Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
- Tu jestem, marynarzu! - Amanda wychyliła się z bocznego luku ste- rówki „Queen". - O co chodzi? - Admirał Maclntyre czeka na panią w gmachu dowództwa. Zawiozę panią - oznajmił wyraźnie przejęty żołnierz, jakby oszołomiony tym, że i je- mu przypadła w udziale jakaś rola w tej gorączkowej krzątaninie. Amanda uśmiechnęła się smutno. - Świetnie. Właśnie miałam nadzieję na szybkie spotkanie z admira- łem. Już idę. - Obejrzała się i rzuciła przez ramię: - Steamer, powinnam wrócić najpóźniej za dwadzieścia minut. Chciałabym, aby tankowanie i za- ładunek rakiet dobiegły w tym czasie końca i eskadra była gotowa do wyj- ścia w morze. - Będziemy gotowi, pani kapitan - odparł Lane dziwnie stłumionym głosem. Garrett odwróciła się i schodząc już po drabince dodała pod nosem: - Jeśli w ogóle tu wrócę, rzecz jasna. Stwierdzenie, że wiceadmirał Elliot Maclntyre nie wyglądał na zado- wolonego, mijałoby się z prawdą, miał bowiem taką minę, jakby zamierzał przystąpić do miotania gromów. Po wejściu do ciasnego pokoiku, w którym urządził sobie tymczasową kwaterę dowodzenia, Amanda stanęła na bacz- ność przed biurkiem, usiłując przybrać obojętną minę. - Zakładam, kapitanie - zaczął lodowatym tonem Maclntyre - że skoro potwierdziła pani odbiór moich rozkazów, dotyczących pościgu za eskadrą unijnych kutrów, to rzeczywiście je pani odebrała. - Tak, odebrałam, panie admirale. - W takim razie, kapitanie - ciągnął dowódca, akcentując poszczegól- ne słowa - zechce mi pani uprzejmie wyjaśnić, dlaczego nie przystąpiła natychmiast do ich wykonania. 14 Morski myśliwiec 209 - Proszę wybaczyć, admirale - odparła Amanda, dla kontrastu zniżając głos o pół tonu - ale jestem właśnie w trakcie ich wykonywania. Maclntyre zmarszczył brwi. - Więc pewnie zaplanowała pani jakąś sztuczkę- rzekł z wyraźnym sarkazmem - bo według meldunków wywiadowczych wszystkie kutry prze- ciwnika zdążyły już bezpiecznie schronić się w bazie. Po raz pierwszy Garrett odważyła się spojrzeć swemu dowódcy prosto w oczy. - Dokładnie o to mi chodziło, panie admirale, żeby wróciły do bazy. Maclntyre skrzywił się z niesmakiem. - No, słucham, kapitanie. Co pani zamierza? Amanda pozwoliła sobie przyjąć swobodniejszą postawę, mimo że nie padła stosowna komenda. - Tylko dlatego nie podjęłam natychmiast pościgu za unijną eskadrą, panie admirale, że byłoby to całkowicie bezcelowe i nieskuteczne. Zgod- nie z regułami wojny partyzanckiej, po ataku na nasze okręty obie flotylle rozproszyły się na morzu i kutry odrębnymi trasami wracały do bazy. W sprzyjających warunkach moglibyśmy zatopić dwa, może trzy bogham- mery, zanim zdołałyby uciec pod osłonę sił lądowych. Na pewno nie było- by to decydujące przeciwdziałanie. Dlatego postanowiłam dać im spokoj- nie wrócić do bazy. - Podeszła do wielkiej mapy taktycznej, wiszącej na ścianie, i wskazując palcem punkt na zachodnim wybrzeżu Sierra Leone, odwróciła się do admirała i wyjaśniła: - Tu, w Cieśninie Yelibuya, znaj- duje się morska baza Unii. Jak sam pan powiedział, admirale, kutry sąjuż w bazie. A zatem wszystkie znów zebrały się w jednym miejscu. Sprowa- dziłam eskadrę PG-AC do bazy Konakri po to, aby zabrać dodatkowe ła- dunki rakiet typu ziemia-ziemia. Zaraz po naszej rozmowie zamierzam skierować poduszkowce prosto do Cieśniny Yelibuya i zetrzeć z powierzch- ni ziemi nie tylko obie eskadry boghammerów, ale i całą tamtejszą bazę morską. Maclntyre ze zdziwienia aż rozdziawił usta. - Dobry Boże! Amando... Chyba nie mówisz poważnie? - Całkiem poważnie, admirale. Zyskaliśmy wyjątkową sposobność do znacznego osłabienia przeciwnika szykującego się do wielkiej kampanii na zachód i nie zamierzam przegapić takiej okazji. - Mandat sił pokojowych ONZ nie tylko wyznacza ścisłe granice rejo- nu, w którym możemy operować, lecz także pozwala nam działać wyłącz- nie w obronie własnej i mieszkańców Gwinei. W obronie! Pod żadnym po- zorem nie wolno nam podejmować zaczepnych akcji przeciwko Unii Zachodnioafrykańskiej. - To tylko kwestia odpowiedniego nazewnictwa, admirale. - Amanda zawróciła, stanęła przed biurkiem i pochyliła się, opierając ręce na jego 210 brzegu. - Siły morskie stacjonujące w bazie Yelibuya to realne zagroże- nie tak dla nas, jak i ludności Gwinei. Zwłaszcza boghammery pełnią rolę pocisków wystrzelonych z karabinu. Dzisiaj Belewa wymierzył swoją broń w nas. Zgodnie z tą definicją zniszczenie bazy w Cieśninie Yelibuya bę- dzie niczym innym, jak działaniem w obronie własnej, co umożliwia nam mandat sił pokojowych. - Niech cię diabli, Amando! - Maclntyre energicznie pokręcił głową. - Wiem, że jesteś zwolenniczką radykalnych działań, właśnie dlatego wybra- łem cię na to stanowisko, lecz gdybym zezwolił na realizację twojego pla- nu, tylko bym potwierdził, że specjalnie nagięłaś przepisy Rady Bezpie- czeństwa, żeby wciągnąć Belewę w otwarty konflikt. yGarrett uniosła obie ręce w obronnym geście. f - To oczywiste. I dokładnie o to mi chodzi. - Cofnęła się o krok, skrzy- żowała ręce na piersiach i ze spuszczoną głową zaczęła nerwowo chodzić z kąta w kąt