Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
- G³os Lamberta brzmia³ jeszcze bardziej chorobliwie ni¿ zwykle. - Oczywiœcie za³atwiê sprawê nowej gosposi i zaniosê list, ale dziœ wypada mi wizyta u doktora Flatta. Je¿eli nie ma pan nic przeciwko temu, proszê pana, chcia³bym dotrzymaæ terminu. Stawy dokuczaj¹ mi dziœ wyj¹tkowo mocno. - Oczywiœcie, oczywiœcie. Nie traæ tej wizyty. - Nagle coœ przysz³o Baxterowi do g³owy. - Czy doktor Flatt stosuje zio³a albo kadzid³a? - Nie, proszê pana. Pos³uguje siê si³¹ wzroku i pewnymi ruchami r¹k, by zogniskowaæ zwierzêcy magnetyzm. To po prostu dzia³a cuda. - Rozumiem. - Baxter ziewn¹³ i z³o¿y³ list. - S³owo dajê, Lambert. Nie wiem, co bym bez ciebie zrobi³. - Staram siê pracowaæ ku pañskiemu zadowoleniu, proszê pana. - Lambert wzi¹³ bilecik do Hamiltona, odwróci³ siê i powoli, z bólem, poszed³ do kuchni. Przez otwarte drzwi Baxter przygl¹da³ siê schodom. Sypialnia wydawa³a mu siê tak odleg³a. Sofa znajdowa³a siê o wiele bli¿ej. Zamkn¹³ drzwi i podszed³ do stolika z karafk¹ koniaku, by od³o¿yæ tam okulary. Potem pad³ na sofê. Przez chwilê wpatrywa³ siê w sufit. Najwa¿niejsze, by Charlotte nic siê nie sta³o. Zapad³ w sen. Ciê¿kie po³y czarnego p³aszcza zawirowa³y wokó³ potwora stoj¹cego w holu. Odczuwa³a ulgê, ¿e w ciemnoœci nie mo¿e zobaczyæ jego twarzy. Jakaœ czêœæ jej umys³u nie chcia³a wiedzieæ nic ponadto, co ju¿ wiedzia³a o tym cz³owieku. To tak, jakby wrodzone poczucie przyzwoitoœci opiera³o siê chêci spojrzenia prosto w z³o i ujrzenia go w ludzkiej postaci. Jednak umys³ ostrzega³ j¹, ¿e z³o, którego nie mo¿na zidentyfikowaæ i nazwaæ, jest tym bardziej niebezpieczne w swojej anonimowoœci. Chwyci³a mocniej nie na³adowany pistolet. - Natychmiast opuœæ ten dom - szepnê³a. Melodyjny œmiech potwora wywo³a³ w ciemnoœci przyp³yw przera¿enia. Z przesz³oœci w przysz³oœæ przep³ynê³y ma³e fale i teraz potwór bêdzie ju¿ wiedzia³, ¿e pistolet jest nie na- ³adowany. - Wierzysz w przeznaczenie, mój ma³y aniele zemsty? – spyta³ ¿artobliwie potwór. Drzwi sypialni gwa³townie siê otworzy³y. - Charlotte! Charlotte, obudŸ siê! Charlotte otworzy³a oczy. Zobaczy³a, ¿e Ariel biegnie do jej ³ó¿ka. Nocna koszula i naprêdce w³o¿ony szlafrok wirowa³y wokó³ jej go³ych nóg. - Ariel? - Krzycza³aœ. Pewnie przyœni³o ci siê coœ z³ego. Ju¿ w porz¹dku? - Tak. - Charlotte z trudem usiad³a. Serce ci¹gle jeszcze wali³o jej w piersi, a cia³o mia³a wilgotne od potu. - Œni³o mi siê coœ okropnego, ale ju¿ jest dobrze. - Pewnie masz koszmary przez to œledztwo w sprawie œmierci Drusilli Heskett. - Ariel zapali³a œwiecê przy ³ó¿ku. P³omieñ oœwietli³ jej zmartwion¹ twarz. - Czy to by³ jeden z twoich dawnych snów? Taki, jakie miewa³aœ po tym, jak Winterbourne zosta³ zamordowany? - Tak. - Charlotte podci¹gnê³a nogi pod ko³dr¹ i oplot³a je rêkami. - To by³ w³aœnie taki sen. Ju¿ od tak dawna mnie nie przeœladowa³y. Mia³am nadziejê, ¿e odesz³y na zawsze. Ariel przysiad³a na ³ó¿ku. - Co robiliœcie wczoraj wieczorem z panem St. Ivesem? Wróci³aœ bardzo póŸno. Nie widzia³am ciê, odk¹d wysz³aœ z wieczorku u Hatrichów. Gdzie poszliœcie? - To d³uga historia. Rano ci. wszystko opowiem. Baxter zdo³a³ odnaleŸæ Hamiltona, ale nie móg³ z nim porozmawiaæ. - Ach, tak. Charlotte zawaha³a siê. - Czy Hamilton mówi³ ci coœ o mesmeryzmie? - Masz na myœli zwierzêcy magnetyzm? - Ariel zmarszczy³a brwi. - Coœ wspomina³, gdy wyszliœmy na taras podczas balu u Clyde'ów. Chyba interesuje siê tym i ma na ten temat spor¹ wiedzê. Mówi³, ¿e nowoczeœni naukowcy lekcewa¿¹ mo¿liwoœci tkwi¹ce w mesmeryzmie. - Tacy naukowcy jak jego brat? - No w³aœnie. - Ariel westchnê³a. - Wyra¿a siê raczej pogardliwie o zainteresowaniu pana St. Ivesa chemi¹. - Hm. - Charlotte odsunê³a koc, wsta³a z ³ó¿ka i podesz³a do okna. - Wczoraj wieczorem dowiedzieliœmy siê z Baxterem, ¿e Hamilton i jego przyjaciele eksperymentuj¹ z mesmeryzmem w swoim klubie. - No to co? Wielu ludzi zak³ada kluby albo stowarzyszenia, by zajmowaæ siê badaniami naukowymi. - Tak, to prawda. - Charlotte dotknê³a czubkami palców zimnej szyby. Nie wiedzia³a, jak wyjaœniæ sobie ten dziwny lêk, którego doœwiadczy³a obserwuj¹c z niechêci¹, ale i z fascynacj¹ zajêcia cz³onków „Zielonego Stolika". To, co widzia³a, nie by³o dobre. Poruszy³o jej wyobraŸniê tak bardzo, ¿e przyœni³ jej siê koszmar. - Ale obawiam siê, ¿e klub Hamiltona mo¿e trochê siê ró¿niæ od innych tego rodzaju stowarzyszeñ. - Charlotte, muszê ci powiedzieæ, ¿e ca³a ta sytuacja coraz bardziej mnie niepokoi. - Mnie te¿. - Charlotte odczu³a prawdziw¹ ulgê wypowiadaj¹c to na g³os. Odwróci³a siê do siostry