Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Składał również wizyty w swych tradycyjnych spe- lunkach. Potem z listu od Naprawnika dowiedział się o pilnym wezwaniu do stawienia się na dworze. Car życzył sobie osobiście z nim się spotkać. Czajkowski nie miał pojęcia, dlaczego. Ale wiedział, że Jego Carska Wysokość już zatwierdził inscenizację Eugeniusza Oniegina w przyszłym sezonie oświadczając, że to jego ulubiona opera. Takiego wezwania nie mógł zlekceważyć. Powierzając Tanię opiece nieszczęsnych nowożeńców, którzy wkrótce mieli przyjechać do Paryża, kompozytor ponownie po- jawił się w Petersburgu 15 marca, by się dowiedzieć, że Aleksan- der przyznał mu Order Świętego Włodzimierza IV klasy. Oficjal- na dekoracja odbyła się cztery dni później, po audiencji u caro- wej, która również stała się jego wielką wielbicielką. Obie uro- czystości wprawiły kompozytora w przerażenie - jak wyznał- tylko spore dawki bromu uchroniły go przed omdleniem ze zde- nerwowania - ale serdeczność pary władców zupełnie go roz- broiła. Wystarczy tylko spotkać się z carem, opowiadał Anato- lijowi, by zostać "jego najbardziej lojalnym poddanym". Car osobiście zapewnił Czajkowskiego, że bez względu na to, co mówią krytycy, jego opera Mazepa już odniosła sukces u publicz- ności. Jednak o wiele ważniejsze było to, że kompozytor odebrał ten moment jako symbol prawdziwego końca swego długiego urazu po nieudanym małżeństwie: mimo że nadal mogły krążyć jakieś plotki o tych skandalicznych wydarzeniach sprzed siedmiu lat, fakt, że został przyjęty na dworze, świadczył, iż może liczyć na szerszą akceptację jako człowiek całkowicie godzien szacunku, nie splamiony żadną hańbą. Ulga była wystarczająco duża, by wy- trzymał pełne trzy tygodnie w Moskwie, podejmowany przez przy- jaciół i dawnych kolegów z Konserwatorium, zanim pojawił się w chwale w Kamionce. Ukoronowaniem nadzwyczaj pomyślnego miesiąca była obecność u jego boku Aleksieja, w końcu ostatecz- nie zwolnionego ze służby wojskowej. Oznaką tego, że Czajkowski wyraźnie odzyskał dobre samo- poczucie, było to, że powrócił do prowadzenia dziennika, co robił tylko sporadycznie podczas niewesołych wydarzeń kilku ostatnich lat. Po raz pierwszy zaczął prowadzić prywatny dziennik jedenaś- cie lat temu, podczas samotnej podróży latem przez Szwajcarię; ale nic się nie zachowało pomiędzy tamtymi kilkoma impresjami z podróży i szczegółowymi, codziennie prowadzonymi notatkami z lata 1884 roku, spędzonego w Kamionce. Jeśli można wierzyć Modestowi, Czajkowski regularnie prowadził dzienniki od końca lat siedemdziesiątych do końca lat osiemdziesiątych i z przerwami na początku lat dziewięćdziesiątych, ale spalił większość z nich na dwa lata przed śmiercią. Nasuwa się nieodparty wniosek, że za- wierały one szczegóły jego życia erotycznego, co wywoływało nerwowość u coraz bardziej sławnego kompozytora. Jeśli tak, to dlaczego zachowały się dzienniki z letnich miesię- cy roku 1884? Ich główną treść, poza opisem codziennych wyda- rzeń ze szczególnym naciskiem na pracę przy III Suicie orkiestro- wej (opus 55), stanowi obrzydzenie do samego siebie, wywołane jego wewnętrznymi porywami, oraz rozwijające się uczucie do trzynastoletniego siostrzeńca, Boba Dawydowa. Wytłumaczeniem tego może być fakt, że najbardziej intymne, osobiste wyznania są pisane szyfrem, co daje szerokie pole ma- newru przy ich interpretacji. Na przykład 19 maja wieczorem, kiedy jak zwykle oddawał się grze w karty, "niezwykle się roz- gniewał, nie z powodu kart, ale bardziej z racji ogólnego, nieokreś- lonego odczucia, które nazwę Z. To Z jest mniej dręczące, lecz prawdopodobnie potężniejsze od X, ale jedno i drugie jest wielce nieprzyjemne." Następnego dnia: "Z naprawdę sprawia mi katu- sze. Niech Bóg mi wybaczy taką nikczemność!" A nazajutrz wie- czorem: "Zadręczany przez Z, co było tym bardziej przykre, że rano prawie się go pozbyłem." Szóstego czerwca: "Dziś wieczorem zadręczało mnie nie samo uczucie Z, tylko to, że ono we mnie jest." Piętnastego czerwca: "Nieprzeparty atak Z. Boże, wybacz i pomóż mi to przezwyciężyć!" A następnego wieczoru: "Nie mia- łem szczęścia w kartach. Z tego powodu, ale głównie z racji tysią- ca innych uczuć, składających się na to, co nazywam Z, byłem zły jak osa... Wróciłem do domu przytłoczony przemożną, nieodpar- tą presją Z." Przez całe lato Czajkowski pił i oddawał się hazardowi, więk- szość wieczorów spędzając na partyjkach winta, prekursora bry- dża, zazwyczaj tracąc pieniądze, ale winiąc za przegrane złe karty, a nie swoje mierne umiejętności. "Grał słabo - według jednego z jego partnerów, Władimira Pogożewa - ale z ogromnym prze- jęciem, z wielkim ożywieniem." Z tego względu (oraz innych, przedstawionych w końcowych rozdziałach) Aleksander Poznan- ski różni się od wszystkich wcześniejszych biografów Czajkow- skiego, odrzucając wszelkie seksualne interpretacje liter-symbo- li X i Z. Dawid Brown opowiada się za konsensusem, argumentu- jąc, że: "Symbole X i Z... oznaczają ciągoty homoseksualne." Z rozwlekłością, graniczącą z perwersją, Poznanski sugeruje, że kompozytor sam "nie rozumiał w pełni, co czasami go opanowu- je... O ile Z ma jakiś aspekt fizyczny, było to somatyczne ujaw- nianie się stanu nerwów Czajkowskiego