Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Ganelon surowym wzrokiem ob- serwował przywódcę piratów: był on niskim, silnym człowiekiem o szerokich ramionach, błyszczącej, czer- wonozłotej brodzie i zimnych, szarych oczach pod krzaczastymi brwiami o ognistej barwie. Skwarne słońce Wielkich Równin spaliło go na odcień starego, skórzanego siodła. Złote połyskliwe pierścienie ko- łysały się, zwisając z małżowin jego uszu. Szkarłatna chustka pokrywała jego czoło, nachodząc prawie na same brwi, zaś złotoczerwone kędziory spadały aż na strój w ciepłych kolorach. Opasany był szarfą z cennego atłasu pokrytą wzorem o barwie cynobru, różu i migotliwej żółci. W pasie znajdowały się szty- lety, których rękojeści zrobione były z połyskliwej masy perłowej. Przez pierś przewieszony miał inkru- stowany klejnotami pendent do szabli, zdobny licz- nymi tłoczeniami i ornamentami, z którego zwisał, obijając się o jego biodro, długi piracki kord. Luźna biała bluza rozsunięta była aż do pępka, odsłaniając węzły mięśni i złocisty gąszcz szczeciniastych wło- sów na piersi. Wyglądał w każdym calu jak rasowy pirat. Khev zmierzył podróżników wzrokiem spod zmru- żonych powiek. Nie widział nigdy jeszcze ludzi im podobnych, takich jak ten dziwny starszy człowiek w porwanych szatach z brodą koloru wodorostów, wojownicza Amazonka z metalowymi ochraniaczami na piersiach i sukience ze skórzanych pasków oraz wyniosły olbrzym z fantastyczną czupryną spadają- cych kaskadami, srebrzystych włosów, który w mil- czeniu wspierał się na swoim bułacie. Khev był wyraźnie skonfudowany. — No cóż, nie są ludźmi Lwa, to pewne — wy- mamrotał półgębkiem do bosmana Yarillo, wysokiego człowieka o posępnej twarzy i białych bliznach na swych ciemnych, zapadniętych policzkach oraz z czar- ną przepaską, zasłaniającą pomarszczoną bliznę, która pozostała mu po jednym z oczu. — Tak, kapitanie. Czy nie powinniśmy oddać ich pod nóż? Nie można ich zostawić za nami, by mogli komuś powiedzieć, że tędy przepłynęliśmy i w którym kierunku — stwierdził Yarillo ponurym głosem. — Hmmm... Nie, Yarillo... W tym kryje się jakaś dziwna historia, jakaś tajemnica... — stwierdził Khev głosem pełnym zadumy. Yarillo przyglądał się wyso- kiej dziewczynie swym jedynym, błyszczącym okiem. — To krzepka dziewucha — powiedział z aproba- tą. — Smakowity kawałek ciała! — Być może — odparł Khev z roztargnieniem. Pło- nął miłością do Rusalkii i nie zwracał uwagi na żadne inne kobiety. Podjął decyzję: — Zabierzmy ich na po- kład i żeglujmy dalej na spotkanie z eskadrą Zadko. Możemy wybadać ich, kiedy będziemy mieli chwilę wolnego czasu. Podoba mi się wygląd tego olbrzyma. Może uda się przekabacić go, by dołączył do Brater- stwa; tak potężne ramię dźwigające miecz może nam się przydać! Ganelon znajdował się teraz w pewnej odległości od Kheva, spokojny i beznamiętny, gotów walczyć, gdyby okazało się to konieczne. Arzeela stała tuż przy nim, cała zjeżona pod bezczelnym spojrzeniem Yarilla. — Magu, czy znasz jakąś Wypowiedź na tę oka- zję? — mruknął Ganelon pod wąsem do Zelobiona. Sędziwy Mag położył dłoń na muskularnym ramieniu Srebrnowłosego. — Muszą mieć ze stu uzbrojonych ludzi tam, na pokładzie — wyszeptał. — Nie możemy ich pokonać. Trzeba uzbroić się w cierpliwość i zobaczyć, co się zdarzy... — Pozwolić, żeby nas schwytali, nie podnosząc na- wet ręki w swojej obronie? — spytała gwałtownie Arzeela. Zelobion skinął głową. — Posłuchaj mnie, dziewczyno! Nasze grydony od- leciały i zostaliśmy tu, jak wyrzuceni na mieliznę, bez żadnego środka transportu. Słyszałem o tych zie- miach — Wielkie Równiny Władu rozciągają się na od- ległość siedemnastu tysięcy kilometrów w każdą stronę. Te ich fantastyczne statki podróżowały w kierunku za- chodnim, gdy skręciły, żeby sprawdzić, kim jesteśmy. Dlaczego nie pozwolić im, żeby zabrali nas na zachód i zaoszczędzili nam pieszej wędrówki? Kierują się w stronę Vandalexu, podobnie jak my... A ja zawsze mo- gę użyć Wypowiedzi, jeżeli zajdzie potrzeba! Niedługo potem eskadra ustawiła się do wiatru i ruszyła poprzez kilometry szepczącej cicho trawy Równin Władu — z trzema więźniami na pokładzie flagowego statku „Niszczyciel". Przez dziesięć dni statki pędziły przez Wielkie Rów- niny, gnane biczem mknącego wciąż wichru. W końcu na płaszczyźnie równin pojawiła się przed nimi skali- sta masa płaskowyżu. Przypominała wyspę wyłania- jącą się z morza, zaś jej wyniosłe szczyty pokryte były drzewami o grubych pniach i konarach. Od podstawy wyspy odcumowała druga eskadra, ukryta dotychczas za murem, służącym jako schron przed wiatrem i pod- płynęła do nich, by dołączyć do świeżo powstałej floty piratów prerii. Pomiędzy Khevem a dowódcą drugiej eskadry, chudym człowiekiem o ciemnej skórze i ob- mierzłym uśmiechu, zwanym Zadka, odbyła się długa konferencja na pokładzie jednego ze statków. Potem obie eskadry utworzyły wspólną formację i statki skie- rowały się ponownie na zachód. Zelobion, Ganelon i Wojowniczka nie byli spętani łańcuchami. Statki prerii obsługiwała zawsze szcząt- kowa załoga: każdy kilogram, a nawet atom wagi miał żywotne znaczenie dla tych poruszanych przez wiatr, lądowych krążowników. Dodatkowe ręce do pracy za- wsze się zatem przydawały