Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

A na czarnej chmurze, w głębi jakby, widmo tęczy jaśnieje, pytanie rzucone obietnicom biblijnym. Cóż miał ozna- czać ten łuk przeznaczenia, jeśli na ziemi przekleństwa jest tyle? Przed tym krajobrazem godziny długie przesiedzieć można. Na tych smętnych krzewach mogilnych co znaczą kwiaty? Wszak na niebie jest jesień burzliwa, dlaczego w nich rozkwita wiosna? Jednym z głównych warunków w malarstwie, jak w każdej sztuki gałęzi, jest to niedopowiedzenie myśli, jest tajemniczość jakaś, którą patrzący odgadywać musi. Cmentarz ten drażni, zmusza do myślenia, wiąże i pozostaje wyryty w pamięci na zawsze. Przyczynia się zapewne do wywarcia tego wrażenia i przedziwne wykonanie obrazu. Przypatrując mu się troskliwie, porównywając go z innymi Ruysdaela, znajdujemy wyższym od prawie wszystkich, pilniej studiowanym, ale to by nie starczyło, gdyby go myśl zawarta w nim nie opromieniała. Starannością w malowaniu dorównywa niemal Cmentarzowi Zamek Bentheim, przecież nie czyni już tego wrażenia, zdumiewamy się artyście, ale nas. nie porusza do głębi. Inne krajobrazy, klasztor, polowanie, droga przez las i tp. mają także znakomite zalety pęzla i w ogóle można tu z korzyścią studiować pejzażystę, którego dzieła do kosztownych i rzadkich należą. Cmentarza widzieliśmy kopie różne, nie wierzymy, ażeby go można skopiować. Drobne krajobrazy Everdingena widzieć warto; potem już tylko kury Hondecoetera i kwiaty van Huysena. Przechodzimy wreszcie do szkoły niemieckiej, której pierwotnych malarzów i obrazów jest dosyć, aby się przekonać, jak naiwnie realistyczną była już w kolebce. Obrazy te nie nęcą zwiedzających muzeum, pozór ich surowy, koloryt ostry, rysunek ułomny, smak dziwaczny, a mimo to wszystko dla myślącego badacza dostarczają obfity materiał, mnóstwo w nich rysów, zabytków, tradycji, średniowiecznych legend i pojęć, sama nawet technika ciekawa i ideał owych wieków, który już, choć nieudolnie, w twarzach opromienionych się objawia. Albrechta Dürera ma muzeum prace mniejszych rozmiarów, nie dorównywające monachijskim, Kranachów dobór większy, Holbeina Madonną, o której mówiliśmy, i wizerunek Moretta, jego arcydzieło, niezliczonych innych mistrzów XVI, XVII w. obfitość. Z tego jednak mnóstwa, oprócz Holbeinowskiej Madonny, żadne dzieło popularności nie zyskało. Mało znanym jest utalentowany Dietrich, zmarły 1774 r., którego naśladowania różnych mistrzów i kopie, równie jak oryginalne kompozycje, zasługują na uwagę. Warte są także obejrzenia obrazy Rafała Mengsa, Angeliki Kauffmann (portret kobiety w bieli, ulubiony i często kopiowany) i wielu innych. Szkoła hiszpańska rzadko w której galerii europejskiej tak świetnie występuje jak tutaj. Morales, Herrera, Zurbaran, Vald?s, L?al, Cano, Murillo przedstawiają się z celniejszymi dziełami swymi. Madonna Murilla liczy się do najgłośniejszych i najpowszechniej powtarza- nych obrazów. Jest ona w istocie piękną wyrazem tęsknoty i wdziękiem, a jako studium dla artysty bardzo ponętną. Nie mniej piękny, piękniejszy może, jest Święty Rodryg Murilla, któremu anioł przynosi palmę męczeńską. W tej całej szkole hiszpańskiej wielka powaga, majestat i szlachetność i różni się ona charakterem od wszystkich innych: uczucie religijne jest w niej głębsze i szczersze. Ze szkoły francuskiej wzmiankujemy mało komu wpadających w oczy Poussinów, a najgłówniej Claude Lorraina. Dwa krajobrazy tutejsze, niezmiernie wykończone dają zupełne wyobrażenie jego maniery i stylu. Znane są one ze sztychów wielu, lecz powietrza, światła, głębi ich, kolorytu nie potrafi żadna reprodukcja powtórzyć. Natura jest komponowaną, teatralną, ułożoną dla widza, więcej w nich kunsztu niż prawdy, lecz kunszt ten tyle ma wdzięku, taką logikę całości, iż się zapomina o rzeczywistości, uznając w tym kłamstwie pięknym niby objaw nowego, innego świata. Wyliczone tu celniejsze obrazy galerii radzilibyśmy zwiedzającym obejrzeć naprzód i poświęcić im trochę czasu, a potem przebiec jeszcze tych dwa tysiące płócien, szukając, co największe uczyni wrażenie. Przybywający do Drezna zwykle zatrzymują się krótko, przesuwają się raz wśród tego mnóstwa najrozmaitszych płócien, ledwie mają czas rzucić okiem, coś pochwycić i mówią, że zwiedzili galerią drezdeńską. Właściwie kilku miesięcy potrzeba by na dobre jej poznanie. Lepiej więc, nie mając dosyć swobody dla widzenia całości, widzieć niewiele, a dobrze