Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Jej matka, Regina, z domu Mulica, miała w Zakopanem dwa kawałeczki pola po bracie, zmarłym niedawno na Kasprusiu. I to był grunt, mierzący niecałe pół morga, o który zaczepił Klimek, ażeby się stać gazdą. - Zyni sie na babowiźnie - mówiono o nim, jako że sam ziemi nie posiadał. Zaczynał z niczego. Tego samego ślubnego miesiąca rozpoczął budowę domu na posagowym poletku. Zamieszkają w nim na przyszły rok. Teraz jeszcze będą żyli, jak dotychczas, każde z osobna. Agnieszka miała lat dwadzieścia dwa, włosy ciemnoblond, nos lekko zadarty w górę, cerę delikatną, białą, jak zwykle u góralek. Smukła, silna, energiczna, nieduża, o piersiach wydatnych, czyli jawnych, jak mówią zakopianie. Klimek miał lat trzydzieści, kiedy po ciężkiej, wypracowanejmłodości ulepił wreszcie gniazdo wspólnego żywota. Jak wyglądał w roku swojego wesela? Wzrostu małego, postawy miernej, jakby pochylony naprzód. Twarz smagła, o wyrazie zmęczonym. Szatyn. Duży, orli nos o cienkich nozdrzach. Suta wiecha wąsów przecinała na poprzek drobny owal twarzy. Oczy szare, nadzwyczaj bystre. Ojcowie wywianowali córkę drzewem budulcowym poza wspomnianymi dwoma pólkami. Trochę przyodziewy i 25 guldenów gotówką. To wszystko. Ale i Klimek ma uciułane około stu reńskich. Kupi się trochę gruntu, potem, gdy się zarobi więcej, dokupi się jeszcze. Ho, ho, żeby tylko mieć dudki. Czy Klimek kochał Agnieszkę? Oczywiście, że kochał. Kochał, jak może kochać młody człowiek, którego życie dotychczas prało bez litości po łbie i który czuje, że ktoś chce z nim to ciężkie życie podzielić. Nie był to los do pozazdroszczenia. Agnieszka wiedziała, każda dziewka na wsi wie o tym, że w małżeństwie dla niej roboty będzie najwięcej. więc musiała go chyba kochać, bo któż by bez miłości rzucał się w taką żeniaczkę? Jeżeli prawdą jest, że pokora niebiosy przebija, jak mówi Biblia, to mąż jej już zdobył niebo. Ale w sercu, choćby najtkliwszym, nie zasiejesz owsa. Stąd miłość tych dwojga prostych ludzi rozkwitała w codziennej, upartej robocie, wyrażała się w ich drodze do domu, do gniazda, do dobrobytu. Czymże jest miłość w gruncie rzeczy, jeśli nie szalonym pragnieniem wspólnoty, jeśli nie pościgiem za szczęściem wbrew wszelkim przeciwnościom? Chcieli wróść, wbudować się w ziemię, wkorzenić się w nią podwójnym wysiłkiem, to była ich miłość, zbudowana nie z gwałtownego porywu, lecz z serdecznej żarliwości. Połączył ich nie krótki wstrząs, lecz głęboka jedność działania i marzenia. Kochali się z takim przekonaniem, że nie było przeszkody, której by nie pokonali. Kochali się nie w słowach, których było mało, lecz w upartym kuciu przyszłości; planowali ją po cichu, ostrożnie, aby nikt nie usłyszał, aby nie zniszczył pomyślanego, a jeszcze nie zrealizowanego. Kiedy wszyscy zakochani miast toną w pocałunkach, bo domy ich są już zbudowane i wiedzą, gdzie będą mieszkali, Klimek z Agnieszką, spleceni w uścisku, umyślali miejsce na chałupę, projektowali, co gdzie zasieją, co najpierw kupią na zaczątek nowego życia. Klimek odznaczał się pracowitością mrówczą, Agnieszka dorównywała mu namiętnością marzenia. - W przisłym tyźniu zwieze drzewo - zwierzał się żonie, odprowadzając ją do Kościeliska. - A za trzi tyźnie załoze pecki pod węgły. Konia mi do Uhercyk. - Tatuś pedzioł, ze ci pomogom łupać groniówkę w potoku. Podmurówka nie musi być duzo. - Plac je podsypany i obrownany do ciysta. Skole przypasuje sie do lica, niewysokie, ba hrube. - Okna na Skalistom Grań. Jak u Chyców. Dom wznosił się w ich oczach, szybko budowany w myślach. Mówili o nim każdego dnia, dorzucając doń nowe szczegóły. Ach, pobudować się! Tęsknota każdego górala. Być pod swoim dachem, chociażby być dziadem, nikt tego nie zobaczy. Mówi się zresztą, że w swoim domu każdy jest panem; więc i w ten sposób biedny chłop może być panem. żeby tylko dźwignąć izbę! Pójść na służbę, na robotę po Ludziach, uskładać trochę pieniędzy, kupić skrawek gruntu zawiesić się o posiadłość, wykrzesać gazdostwo! I tak pod dachem, na małym spłachciu pola, choćby z kozą tylko na gospodarstwie, żyć i bojować do śmierci! O tym marzy każdy parobek i każda dziewczyna. "Słozyć pore dudków, kupić fajny placiycek, podniyś dom, dokupić grontu kole domu, juześ gazda" - czy nie tak doradzał Klimkowi Sabała? Żeby tylko mieć pieniądze, którymi tak szczodrze pobrzękuje fantazja w góralskich podaniach! Pieniądze! - myślał Klimek, obciosując świerkowy tram na budowie. Żona przyszła ku niemu z obiadem, niosła go aż z Kościeliska. Z miłością wodziła niebieskimi oczyma po wyrobionych płazach, które miały się stać ścianami ich przyszłego domostwa. Październik miał się ku końcowi, jesień była dość ciepła, wyjątkowo ciepła. Klimek postanowił całą zimę poświęcić robocie, chyba z przerwami dla wielkich mrozów lub śniegów. Na swoim pracuje, nie na ludzkim; śpieszy mu się do własnego domu. - Słysałaś, Jagniyś, o Walcoku? -- zajadał ze smakiem zimne, mączyste grule, pochlipując mlekiem. - Ni. O ftorymze Walcoku? - Dy tym, Kackowym stryku, co zabieł Nawiesia. Nie pamiyntos to? - Ehe, ehe! - wspomniała sobie. - Siedzioł w hereście. Ze Sobcoke do spółki zabieli go u Kacki we Wielganoc. Heu! - zatrzęsła się ze zgrozy. - Naśli go dzisiok z rania niezywego w rzyce. Zamilkła. Potem odetchnęła ciężko. - Moze sie przynapieł i kopyrtnon sie A może go fto stusił do wody - popatrzyła pytająco na męża. - Moze go fto utopieł? - Tak i jo myślem - kiwnął głową. - łeb mioł rozbitom. - Ej, Jezus! - Godajom, co go utopieł Sierocki, Kaccyn chłop. Mioł złoś na niego. - Bez co? - Prawocił sie ś nim juz drugi rok o gront po babie na Rzywcańskim. Wójt posłoł dziesiętników po niego, wzieni go, powiązali, cekajom na ziandarów