za szybko się zgadza, jest albo złodziejem, albo lekkoduchem, a jedno i drugie to klęska w warsztacie. Namyślał się więc długo, pytał o warunki pracy, sypał jak z worka nazwami narzędzi i kamieni. Dowiedział się, że rzemieślnik jest Kananejczykiem, że nie rzeźbi kamieni, bo nie ma zdolności ku temu; owszem, byłoby dobrze, gdyby Aleksander umiał robić kamee i gemmy, ale to nie jest konieczne. On, Hiram, chce mieć jedynie kogoś znającego się na robocie i uczciwego. Cieszy się, że spotkał młodego Żyda, który chce u niego pracować. - Nie jestem żydem! - Aleksander podniósł z dumą głowę. Kananejczyk popatrzył na Aleksandra. - Tym lepiej. Nie lubię tych fanatyków, którzy raz w tygodniu marnują cały dzień na modlitwę. Owszem, modlitwa to rzecz konieczna, zwłaszcza że człowiek zawsze potrzebuje pomocy bóstwa, ale cały dzień się modlić? O nie, to marnowanie czasu. Aleksander przytaknął mu ruchem głowy. Był szczęśliwy, że miasteczko zostało daleko w tyle. Wyprostował się, podniósł głowę. Był wolny, możliwość kary zniknęła z jego myśli. Niedługo pożegna kraj, ludzi czekających na Mesjasza i proroków, a jednocześnie domagających się krzyża dla takich herosów. Jezus na pewno już rozłożył się w grobie. Teraz powinien tak samo rozłożyć się we wspomnieniach Aleksandra. Tylko że po umarłych pozostają kości, a Jezus powinien całkowicie zniknąć z pamięci młodego Greka. Szli rzymskim gościńcem. Był upał coraz dotkliwszy