Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Lucinda, Elizabeth, Tucker, książka, która mi tak źle idzie - woda spływała m~ w dłonie tak jak krew cieknąca z Tuckera. Drzewa rozbrzmiewały radosnym chórem. Otworzyłem nagle oczy. Alei tak., oczywiście, powinienem był wiedzieć. Kompletny materiał dowodowy miałem przed nosem. Przy zlewie stała właśnie ta butelka, którą otworzyłem, a potem nie mogłem nikogo namówić do picia. Była pusta. Obok niej stała jeszcze jedna. Też pusta. Kac wzmógł się natychmiast z przerażającą siłą. Rzuciłem się na poszukiwanie pigułek, wykradłem kilka z torebki Liz, kiedyś już poskutkowały. Przy kuchennym wyjściu przewrócił się pojemnik na śmieci. ~Wypadłem na dwór z wściekłości. Drogą nad brzegiem rzeki biegło czarno-białe zwierzę ze zjeżonym grzbietem. Zmierzało w kierunku tamy przy młynie. Można się było tamtędy przedostać na drugi brzeg, do lasu. Kubeł, pojemnik na odpadki, śmietnik, z amerykańska ushcura, z francuska poubelle, materiał dowodowy, dowód obciążający leżał na boku. Ze środka wysypała się smuga domowych śmieci, odpadków, pustych pudełek, butelek, resztek mięsa i skorupek od jaj, które znaczyły drogę ucieczki borsuka; a w tym całym świństwie zapisany ręcznie i na maszynie, zabazgrany i zadrukowanym na czarno-biało i na kolorowo - papier, papier, papier! Tego już było za wiele. Niech się tym zajmą organizatorzy nasz: go wiejskiego święta, czyli cotygodniowego wywożenia wszystkich naszych dni wczorajszych. Przemknąłem cicho, jak mi się zdawało, przez korytarz i otworzyłem drzwi "naszej" sypialni. Uderzył mnie w oczy oślepiający blask światła dziennego. Elizabeth odwróciła się do mnie. - Nie śpię. -- Posłuchaj, Liz... - "Tęsknię za Tobą. Lucinda". Czułem się zbyt nieszczęśliwy, by wdawać się w rozmowę. Ściągnąłem kołdrę z łóżka i na pół oślepiony poszedłem do nory, którą czasem określam mianem swego gabinetu. Poranny chór ucichł w oddali. Wiedziałem, że odgłosy poniedziałkowego ranka odezwą się o wiele wcześniej niż moja głowa zdoła osiągnąć stan zbliżony do ocalenia od katastrofy. I właśnie wtedy - nie interesuje mnie moment, tylko okoliczności - coś sobie uświadomiłem; i nie tyle drgnąłem, co mną rzuciło: w pojemniku znajdowały się także podarte fotografie. Dlaczego przeglądałem zawartość tych pudeł, próbując pozbyć się wstydów z przeszłości i dlaczego wyrzuciłem je do pojemnika, zamiast spalić? Dlaczego powiedziałem o tym Tuckerowi? Dlaczego taki z niego oddany, taki zdeterminowany i ograniczony głupiec? Gdzieś tam, wśród tych rozsypanych śmieci, zmięte, podarte, zapaprane dżemem, zatłuszczone... Przecież ktokolwiek z domowników, na przykład sprzątaczka, albo ktoś z zewnątrz, śmieciarze czy mleczarz... A może spoczywają na dnie borsuczego żołądka albo borsuczej nory? Rzecz w tym, że poranne błazeństwa Ricka L. Tuckera i borsuka naraziły mnie jednocześnie na utratę żony i godności. Skrupulatność i pokorna determinacja, z początku tak komiczne, zdawały się teraz zagrażać mi niczym choroba. Tak jakby wszystek papier stał się lepki i brudny z natury i niezależnie od tego, czy jest poplamiony marmoladą, czy smalcem, nie sposób się go pozbyć, skoro się jest na papier skazanym. To lep na muchy i ja tu jestem muchą. Lep na muchy marki Wenus, Jutrzenka. Uświadomiłem sobie, że takich właśnie śladów na piaskach czasu wolę za sobą nie zostawiać. ROZDZIAŁ II - A kto to jest Lucinda? Taki był początek końca mojego małżeństwa z Liz. Nie żeń się nigdy z kobietą młodszą prawie o dziesięć lat. Ciągnęło się to latami, że nie wspomnę o stanie prawnym na granicy rozwodu. Łączyła nas i zawsze będzie łączyć głęboka więź, ale nie miłość i nie nienawiść, ani też żaden trywialny kompromis typu miłość- nienawiść. Cokolwiek to było, w każdym razie istniało między nami, ku radości lub utrapieniu. Zupełnie nie pasowaliśmy do siebie i jedyne, co potrafiliśmy wspólnie osiągnąć, to dysonans. Liz zachowała uczciwość i moralność, dopóki pozwalało le1 na to zdrowie. Ja natomiast uważałem po prostu, teraz widzę to jasno, że mogę być uczciwy tylko będąc niemoralnym