Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Musia³a go œledziæ. Serce zaczê³o mu biæ szybszym rytmem. Zatem ona te¿ jest tutaj. To oznacza³o, ¿e jego ¿ycie stanie siê bardziej skomplikowane. Nie powinno go to dziwiæ, bo ona jest bardzo inteligentna i zaradna. Musia³ jej to przyznaæ. Lecz czy by³a wystarczaj¹co bystra, by odkryæ MacNeilów i ich zwi¹zki z MacDougalami? 95 Patrzy³, jak powóz zatrzymuje siê przy stajni i stangret zeskakuje. Wsta³ i przeczesa³ palcami w³osy. Przesta³ siê nad sob¹ rozczulaæ i pomyœla³ o obecnoœci Sary w tym zajeŸdzie. Jako bêkart zosta³ odtr¹cony przez Horace'a MacNeila. Trzeba by³o siê przekonaæ, co Sara Palmer myœli o bêkartach. Sara siêgnê³a do drzwi powozu, po czym raptownie opad³a na skórzane poduszki. Nie! Niemo¿liwe, ¿eby on tutaj by³! Marshall MacDougal maszerowa³ przez dziedziniec, zmierzaj¹c wprost do powozu. Och, dlaczego musieli napoiæ konie akurat tutaj? Jeszcze godzina jazdy, a by³aby w domu. Nawet tylko pó³ godziny, a mog³aby siê zatrzymaæ w Trows zamiast tutaj. Ale nie, utkwi³a tu, bez pokojówki, póŸnym wieczorem - i z Marshallem MacDougalem, wyraŸnie d¹¿¹cym do walki. Zdenerwowana odgarnê³a z czo³a wilgotny lok. A wiêc on chce siê z ni¹ zetrzeæ. Niech tak bêdzie. Nie musia³a siê wstydziæ tego, ¿e jest tutaj. Broni³a tylko interesów swej rodziny i z tego by³a dumna. W ka¿dym razie jej pozycja by³a teraz silniejsza ni¿ przedtem - przyjmuj¹c, ¿e uwagi niemi³ego MacNeila by³y prawdziwe. Zmusi³a siê zatem do wynios³ego, pewnego siebie uœmiechu. Dawno temu dowiedzia³a siê, ¿e by³ on siln¹ broni¹ w kontaktach z takimi ludŸmi, jak Marshall MacDougal. Ca³kowicie zignorowa³a fakt, ¿e serce bije jej mocno z innego powodu. Zatrzyma³ siê przy drzwiach, z g³ow¹ na wysokoœci okna. - Och, witam, panno Palmer - powiedzia³ podejrzanie szczerym to nem. -Pomyœleæ, ¿e siê znowu spotykamy. Bogowie musz¹ byæ dziœ dla mnie ³askawi, skoro obdarzaj¹ mnie tak mi³ym towarzystwem. Mi³e towarzystwo? Sara przymru¿y³a oczy. Jeœli mia³ ochotê na tak¹ zabawê, proszê bardzo. -Och. Jak¿e siê pan miewa, panie MacDougal? Obawiam siê jednak, ¿e mój postój tutaj bêdzie krótki. Zatrzymaliœmy siê tylko po to, by daæ wytchnienie koniom, zanim ruszymy dalej do Kelso. -Tak jak ja. Mi³o mi bêdzie towarzyszyæ pani. - To z pewnoœci¹ nie bêdzie konieczne. 96 * Aleja nalegam. Jestem pewien, ¿e pani matka nie chcia³aby, ¿eby podró¿owa³a pani sama po tych wiejskich drogach. * Ach! - przerwa³a mu. - Oboje wiemy, ¿e jest pan ostatni¹ osob¹, która przejmowa³aby siê ¿yczeniami mojej matki. Poza tym mam stangreta. * Jak powiedzia³em — ci¹gn¹³ niezraŸony - nie powinna pani podró¿owaæ sama po tych wiejskich drogach, szczególnie po zmroku. Uprzedzono mnie, ¿e w tych stronach grasuj¹ rozbójnicy. Sara wiedzia³a o tym, ale nie zamierza³a siê do tego przyznawaæ. * Jestem pewna, ¿e to przesada. * Nie wydaje mi siê. - Uœmiecha³ siê teraz szeroko, impertynenckim, triumfalnym uœmiechem, który sprawia³, ¿e trudno jej by³o zachowaæ pozory uprzejmoœci. Wysunê³a podbródek i postanowi³a byæ szczera. - Porzuæmy tê œmieszn¹ farsê, panie MacDougal. Nie dba pan o moje bezpieczeñstwo, a zwa¿ywszy pañskie nieprzyjazne uczucia wobec mo jej rodziny, nie musi pan udawaæ, ¿e tak¿e mn¹ siê przejmuje. Poza tym, jak pan dobrze wie, nie spotkaliœmy siê tutaj przypadkiem. Tak jak ja, dopiero co przyjecha³ pan zMaxton. Podejrzewam, ¿e oboje odjechali œmy z t¹ sam¹ interesuj¹c¹ wiadomoœci¹. Przypuszczam, ¿e cieszy mnie ona bardziej ni¿ pana. Mia³a wra¿enie, ¿e widzi, jak zmienia siê wyraz jego oczu. Szydercze œwiate³ko znik³o, a w jego miejsce pojawi³o siê zmieszanie. * T¹ sam¹ wiadomoœci¹? - spyta³ ostro¿nie. Sara zawaha³a siê, zanim przemówi³a. * By³am u pana MacNeila. Ton g³osu Marsha sta³ siê jadowity. -Pan MacNeil ochoczo dzieli siê swymi paskudnymi opiniami. Nie wiadomo, czy opinie te s¹ prawdziwe, lecz cieszê siê, ¿e chocia¿ ty jesteœ zadowolona z jego s³ów. Mo¿e nie bêdziesz ju¿ jeŸdzi³a za mn¹ po okolicy. Po tych s³owach sk³oni³ siê lekko i odszed³. Jego zachowanie zaskoczy³o Sarê