Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Teraz, kiedy przeglądał notatki, jego skupienie stało się wyraźnie widoczne. Być może sprawa była dla niego ważniejsza, niźli się zrazu wydawało. Armand, uświadomiwszy sobie ponownie, jak grubą rybą jest Nick Burnham, doszedł do wniosku, iż niewątpliwie interes omawiany w palarni musiał dotyczyć oszałamiających sum. Mimo to nowojorski przedsiębiorca przez cały czas sprawiał wrażenie odprężonego; teraz okazywało się, że to jedynie fasada potrzebna dla zdekoncentrowania partnera. W tej chwili w Burnhamie nie było ani krzty swobody i Armand niemal czuł, jak w jego umyśle z szaloną prędkością obracają się tryby. Uznał go za człowieka niezwykle intrygującego i miał nadzieję, że przed końcem podróży będą mieli okazję pogawędzić. Kiedy Burnham wychodził z palarni, ich spojrzenia się spotkały. Nick z sympatią uśmiechnął się do Armanda. Podobał mu się sposób, w jaki ambasador zbył minionego wieczoru awanse Hillary - dał uprzejmie do zrozumienia, iż jest odporny na jej urok, a Nick doznał wówczas niewysłowionej ulgi. Nie miał najmniejszej ochoty na znoszenie jej kolejnego romansu, i to z sąsiadem z pierwszej klasy. Wyczuł, iż Armand jest człowiekiem prawym. Wyczuwali to zresztą w sobie nawzajem, toteż kiedy Nick z uśmiechem na twarzy opuszczał palarnię, Armand zaś wracał do przerwanej pracy, istniał już pomiędzy nimi rodzaj milczącego porozumienia. Nick wyszedł na pokład spacerowy pierwszej klasy, aby zaczerpnąć świeżego powietrza, i uniósłszy wzrok, na tarasie apartamentu Trouville dostrzegł Liane, która wystawiała twarz do wiatru. Obserwował ją przez dłuższą chwilę; był w niej jakiś cudowny wdzięk - ubrana w biały kostium, sprawiała wrażenie rzeźby z kości słoniowej i Burnham przypomniał sobie, jak spokojną i pełną godności wydała mu się ubiegłego wieczoru. Po chwili na balkon wybiegły dwie dziewczynki natarczywie upominające się o uwagę matki i Liane wraz z nimi wróciła do apartamentu, nie zauważywszy nawet stojącego niżej Nicka. Przed pójściem na basen Liane z córkami udały się na obchód sklepów. Z tej wyprawy przyniosły prezenty dla Armanda: Liane wybrała krawat od Hermesa, gdy jednak Marie-Ange zdecydowanie zażądała, aby kupić ojcu wykonany z brązu i osadzony na marmurowym postumenciku niewielki model statku, który - jak utrzymywały dziewczynki - mógłby postawić na swoim biurku w Paryżu, Liane zgodziła się nabyć także ów skarb dla męża. Posiedziały trochę w apartamencie, a potem udały się na pływalnię. Basen, mierzący siedemdziesiąt stóp długości, wyłożony emaliowanym piaskowcem w wielobarwne mozaiki, przedstawiał niezwykły widok. Nawet wypełniony rozradowanymi pływakami, skupionymi po jego głębszej stronie, nie wydawał się zatłoczony. Dziewczęta popiskiwały z uciechy, kiedy Liane zaprowadziła je w końcu na płytszą część. Sama przebrała się w granatowy kostium kąpielowy z białym paskiem, a zanim zanurkowała w głębszą wodę, wcisnęła włosy pod biały czepek. Długimi rzutami ramion podpłynęła do dziewcząt pluskających się w czerwonych kostiumikach i przystępujących właśnie do zawierania znajomości z chłopczykiem w czerwonych spodenkach; Elisabeth dowiedziała się akurat, że ma na imię John. Kiedy John spojrzał na Liane, ta spostrzegła, iż oczy ma jasnoszmaragdowe, silnie kontrastujące z kruczoczarnymi włosami i jasną cerą. W tych oczach i w uśmiechu chłopca było coś znajomego. Pływając Liane zauważyła, iż ludzie zaczynają tworzyć grupy, zwracają się do siebie po imieniu i podobnie jak dzieci zawierają nowe przyjaźnie. Ona nie miała tu nikogo znajomego. Zaangażowanie Armanda w pracę z Perrierem sprawiało, iż prowadzili mniej intensywne życie towarzyskie, Liane zaś czuła się trochę skrępowana, kiedy sama wychodziła z apartamentu. Korzystała ze świeżego powietrza na prywatnym tarasie, odbywała samotne spacery albo też - jak w tej chwili - towarzyszyła córkom. Nie należała zresztą do kobiet, które udzielają się towarzysko, plotkują z innymi paniami w sklepach czy też zawierają znajomości przy herbacie w salonie. Dopiero po godzinie Liane zdołała wygonić córki z wody; zabrała je do apartamentu, aby mogły przebrać się na lunch, potem zaprowadziła do jadalni dla dzieci, udekorowanej przez Laurenta de Brunhoffa łańcuchem słoni trzymających się za ogony. Poprzedniego wieczoru, jedząc posiłek w towarzystwie guwernantki, dziewczynki zakochały się w tej sali. Przy wyjściu Liane spotkała chłopczyka, którego widziała już na basenie. Teraz był z nianią. Liane uśmiechnęła się do niego, a on pomachał dziewczynkom. Kiedy w końcu wróciły do apartamentu, Liane miała tylko dziesięć minut na zmianę stroju. Włożyła beżowy kostium i usiadłszy na kanapie, czekała na męża, gdy do drzwi zadzwonił steward. Przyniósł jej bilecik od Armanda, który ją powiadamiał, że nie skończył jeszcze pracy i będzie ją kontynuował, aby mieć dla żony wolne popołudnie. Liane uśmiechnęła się smutno do stewarda i samotnie ruszyła do jadalni. Usadowiono ją przy stole nakrytym dla ośmiu osób, dwa małżeństwa zrezygnowały jednak z lunchu