Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
- Strasznie ostatnio gorąco, mma Ramotswe - powiedziała. - Ale mam w biurze mocny wentylator. Jak go włączę na maksimum, to wywiewa ludzi z pokoju. Bardzo użyteczna broń. - Mam nadzieję, że ze mną pani tego nie zrobi - odparła mma Ramotswe. Wyobraziła sobie, że trzepocząc ubraniem, zostaje wydmuchnięta pod niebo, skąd ogląda drzewa, dróżki i bydło patrzące na nią do góry w osłupieniu. - Oczywiście, że nie - powiedziała mma Potokwani. - Pani należy do gości, których chętnie przyjmuję. Nie lubię natomiast takich, co się wtrącają. Próbują mi powiedzieć, jak się powinno zarządzać farmą. Miewamy tu takich. Wszędzie wtykają swój nos. Myślą, że znają się na sierotach, ale to nieprawda. Najlepiej znają się na sierotach te panie. Pokazała za okno na dwie opiekunki domów. Te krzepkie kobiety w niebieskich fartuchach prowadziły na spacer dwójkę pędraków, mocno trzymając dzieci za rączki i wspierając je w niepewnych jeszcze krokach. - Tak - podjęła mma Potokwani - te panie się znają. Umieją się zająć każdym dzieckiem. Wyjątkowo smutnym, które ciągle płacze za zmarłą matką. Wyjątkowo niedobrym, które nauczono kraść. Wyjątkowo bezczelnym, któremu nie wpojono szacunku do starszych i które używa brzydkich słów. Te panie umieją się z takimi obchodzić. - To bardzo dobre kobiety - zawyrokowała mma Ramotswe. - Dwie sieroty, które wzięliśmy z panem J.L.B. Matekonim, mówią, że były tutaj bardzo szczęśliwe. Nie dalej jak wczoraj Motholeli przeczytała mi swoje zadanie domowe: historię swojego życia. Wspomina w niej o pani. - Cieszę się, że była tu szczęśliwa. To niezwykle dzielna dziewczynka. Ale nie zaprosiłam pani tutaj, żeby rozmawiać o tych dzieciach, mma. Chciałam pani opowiedzieć o bardzo dziwnej rzeczy, która się tutaj wydarzyła. To takie dziwne, że nawet opiekunki domów nie potrafią z tym dojść do ładu. Dlatego pomyślałam, że zapytam panią. Zadzwoniłam do pana J.L.B. Matekoniego, żeby poprosić o pani numer. Nalała mmie Ramotswe herbatę i zaczęła kroić ciasto owocowe, które stało koło tacy. - To ciasto upiekły nasze starsze dziewczyny - wyjaśniła. - Uczymy je gotować. Mma Ramotswe wzięła duży kawałek ciasta i przyjrzała się soczystym owocom. Co najmniej siedemset kalorii, pomyślała, ale co tam. Była tradycyjnie zbudowaną kobietą i nie musiała się przejmować takimi sprawami. - Wie pani, że bierzemy najróżniejsze dzieci - ciągnęła mma Potokwani. - Z reguły są tutaj przywożone, kiedy umiera matka i nikt nie wie, kto jest ojcem. Babcia często nie daje sobie rady, bo jest za bardzo chora albo biedna, a oprócz niej dzieci nie mają nikogo. Czasami przywożą je ludzie z opieki społecznej, czasami policja. Czasami są po prostu gdzieś zostawiane i zwykli obywatele się z nami kontaktują. - Dzieci mają szczęście, że tutaj trafiają - powiedziała mma Ramotswe. - Tak. I cokolwiek im się przydarzyło, z reguły my o tym wiemy. Nic nas nie potrafi zaszokować. Ale od czasu do czasu trafiają się bardzo nietypowe przypadki i nie wiemy, co robić. - I teraz macie takie dziecko? - Właśnie. Jak pani zje ciasto, to pokażę pani chłopca bez imienia. Jeśli nie mają imion, to im je nadajemy. Dostają dobre botswańskie imiona. Ale zazwyczaj chodzi o niemowlęta. Inne dzieci mówią nam, jak mają na imię. Ten chłopiec nam nie powiedział. Wygląda wręcz na to, że w ogóle nie nauczył się mówić. Postanowiliśmy więc dać mu na imię Mataila. Mma Ramotswe dokończyła ciasto i dopiła herbatę. Potem poszła z mmą Potokwani do domu stojącego na skraju grupy budynków, w których mieszkały sieroty. Rosła tam fasola, a maleńkie podwórko było starannie zamiecione. Ta opiekunka umie prowadzić dom, pomyślała mma Ramotswe. W takim razie jak to możliwe, że nie daje sobie rady z małym chłopcem? Opiekunka domu, mma Kerileng, była w kuchni. Wytarłszy ręce w fartuch, przywitała się serdecznie z mma Ramotswe i zaprosiła obie kobiety do salonu. Pokój był pogodnie przystrojony. Obrazki namalowane przez dzieci wisiały przypięte do dużej tablicy. W kącie stało pudło pełne zabawek