Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Myślę, że jestem w dużych kłopotach. - Policjanci w mundurach? - Nie. Byli ubrani w normalne garnitury. - To dziwne. Nie wyobrażam sobie, aby ktokolwiek z moich chłopaków odwiedzał twoje mieszkanie. Jak się nazywali? - Nie mam pojęcia - odpowiedziała Laurie. - Nie mów mi, że nie zapytałaś ich o nazwiska. To jakaś bzdura. Trzeba było wziąć ich nazwiska i numery i sprawdzić je na policji. A w ogóle skąd wiesz, że to byli naprawdę policjanci? - Nie pomyślałam o zapytaniu ich o nazwiska. Poprosiłam o pokazanie odznak. - Daj spokój, Laurie. Już wystarczająco długo mieszkasz w Nowym Jorku. Powinnaś lepiej się orientować. - No dobrze! - powiedziała z irytacją Laurie. Była wciąż spięta i ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowała od porucznika, były pouczenia. - Co mam teraz robić? - Nic - odparł Soldano. - Sprawdzę to. A gdyby w tym czasie ktoś się jeszcze pojawił, weź ich nazwiska i numery. Czy myślisz, że uda ci się to zapamiętać? Laurie pomyślała, że może detektyw celowo próbuje ją sprowokować. Starała się zachować spokój. Nie była to odpowiednia chwila, aby dać mu się wytrącić z równowagi. - Zmieńmy temat - zaproponowała. - Jest coś jeszcze ważniejszego, o czym powinniśmy porozmawiać. Wydaje mi się, że znalazłam wyjaśnienie moich przypadków przedawkowań i zatruć, wchodzi tu w grę ktoś, kogo znasz. Mam nawet jakieś dowody, które myślę, że uznasz za przekonywające. Może powinieneś przyjechać tu teraz. Chcę pokazać ci wstępne wyniki testów porównawczych na DNA. Nie możemy oczywiście spotkać się tutaj w dzień. - Co za zbieg okoliczności - odezwał się Lou. - Wygląda na to, że oboje posunęliśmy się do przodu. Myślę, że rozpracowałem moje przypadki gangsterskich mordów. Chciałem to z tobą omówić. - Jak ci się to udało? - Pojechałem spotkać się z twoim amantem, Sheffieldem. Widziałem się z nim dziś nawet dwa razy. Myślę, że on zaczyna już mieć mnie dość. - Lou, czy rozmyślnie próbujesz mnie zdenerwować? Jeśli tak, całkiem dobrze ci się to udaje. Po raz dziesiąty mówię, że Jordan nie jest moim amantem! - Ujmijmy sprawę inaczej - rzekł porucznik. - Staram się przyciągnąć twoją uwagę. Widzisz, im więcej czasu spędzam z tym facetem, tym bardziej wydaje mi się, że jest to palant i pozer, niezależnie od tego, co powiedziałem o zazdrości, do której przyznałem się w momencie słabości. Nie mogę zrozumieć, co ty w nim widzisz. - Nie dzwoniłam do ciebie po to, aby wysłuchiwać pouczeń - powiedziała znużonym głosem Laurie. - Nie mogę się powstrzymać - odparł Soldano. - Potrzebna ci jest rada od kogoś, komu nie jesteś obojętna. Myślę, że nie powinnaś się więcej spotykać z tym facetem. - Dobrze, tato, będę o tym pamiętać - odparła Laurie, po czym odłożyła słuchawkę. Miała dość protekcjonalnego paternalizmu detektywa i na razie nie chciała z nim rozmawiać. Potrzebowała chwili spokoju na dojście do siebie. On potrafił doprowadzać ją do wściekłości. Telefon zaczął dzwonić niemal natychmiast po odłożeniu słuchawki, ale nie zareagowała. Uznała, że Lou powinien przez chwilę się podenerwować. Otworzyła drzwi, przeszła pustym korytarzem do windy i zjechała na dół do kostnicy. O tej porze było tu pusto, a większość nielicznych pracowników wieczornej zmiany miała kolacyjną przerwę. W biurze kostnicy był jednak Bruce Pomowski. Laurie miała nadzieję, że nie słyszał o jej zwolnieniu. - Przepraszam! - zawołała przy wejściu. Sanitariusz podniósł głowę znad gazety. - Czy mamy tu jeszcze zwłoki Fletchera? - spytała. Bruce zajrzał do rejestru. - Nie. Wydano dziś popołudniu. - A Andre i Haberlin? Pomowski znów sprawdził w księdze. - Andre wydano dziś popołudniu, ale Haberlin wciąż jest. Ciało ma lada chwila zostać odwiezione gdzieś na Long Island. Jest w chłodni przechodniej. - Dzięki - powiedziała Laurie. Sanitariusz najwyraźniej nie słyszał, że została zwolniona. - Doktor Montgomery - zawołał Bruce