Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Drabina przez chwilę wahała się i runęła w tył na strome zbocze. Choć pociski szły chmarą, Milik wychylił się i parsknął śmiechem. Koziołkując po stromiźnie, sypali się woje aż na brzeg stawu. Ale nie czas było się radować, bo inni już podjęli drabinę, by ją na nowo ustawić. Milik chwycił za nabijaną gwoździami belkę i krzyknął na niewiasty: - Brać! Puścimy im na łby! Belka poleciała i na dole rozległy się wrzaski, ale Milik nie miał czasu spojrzeć, bo przez gwar walki doszedł go głos rogu, tym razem od wschodniej strony, gdzie dotąd spokój panował. Przekrzykując hałas, wrzasnął do dziesiętnika: - Okuń! Ostawiam ci dziesięciu chłopa. Radźcie, jak możecie! Skrzyknął najbliższych i zeskoczywszy z muru pognał ku przeciwległej stronie grodu, nie bacząc nawet, kto za nim podąża. Najtrudniej dostępne z tej strony wzgórze - najsłabiej było obsadzone, a walka wrzała już na tynach. Napastników nie było wielu, bo tylko w jednym miejscu zdołali ustawić drabinę na urwistym stoku, ale przybywało ich - gdyby zaś wdarli się do grodu, mogli wywołać popłoch taki, jaki niegdyś Pobożny utratą Niemczy przypłacił. Milik bez wahania skoczył ku walczącym. Obrona rozsypywała się już, a rycerz w lśniącym pancerzu, który widno przewodził napastnikom, wskazywał mieczem na furtę przy stołbie, widocznie zamierzając ją opanować. Za nic nie wolno do tego dopuścić. Milik gnał, zdając sobie sprawę, że jego woje nie mogą za nim nadążyć, a każda chwila jest bez ceny. Nim skoczył, spojrzenie jego padło na płonącą beczkę smoły, której widocznie straż nie zdążyła ugasić, zanim nastąpiło uderzenie. Gdy opancerzony Niemiec na widok nadbiegającego podniósł tarczę, gotując się do odparcia ciosu, Milik niespodzianie przystanął i, zaparłszy się o blankę, przewrócił beczkę. Struga płonącej smoły chlusnęła na chodnik pod nogi napastników i ciekła, rozszerzając się z wolna, a płomień chwytał leżące na chodniku belki. Czarny dym przesłonił Niemców, odcinając pnącym się jeszcze po drabinie dostęp, ci zaś, którzy już byli na wałach, zeskakiwać jęli pod mur. Ale już tam nadbiegli woje Milika, a pierzchający obrońcy, widząc, że nadeszła pomoc, zawrócili i w jednej chwili otoczywszy napastników przyparli ich do ściany. Zawrzała krótka walka. Po chwili pod murem leżało już tylko kilka ciał. Jeńców, którzy rzucili broń, kazał Milik babom odprowadzić na stołb i zamknąć w lochu. Sam wspiął się na górę i spojrzał wokół. Na stoku stało kilkudziesięciu wojów, widocznie nie wiedzących, co począć. Milik wskazał na płonące belki i krzyknął na swoich: - Praskać! Za chwilę pod murem płonął stos, a napastnicy uchodzili za rzeczkę, ścigani krzykami i pociskami. We wschodniej stronie grodu zapanował spokój. Milik kazał podtrzymywać ogniska w miejscach, gdzie był dostęp pod mur, zabrał swoich wojów i odszedł ku zachodniej stronie. Dwóch było rannych dość ciężko. Z westchnieniem pomyślał, że niewielki jego zastęp zmalał jeszcze. Gdy dotarł do zachodniego wału, zastał tam położenie już opanowane. Odciążeni od bezpośredniej obrony ludzie Rusoty sami wziąć się mogli do machin. Potrzaskane tratwy na stawie wskazywały, iż machiny działają skutecznie. Milik zabrał przeto resztę swych wojów. I tu brakło jednego. Pociął się z Rusotą, który chciał, by mu ich zostawił, i wrócił zadowolony na swe miejsce. Gdy jednak wspiął się na swą przegrodę, znów ogarnął go niepokój. Od południowej strony uderzenie trwało bez przerwy. Z nadbudówki nad bramą sterczały już jeno zmierzwione belki, wyszczerbione blanki nie dawały ochrony przed pociskami, które szły ulewą. Co chwila na nowo widać było błyski grotów i mieczy na murach, pod nimi leżały już sterty ciał, zapewne i nieprzyjacielskich, bo obrońców wszystkich razem tylu by nie zebrał. Jeśli natarcie przeciągnie się do wieczora, nie będzie komu podnieść ręki z bronią. Miłosław, który sam tu dowodził, twardy jest. Nie wzywa pomocy, choć zdałoby się przez chwilę odetchnąć pracującym ciężko ludziom. Milika aż podrywało, by skoczyć żupanowi z pomocą, ale się powstrzymywał. Miłosław sam wie najlepiej, czy się utrzyma, on zaś może być potrzebny gdzie indziej. Istotnie, Rusota po południu ponownie wezwał pomocy, ale bez większego trudu udało się odeprzeć wroga. Potem znowu czas wlókł się Milikowi nieznośnie. Odgłosy walki od południowej strony, które przez chwilę jakby nacichały, nasiliły się znowu. Wrzask dochodził już bez przerwy. Milik właśnie zamierzał wspiąć się, by zobaczyć, co się dzieje, gdy z przejścia między domami wynurzyło się dwóch ludzi, wiodąc Miłosława. Żupanowi z ust ciekła krew