Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Tworzenie żywej tkanki sprzężonej z metalowymi ścięgnami, narządów wewnętrznych, syntetycznych kości -wszystko to przekraczało zdolność pojmowania ludzkiego umysłu. Jessie miała na końcu języka pytanie o wygląd samego Stingera i o sposób, w jaki sporządza kopie z ludzkich ciał, ale postanowiła się z nim na razie wstrzymać. Czas naglił. - Wszyscy gotowi? - Rhodes zaczekał, aż każdy z uczestników wyprawy potwierdzi gotowość do wymarszu, po czym wkroczył do tunelu, stąpając ostrożnie po śliskim podłożu i starając się nie myśleć o wielkości potwora, który wydrążył ten chodnik w teksaskiej glebie. Zamykający pochód Rick poświecił latarką za siebie. Wszystko w porządku. Przed opuszczeniem fortecy Renegatów ukląkł przy Palomie i wziął ją za ręce. Powiedział jej, co i dlaczego musi zrobić. Wysłuchała go w milczeniu, ze zwieszoną głową. Potem poprosiła, żeby się z nią pomodlił. Przyłożył policzek do jej czoła, a ona zaczęła błagać Boga o łaskę dla wnuka i wnuczki. Na koniec pocałowała go w rękę i spojrzała nań niewidzącymi oczami, którymi potrafiła zajrzeć w głąb duszy. Dios anda con los bravos - wyszeptała i przeżegnała wnuka na drogę. Miał nadzieję, że to prawda, że Bóg rzeczywiście sprzyja odważnym. Albo chociaż czuwa nad desperatami. Od chwili opuszczenia bloku mieszkalnego nie widzieli ani potwora, w którego przekształcił się koń, ani żadnego z człeko-podobnych Stingerów. Zabrali ze sklepu przemysłowego dwa pięciometrowe zwoje liny i przeszli na drugą stronę mostu. Ri-ckowi serce się ścisnęło na widok płonących wciąż szczątków motocykla Cody'ego Locketta. Trudno powiedzieć, czy stary Cody'ego również rozpoznał maszynę, w każdym razie nie dał nic po sobie poznać. Tunel skręcał w prawo. Lampy wyłowiły z mroku skrzyżowanie trzech chodników, z których każdy biegł w innym kierunku. Rhodes wybrał środkowy, prowadzący jego zdaniem w stronę czarnej piramidy. Daufin skinęła główką, kiedy spojrzał na nią pytająco. Weszli w niego. Blask lamp i latarek odbijał się w mokrych ścianach. Po chwili usłyszeli dobiegające gdzieś z przodu miarowe dudnienie, coś jakby bicie ogromnego serca. - Statek Stingera - wyszeptała Daufin. - Systemy się ładują. Rick co chwila świecił latarką za siebie. Zdarzyło się to tak szybko, że nie zdążył nawet krzyknąć. W wiązkę światła kilka metrów za nim wbiegła garbata postać i podrywając ręce do twarzy odskoczyła w mrok. Rick stanął jak wryty. Kolana się pod nim uginały. Stwór, którego przed chwilą widział, miał rozkołysany ogon i przypominał cętkowanego ośmionożnego skorpiona z ludzką głową. - Pułkowniku! - zawołał cicho. - Pułkowniku! - powtórzył głośniej. Reszta grupy odeszła już parę kroków, ale Rhodes dosłyszał wołanie, zatrzymał się i obejrzał. - Co tam? - Wie, że tu jesteśmy - odparł Rick. Dobiegł ich głos kobiety mówiącej z teksaskim akcentem: - Na waszym miejscu nie podchodziłabym bliżej. Rhodes odwrócił się na pięcie i uniósł nad głowę wiązkę lamp. Jakieś pięć metrów przed nim tunel zbaczał w lewo. Stwór musiał stać za tym zakrętem. - Widzę, robaczki, że naprawdę lubicie pełne niebezpieczeństw życie - zadrwił Stinger. - Czy strażniczka jest z wami? Daufin postąpiła krok naprzód. - Jestem - oświadczyła wyzywająco. - Żądam uwolnienia tych trojga ludzi. Dał się słyszeć szyderczy chichot. - Boże drogi, to miał być rozkaz? Serdeńko, znajdujesz się teraz w moim świecie. Jak tu grzecznie przyjdziesz i się poddasz, zastanowię się może, czy wypuścić te robale. - Albo ich sam uwolnisz - zapowiedziała Daufin - albo my to zrobimy. Oświadczenie to znowu przyjęte zostało chichotem. - Obejrzyj się za siebie, serdeńko. Nie widzisz mnie, ale ja tam jestem. Jestem w ścianach. Jestem nad wami i pod wami. Jestem wszędzie. -Do głosu stwora wkradało się rozdrażnienie. - Mam już twoją kapsułę, serdeńko. To wystarczy, żebym otrzymał nagrodę. Znalazłem w dodatku cały świat pełen robactwa, które ni cholery nie potrafi się bronić. Powinienem ci podziękować, że mnie tu przyprowadziłaś. - I tak nic ci to nie da. Bo nigdzie stąd nie odlecisz! - Nie? A kto mnie zatrzyma? - Ja. Zapadła cisza. Daufin dobrze wiedziała, że Stinger nie wstąpi w światło. - No to chodź - syknął po chwili Stinger. - Czekam tu na ciebie. Chodź, zobaczymy, jakiego koloru masz bebechy! - Na ziemię - mruknął cicho Curt i przytknął lont trzymanej w ręku laski dynamitu do rozżarzonego koniuszka papierosa. Lont zakopcił, sypnął iskrami i zajął się płomieniem. - Powiedziałem ci, żebyś nie... - Pieprz się - warknął Curt i cisnął laskę w kierunku zakrętu. Rhodes chwycił Daufin i padając pociągnął ją za sobą na maziste podłoże. Pozostali poszli za jego przykładem. W dwie sekundy później nastąpił wybuch ogłuszający jak salwa z kilkunastu strzelb naraz. Podłoże tunelu drgnęło, przysypał ich grad pecyn ziemi. Rhodes usiadł. W uszach mu dzwoniło. Daufin uklękła. Obejrzała się ze zdumieniem na Curta, który stał już i zaciągał się dymem z pogniecionego papierosa. - To jest właśnie dynamit - powiedział. Głos Stingera już się nie odezwał. Ale zza zakrętu dolatywało ciężkie sapanie, jakby ktoś próbował wciągać powietrze w rozerwane płuca. Rhodes wstał, zarepetował karabin i ściskając go w drżących dłoniach ruszył naprzód. Sprężony w sobie pokonał zakręt, gotów w każdej chwili otworzyć ogień. Wśród mazi coś się wiło i próbowało pełzać. Miało tylko jedną ręką. Druga, urwana i rozszarpana, leżała kilka krokJw dalej, głowa stanowiła bezkształtną bryłę. Rozdziawione usta w zmasakrowanej twarzy, pełne połamanych igieł, chwytające spazmatycznie powietrze, przypominały skrzela dziwacznej ryby, jedyne ocalałe oko mrużyło się w blasku światła. Kolcza-sy ogon wyrastający z kręgosłupa bił niemrawo na boki. Ręka stwora zaczęła ryć gorączkowo w ziemi. Kreatura usiłowała się wkopać. Rhodes, unikając drgającego ogona, przybliżył zespół lamp do twarzy potwora. Straszliwie zmasakrowane usta rozdziawiły się jeszcze szerzej, bluznęła z nich szara ciecz, a oko zaczęło dymić. W powietrzu wisiał kwaśny swąd płonących chemikaliów