Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Z całej jego sylwetki biła jakaś jasna, nie znana im moc, tak silna, że patrzącym na tę walkę na moment otucha wezbrała w sercach. Szkarłatny jeździec, widząc, że zmuszono go do przybrania widzialnej postaci, wydał z siebie potworny ryk, zawrócił konia i wzniósł miecz do ciosu. W tej samej chw'ili Harsz, ocknąwszy się z odrętwienia, rzucił się najszybciej, jak umiał, ku Żegostowi. Zanim jednak jeździec opuścił miecz, Żegost znów odskoczył na bok i wyprowadził błyskawiczne pchnięcie w jego nie osłoniętą zbroją pachę. Choć było tak szybkie, że ledwie zauważalne, jeździec zdołał go uniknąć, a widząc^ że przeciwnik zanurkowawszy po ciosie pod koniem, pojawia się po jego drugiej stronie, pochylił się w siodle i lewą, nie uzbrojoną ręką sięgnął głowy Żegosta. Ten zdążał jeszcze zasłonić się dzidą, ale kij, w chwili gdy dosięgła go ręka jeźdźca, rozprysnął się w płonące drzazgi. Dłoń potwora musnęła końcami palców włosy Żegosta, który osunął się na ziemię jak rażony piorunem. Żył jednak jeszcze, bo gdy przeciwnik znów zawracał konia, wznosząc miecz, przetoczył się kilka kroków i podniósł leżący na kamieniach nóż. Miecz wznosił się już nad głową węclrowca,'kiedy w kosodrzewinie rozległ się nagle potężny trzask., Koń wzniósł się na tylne kopyta, co uniemożliwiło jeźdźcowi cios. Chwilę potem spośród drzew wyskoczył ogromny, czarny wilk o płonących zielonkawo oczach i rzucił się wprost na jeźdźca. Ten jednak nie przyjął walki. Spiął wierzchowca i w jednej chwili ruszył pełnym galopem, wyrywając się z krwistego obłoku. Z każdym skokiem konia jego sylwetka blakła coraz bardziej, aż znikła zupełnie i tak jak poprzednio tylko pryskająca ziemia i ślady kopyt wskazywały miejsce, w fctórym się znajdował. Tak samo zszarzała i rozmyła się czerwona poświata na skraju przepaści. Tętent ucichł w oddali. 78 . Tymczasem Harsz znalazł się na brzegu rozpadliny i przypadł do Żegosta lezącego bezwładnie z zaciśniętym w pięści nożem. Nie miał na ciele żadnych ran i patrzył przytomnie, ale nawet bezgłośne poruszenie wargami przychodziło mu z trudem. Ogromny,.czarny wilk, ponad dwakroć większy od zwykłego,.zatrzymał się nieruchomo kilka kroków od nich. Harsz, wpatrując się z przerażeniem w jego zielone ślepia, podniósł z ziemi Żegosta i przywiązał go do siebie pasem. W każdej chwili gotów'był sięgnąć po topór, ale okazało się to niepotrzebne. Nie myśląc prawie, chwycił znów linę i zapominając o bólu rąk, ruszył na drugą stronę rozpadliny. Wilk wciąż przypatrywał im się nieruchomo. Żegost z wysiłkiem uniósł głowę ponad ramię Harsza i spoglądając na swego wybawcę, poruszył wargami. — Strzybog... — usłyszał Harsz jego szept, ale reszta słów uwięzła wędrowcowi w gardle i zamieniła się w char-kot. Odwrócony tyłem Harsz, nie widział, że w tej chwili wilk obrócił się powoli i znikł w kosodrzewinie. Blizbor, dotąd bezczynnie obserwujący walkę, również nie zwrócił na to uwagi. W tej chwili bowiem dobiegł jego uszu charakterystyczny, ledwie słyszalny dźwięk. Z przerażeniem dostrzegł, że obciążona ponad miarę lina' pęka tuż przy kamiennym występie. Chwycił ją w ostatniej chwili, zapierając się" nogami o kamień, i choć z trudem, utrzymał w dłoniach, naprężoną do granic wytrzymałości. — Prędzej! — krzyczał, czując, że mimo rozpaczliwego wysiłku lina wymyka mu się z dłoni, drąc boleśnie skórę. — Prędzej, na S warga! Harsz pędził jak w gorączce, nie zdając sobie sprawy z tego, co się dzieje. Nigdy nie potrafiłby powiedzieć, jakim sposobem udało mu się dotrzeć do ściany przepaści i po chwyceniu dłoni Blizbora wydostać się na brzeg. 79 Upadli wszyscy trzej, dysząc ciężko. Ostatkiem sił Harsz rozplatał pas i odtoczył się na bok. . Dopiero po dłuższej chwili Blizbor pochylił się nad białą jak płótno twarzą Żegosta. Chwycił je*go rękę. Była gorąca jak płomień. — Kim ty jesteś, Żegoście? — pytał wpatrując się w niego z rozpaczą