Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

To będzie nasza tajemnica. Zgadzasz się? - Och, mamo, wiedziałam, że coś wymyślisz. To idealne rozwiązanie. Nie pisnę ani słówka - ulga na twarzy córki była tak wielka, że Farmy od razu wiedziała, że jej pomysł zadziała. - Zadzwonię do ojca dziś wieczorem. Już na początku sugerowałam Asho-wi, żeby się z nimi skonsultował, ale nie chciał, żeby ktokolwiek z mojej rodziny pracował nad jego kasynem. Czy „Babilon" może zostać ukończony do czwartego lipca, tak jak planował twój ojciec? Czemu ja to robię? - myślała. - Jeżeli brygady będą pracować dwadzieścia cztery godziny na dobę, jeżeli materiały dotrą na czas, jeżeli inspekcje odbędą się tak, jak zaplanowano i jeżeli wystarczy pieniędzy na szkice, to jest to możliwe - powiedziała Sunny. - Twój ojciec mówi, że potrzebuje tylko sześciu miesięcy. - Być może, jeżeli nie będzie już żadnych zmian. Bardziej prawdopodobny wydaje się pierwszy poniedziałek września. Ja wyznaczyłam tę datę i z pewnością jest ona realistyczna. Jeżeli skończymy do pierwszego sierpnia, będziemy mieli miesiąc na przygotowanie się do uroczystego otwarcia. Piosenkarze i inni artyści muszą być zawiadomieni sześć miesięcy wcześniej. On obiecuje ludziom złote góry. Nie wiem, co zrobi, kiedy przyjdzie czas spełniania obietnic. Zdążyłam już zauważyć, że reputacja jest wszystkim w tym interesie. Nowobogaccy nazywajątatę czubkiem. Powinnam już lecieć. Muszę znaleźć jakiś sposób, żeby upłynnić partię złoconych gałek do drzwi wartą dwieście tysięcy dolarów. O szóstej rano mam spotkanie z architektem projektującym basen. Wiesz co, mamo, mężczyźni zawsze dobrze wyglądają o szóstej rano, kobiety wręcz przeciwnie. Zadzwonię do ciebie jutro. - Jak się miewa Tyler, Sunny? - Nie widziałam go od dwóch tygodni, a kiedy spotkaliśmy się ostatnim razem, zasnęłam w trakcie jedzenia pierożków. Wciąż sobie powtarzam, że wkrótce to się skończy i będę mogła znów zacząć żyć jak dawniej. Do zobaczenia, mamo. 173 Wyszła tak samo jak przyszła, niczym trąba powietrzna. Farmy zwinęła się w kłębek na czerwonym fotelu, z okularami na nosie. Wzięła ołówek do jednej ręki, kalkulator do drugiej, po czym zaczęła biedzić się nad liczbami, dodawać, dzielić, mnożyć. Tak wiele pieniędzy. Oj, Sallie, Sallie, czyżbyś naprawdę myślała, że Ash zbuduje kasyno za marne trzy miliony dolarów? Czy taki właśnie był twój spadek dla mnie? Ze zmęczeniem pokiwała głową i liczyła dalej. Jeszcze osiem miesięcy i dalsze miliony do wydania. Problem polegał na tym, że sporo pieniędzy już przepadło. Co zostało? Biżuteria Sallie, salon bingo i mały domek wśród topól. I Sunrise. Gdyby Sallie oddała górę Ashowi i Si-monowi, Ash znalazłby jakiś sposób, żeby ją sprzedać. Simon. Zaczęła płakać. Daisy wskoczyła jej na kolana i zaczęła zlizywać łzy z policzków. Kiedyś Ash powiedział jej, że jest najgłupszą kobietą chodzącą po tej ziemi. Uściślił to mówiąc, że jest najgłupsza po jego matce. Musiał mieć rację. Kto będący przy zdrowych zmysłach zrobiłby coś takiego, co ona zrobiła Simo-nowi? Rozpłakała się jeszcze bardziej. Mogłaby zadzwonić do niego pod jakimś pretekstem, gdyby tylko chciała. Tylko po to, żeby usłyszeć jego głos. Tylko po to, żeby wiedzieć, że żyje i dobrze się miewa. Fanny odłożyła papiery, nad którymi siedziała. Z szuflady pod stołem kreślarskim wyciągnęła należące do Sallie pudełko z fotografiami. Szlochała ustawiając rzędem zdjęcia Simona. Kiedy zabrakło jej łez, wydmuchała nos i wyprostowała się. Ona sama podjęła taką decyzję, nikt inny. Teraz musi z nią żyć. Zamknęła pudełko i wyciągnęła wspaniałą kasetkę z biżuterią Sallie. Biżuteria była bardzo ozdobna - krzykliwa, ale bezcenna. Nie miała pojęcia, ile może być warta. Pewnie fortunę. Gdyby dodała do tego własne klejnoty, może przy pewnej dozie szczęścia dostałaby trzy albo cztery miliony dolarów. Uklękła na podłodze rozkładając świecidełka na fotelu. Sama tylko kasetka na biżuterię musi być warta przynajmniej pięćdziesiąt tysięcy dolarów. Podniosła ją niezdarnie, żeby zobaczyć, czy na dnie jest wygrawerowana jakaś nazwa albo przylepiona jakaś etykieta. Kasetka wyśliznęła się jej z rąk i wylądowała na dywanie, aż wyleciały z niej wszystkie szufladki z czerwonego aksamitu. Kiedy wpychała je z powrotem, zauważyła dwie kartki papieru. Rozłożyła je i poprawiła okulary. Skrypt dłużny wypisany przez Setha Colemana na trzy miliony dolarów. Fanny zaparło dech. Drugi kawałek papieru zawierał kombinację do wielkiego sejfu w głównym domu. Specjalny klucz do pokoju znajdował się wśród biżuterii. Wiele razy od śmierci Sallie miała zamiar tam pójść, ale inne sprawy wciąż wydawały się ważniejsze. Pomyślała, że to dziwne, że sejf nigdy jej specjalnie nie ciekawił. Należał do Sallie - z tego względu był nietykalny, tak samo, jak nietykalne były dla niej pieniądze Jake'a. W świetle prawa dom należał do Fanny, ale klasa i pokój z sejfem zawsze należały do jej teściowej. Teraz ciekawość Fanny wzrosła. Pomacała ciężki mosiądz jedynego w swoim rodzaju klucza, zrobionego, zgodnie z tym, co mówiła Sallie, specjalnie do jedynego w swoim rodzaju zamka. Zamek, którego nie można było otworzyć wytrychem i klucz, którego nie można było powielić. Kiedyś Sallie powiedziała 174 jej, że drzwi zostały zrobione z litej stali z drewnianym obiciem. Cóż, ona miała i klucz, i szyfr. Jeżeli wejdzie do głównego domu przez frontowe drzwi, będzie mogła przejść na drugie piętro niezauważona. Jej serce zaczęło walić coraz szybciej. Zrób to! Zrób to! - kusił ją wewnętrzny głos. Jest teraz twój, masz prawo wejść tam i otworzyć sej f. Farmy nie walczyła ze sobą. Zamiast tego, kazała Daisy pilnować rodzinnych klejnotów. Wcześnie zapadający zmrok pozwolił Fanny wtopić się w cienie wieczoru, kiedy przechodziła naokoło domu w kierunku frontowego wejścia. Drżała, nie tyle od zimnego górskiego powietrza, ile ze strachu. Sama nie wiedziała, czego się boi. Frontowe drzwi otworzyły się bezszelestnie. Fanny weszła do środka na palcach. Z salonu dochodziły dźwięki cichej rozmowy i audycji telewizyjnej. W porządku, wszyscy obecni na stanowiskach. Fanny wiedziała, że czwarty stopień schodów od dołu skrzypi, więc ominęła go, a gruby dywan tłumił odgłosy jej kroków. Na górze przeszła korytarzem do pokoju na samym końcu. Wsunęła ciężki mosiężny klucz do zamka i przekręciła go, a potem popchnęła ramieniem drzwi. W pokoju przywitała ją całkowita ciemność. Zaczęła szukać przełącznika światła, ale nie znalazła żadnego. Do środka dostawało się tylko trochę światła z korytarza. Po prawej stronie drzwi Fanny dostrzegła dużą, czarną latarkę. Kiedy ją włączyła, jasne światło natychmiast zalało pokój. Włożyła klucz do kieszeni, ale dopiero wtedy, gdy przekonała się, że otworzy on zamek również od środka. Drzwi zamknęły się za niąbezgłośnie