Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Jeden jedyny raz pojawił się oficjalnie, by wysłuchać wa- riacji na temat swojej III Suity w wykonaniu Colonne'a; na wy- danym później przyjęciu bardzo się ucieszył z odnowienia znajo- mości z Massenetem, którego również zaprosił, by dyrygował koncertem w Rosyjskim Towarzystwie Muzycznym w Moskwie w najbliższym sezonie. Widział się również z Faurem, Delibesem oraz Lalo. Ale najbardziej oczarował go Paderewski, polski pianis- ta i przyszły premier, którego też zaprosił do Rosji. 9 kwietnia znów pojawił się w Londynie, by dwa dni później poprowadzić koncert, na którego program składał się I Koncert fortepianowy w interpretacji Sapielnikowa i I Suita. Pierwotnie zamierzał przedstawić w Anglii V Symfonię ale wciąż gnębiły go wątpliwości, dotyczące jej instrumentacji - i czuł dziwne skrępo- wanie, że już ją zadedykował "wielce szanowanemu niemieckiemu muzykowi, który jest moim przyjacielem", Theodorowi Ave-Lal- lemantowi, a nie Towarzystwu Filharmonicznemu, które teraz bardzo chciało zaproponować mu prowizję. W listach, skierowa- nych na ręce Francesco Bergera, w których nadal próbował go nakłonić do dyrygowania nową symfonią, Czajkowski bronił swo- jej I Suity jako "nowości" i I Koncertu fortepianowego jako "zdol- nego wywrzeć duże wrażenie" - przy okazji przyznając, że sam woli swój II Koncert fortepianowy, który miał nadzieję zaprezen- tować w przyszłym roku. Chociaż Londyn przyjmował go tak ciepło, Czajkowski nadal nie mógł się przekonać do tego miasta, wówczas spowitego cha- rakterystyczną dla niego mieszaniną mgły i wilgoci. "Upiłem się w samotności" - czytamy w jego dzienniku pod datą jego przy- jazdu, 9 kwietnia, po kolejnym przebyciu wzburzonych wód kana- łu La Manche, co wywołało u Sapielnikowa atak choroby mor- skiej. Czajkowski potrafił zrozumieć poranne mgły - "podobne zdarzają się w Petersburgu" - ale mgła w południe, kiedy wy- chodził po próbach w St. James's Hall, tego już było za wiele. "Panowały takie ciemności, jak w bezksiężycową, jesienną noc- napisał do Boba. - Czuję się, jakby mnie zamknięto w podziem- nym lochu". Pogoda w Londynie niewiele się zmieniła w ciągu stu lat od czasów, kiedy Haydn pisał, że mgła była "tak gęsta, że można ją było rozsmarowywać na chlebie". Po próbach czuł się zmęczony i pełen wątpliwości, między in- nymi dlatego, że znów był zmuszony do korzystania z pomocy Cowena w roli tłumacza. Czajkowski napisał długi list do Ethel Smyth, w którym z przykrością zawiadamiał, że nie znajdzie cza- su, by skorzystać z jej zaproszenia do złożenia wizyty, a potem znów się upił, by zapomnieć o swych smutkach. Tym niemniej koncert tamtego wieczoru zakończył się dla niego sukcesem, a dla Sapielnikowa wielkim triumfem: został wyjątkowym ulubieńcem brytyjskiej publiczności. Czajkowski w pełni zrealizował swój główny zamiar - wprowadzenia swego przyjaciela na londyńską scenę muzyczną - i już nie mógł się doczekać chwili powrotu do domu. Nazajutrz po koncercie z samego rana wślizgnął się do po- koju Sapielnikowa, pocałował śpiącego pianistę na pożegnanie, następnie wymeldował się z hotelu "Dieudonne" i rozpoczął dwu- tygodniową podróż przez Paryż i Marsylię do Tyflisu, gdzie Ana- tolij awansował na zastępcę gubernatora. Jedenastodniowy rejs do Turcji obfitował w wydarzenia, wul- kany wybuchały, kiedy przepływali wzdłuż wybrzeży południo- wych Włoch, a kompozytor do szaleństwa się zakochał w choro- witym, czternastoletnim chłopcu, Władimirze Skilfasowskim. Czajkowski przyznał się, że płakał, kiedy rozstawał się z nim w Konstantynopolu 19 kwietnia, a także dziewięć miesięcy póź- niej, dowiedziawszy się o jego śmierci; cztery lata później zadedy- kował pamięci tego towarzysza podróży Chant elegiaque, czternas- ty z 18 Utworów fortepianowych op. 72. Podczas podróży naszkicował polonez do Śpiącej królewny, której pragnął teraz poświęcić więcej uwagi, między innymi dlate- go, że premiera była zaplanowana pod koniec roku. Ale w zamia- rze tym przeszkodziła mu sława. Nie mógł opuścić Tyflisu nie wysłuchawszy 12 maja koncertu swojej muzyki, obejmującego również Trio fortepianowe; tydzień później dotarł do Moskwy, gdzie wciągnięto go do udziału w kolejnej dyskusji, dotyczącej kierowania Konserwatorium. Jak to często miał w zwyczaju, Czajkowski reprezentował interesy swych dawnych przyjaciół, w tym wypadku Albrechta, namawiając go do odejścia na emery- turę na wyjątkowo korzystnych warunkach, by zrobić miejsce Wasilijowi Safanowowi. Pięć dni w Petersburgu, podczas których zatrzymał się u Modesta i Koli, zajęły mu sprawy zawodowe, między innymi kolejne spotkania z Wsiewołożskim i Petipą doty- czące dekoracji i kostiumów do baletu - do pracy nad którym mógł ponownie przystąpić, kiedy w końcu 31 maja wrócił do do- mu do Frołowska po czterech miesiącach nieobecności. W styczniu tamtego roku, jeszcze przed tournee po Europie, Czajkowski w przypływie twórczej weny napisał już cztery sceny Śpiącej królewny. Kilka kolejnych zakiełkowało podczas podróży i w Tyflisie, nim latem znów mógł poświęcić baletowi całą swoją uwagę. Podobnie jak w styczniu, codzienne zapiski w dzienniku, który prowadził w czerwcu, wymownie świadczą, w jak szybkim tempie posuwała się praca: "Skończyłem szkice 7 czerwca 1889 roku o ósmej wieczorem - odnotował