Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Russell żył w śmiertelnym strachu, że któregoś dnia Fudgepacker może zdjąć okulary i ukaże się... Nieważne. - Zamknij drzwi - zaskrzeczał pan Fudgepacker. Frank zaczął usilnie próbować, choć z nimi trzema w środku, przyciśniętymi do biurka, nie było to wcale takie łatwe. Pan Fudgepacker zlustrował swą siłę roboczą, jego powiększone oczy przechodziły z jednego na drugiego. Jeśli ktoś się zastanawia, jakie pojęcie mogłoby tu przyjść do głowy, to: „upiorne”. - Gdzie Bobby Boy? - spytał pan Fudgepacker. - Na zwolnieniu - odparł Frank. - Ma kłopoty z żołądkiem. - Mam nadzieję, że coś złapał. Przyzwoita choroba to świetna zabawa. Widzisz tę dłoń? - Wyciągnął zwiędnięte łapsko. - Paznokcie odpadają. Doktor powiedział, że powinienem dać ją sobie amputować. - Dobry Boże... - jęknął Frank. - Kiedy? - W pięćdziesiątym ósmym. Chory idiota. Powiedziałem mu, że ta ręka mnie przeżyje. A ja jego. I jego następcę. Co to za obrzydliwy smród? - To ja - przyznał się Russell. - Przepraszam. - Nie przepraszaj, chłopcze, nie ma nic złego w paskudnych smrodach. Zbieram wstrętne smrody. Trzymam je w słoiczkach. Niewielkich czarnych słoiczkach. A tak poza tym to po co was tu, banda, wezwałem? - Przysłał nam pan notatkę - wyjaśnił Frank. - Ach tak. A ty Frank, cwaniaczku, próbujesz odwrócić moją uwagę, opowiadając o chorobach i smrodach. Włażenie mi w dupsko nic ci nie pomoże. - Słucham? - spytał Frank. Morgan zachichotał. - Do roboty... - stwierdził Ernest. - Tak? - podjął Frank. - ...już nic nie mamy - odparł Ernest. - Nie mamy już nic do roboty. - Poprawi się - uznał Frank. Ernest pociągnął nosem. Dźwięk był dość odrażający - brzmiał, jakby jakaś siła wciągała rurą kanalizacyjną pół tony cielęcej wątroby. - Nie zamierzam owijać w bawełnę - stwierdził Ernest. - Lawirowanie nigdy nie pomaga, wykręty to to samo co wahanie się. Uwierz mi - nie ma żadnej różnicy. Krętacz to gracz na zwłokę, po prostu i zwyczajnie. Jestem wystarczająco długo w tym biznesie, by dostrzegać prawdę takiego stwierdzenia. Kiedy byłem dzieciakiem, ojciec powiedział mi kiedyś: „Ernest, nie rób tego z siostrą”. Nie lawirował. - Rozumiem - stwierdził Frank. - Niech to będzie dla ciebie lekcją. - Oczywiście. - No więc nie stój jak głupek. Wracaj do pracy. - Oczywiście. To wszystko? - spytał Frank. - Wszystko - powiedział Ernest. - Poza tym, że jesteś wywalony, więc nie wracasz do pracy. To znaczy, na pewno wrócisz do pracy, tyle że nie tutaj. Frank zaczął wydawać z głębi gardła ciche odgłosy, jakby go duszono. - Dostajesz zawału? - spytał Ernest. - Jeśli tak, chętnie popatrzę. Też miałem kiedyś zawał. Tak naprawdę nawet dwa, ale nie mogłem się oglądać. Chętnie bym je sfilmował. Jeśli zamierzasz dostać zawału, to mógłbyś zaczekać, aż włożę film do kamery? - Nie możesz mnie wywalić - wydyszał Frank. - Jestem kierownikiem. - O! To kogo mam wywalić? - Wywal Morgana. - Nie może mnie pan wywalić - stwierdził Morgan. - Jestem pakowaczem. - O! To kogo mam w takim razie wywalić? Jeden z was musi odejść. - Wywal Russella - poradził Frank. - O! - powiedział Russell. - Nie - zaoponował Morgan. - Tak nie można. Russell jest sprzedawcą. - Jeśli jeden z nas musi odejść - stwierdził Russell - to lepiej, jeśli to będę ja. Ostatni w robocie, pierwszy na bruk. - Zgadzam się - stwierdził Frank. - Świetnie - przyznał Ernest. - No więc jesteś zwolniony, Russell. - Dziękuję - odparł Russell. - Odchodzę z żalem. Może kiedy sytuacja się poprawi, weźmie mnie pan z powrotem... - Nie, nie, nie! - zaoponował Morgan. - Tak nie będzie. Russell znów robi za uprzejmego. Nie może pan wywalić Russella! - Dlaczego nie? - spytał Russell. - Ponieważ Russell jest sprzedawcą. Oprowadza klientów, wypisuje zamówienia, nadzoruje odbiór i zwrot egzemplarzy, pisze protokoły zagubień i zniszczeń. Nie może pan wywalić Russella. - O! - stwierdził Ernest. - To kogo mam w takim razie wywalić? - Niech pan wywali Bobby’ego Boya - odparł Morgan. - To by było nieco nie fair wobec niego, nieprawdaż? - powiedział Russell. - Nie ma go i nie może się bronić. - Nie wtrącaj się, Russell. - Wydaje mi się, że Bobby Boy powinien dostać szansę, aby coś powiedzieć. - Bobby Boy, zostałeś wywalony, bez względu na to, gdzie jesteś - stwierdził Ernest. - Ale... - próbował jeszcze Russell. - Siedź cicho, Russell, albo ciebie też wywalę. - O! - Świetnie - stwierdził Ernest. - Chyba udało nam się to załatwić całkiem zgrabnie. Teraz do roboty, banda! - Ale... - powiedział Russell. - Co? - spytał Ernest. - Mogę umyć filiżanki? - Na pewno dasz sobie z tym radę, mając wszystkie inne sprawy na głowie? - Spróbuję. - Dobry chłopak, ale teraz spadajcie. - Dziękuję - zakończył Russell. Wypchnęli się na zewnątrz i Frank zamknął drzwi. - Mało brakowało - stwierdził. - Jasne - powiedział Morgan. - Dzięki za podanie mojego nazwiska. - Spodobało ci się? - Nie, to miała być ironia. - Wracam do niego - powiedział Russell. - Jeśli ktoś musi odejść, to powinienem to być ja. Ostatni w robocie, pierwszy na bruk. - Na twoim miejscu nie robiłbym tego - powiedział Morgan. - Niby dlaczego? - Ponieważ spotkałem w przerwie obiadowej Bobby’ego i powiedział mi, że znalazł nową robotę. - Ba! - prychnął Russell. - Więc jestem uratowany. Wielkie dzięki, Morgan. - Przynajmniej tyle mogłem dla ciebie zrobić. W tym momencie do ich uszu doleciał głos Ernesta Fudgepackera, który oznajmił: - Jeszcze jedno: za tydzień o tej samej porze mamy następne zebranie i jeśli sytuacja się nie poprawi, będę musiał wywalić następnego z was. - Nie mielibyście nic przeciwko temu, gdybym powiedział: „O kurwa!”? - spytał Russell. Rozdział 8 „Kto smaruje, ten jedzie” - informuje stara piosenka, tyle że to nie do końca prawda. Tak naprawdę to wcale nie jest prawda. Liczy się tylko stres. Stres