Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Były zbyt ciężkie, aby mogli się nimi posługiwać, jak własnymi sokołami, toteż sokolnicy używali ich jako posłańców - gdyż instynkt zawsze kierował je do domu; potrafiły też walczyć w powietrzu. Taki ptak doskonale nadawał się do realizacji planu Simona-Fulka. Nie mógł zabrać ze sobą jednego z czarnobiałych sokołów, gdyż wszyscy wiedzieli, że posługiwali się nimi wyłącznie sokolnicy. Ale ten ptak należący do nieznanego gatunku, bardzo piękny, na pewno zwróci na siebie uwagę w Karsie, a ponieważ został wytresowany jako ptak myśliwski, będzie doskonałym podarunkiem dla Yviana. Dziesięciu mężczyzn i jeden ptak - a przeciw sobie mieli całe miasto! Z pozoru była to ekstrawagancka i szaleńcza 49 wyprawa. Jednakże raz już zaledwie czworo z nich wtargnęło do Karsu i wszyscy się stamtąd wydostali cali i zdrowi. Zaledwie czworo! Simon machinalnie przesunął dłonią po ozdobnym pasie Fulka. Teraz było ich już tylko troje - on sam, Koris i ukryta gdzieś w jednej z tamtych budowli, Loyse. Ale co działo się z czwartym uczestnikiem poprzedniej wyprawy do Karsu? Nie myśl o niej teraz. Nie zastanawiaj się, dlaczego Jaelithe nie wróciła, dlaczego pozwoliła, aby o niepowodzeniu jej misji dowiedział się dopiero od tamtej czarownicy w Verlaine. Gdzie przebywała teraz, lecząc zadane jej rany? Ale przecież sama zaakceptowała konsekwencje, jakie miało mieć dla niej ich małżeństwo, pierwsza przyszła do niego! Dlaczego... - Witają nas, panie! - głos Ingvalda szybko przywrócił Simonowi poczucie rzeczywistości. Na przystani stało pięciu żołnierzy w mundurach z herbem Yviana - zaciśniętą pięścią w łuskowej rękawicy, trzymającą uniesiony do góry topór bojowy. Simon pod osłoną płaszcza zacisnął palce na kolbie pistoletu. Na rozkaz oficera oczekujący ich żołnierze złożyli razem ręce, a potem unieśli do góry rozwarte w przyjaznym pozdrowieniu dłonie. Tak więc byli mile widziani w Karsie. U wrót cytadeli w identyczny sposób zostali powitani przez załogę. O ile mogli sądzić, życie w Karsie toczyło się normalnie - podczas przemarszu przez miasto nie dostrzegli żadnych oznak niepokoju. Ale kiedy zostali zaprowadzeni z zachowaniem całej uroczystej etykiety dworskiej do pokojów gościnnych w centralnej części cytadeli, Simon ruchem ręki przywołał do okna Ingyalda i Korisa. Siedmiu żołnierzy, których zabrali ze sobą z Yerlaine, pozostało przy drzwiach. Simon wskazał na nich: - Dlaczego są tutaj? Koris zmarszczył brwi: - Właśnie, dlaczego? - Chcą mieć nas wszystkich pod ręką - zasugerował Ingvald. - I wyraźnie nie obchodzi ich, że takie traktowanie jest dla nas ostrzeżeniem. I jeszcze jedna sprawa - gdzie jest Yvian, albo przynajmniej jego kon- 50 stabl*? Na powitanie nie wysłali wyższego rangą oficera - naszą eskortą dowodził tylko sierżant. Możemy przebywać w pokojach gościnnych, ale wyraźnie nie okazują nam należnej kurtuazji. - Za tym kryje się coś gorszego niż afront wobec Fulka. - Simon zdjął z głowy ozdobny hełm, należący niegdyś do pana na Yerlaine i oparł się o ścianę. Wiatr musnął jego rudozłote kędziory, efekt zmiany postaci. - Umieszczanie nas razem jest posunięciem gwarantującym bezpieczeństwo. A Yvian nie ma żadnych powodów, aby okazywać względy Fulkowi. Ale jest w tym coś więcej... - Zamknął oczy, starając się uzyskać za pośrednictwem tajemniczego szóstego zmysłu więcej informacji niż ostrzeżenie o grożącym im niebezpieczeństwie. - Czy odebrałeś jakieś telepatyczne wezwanie? - zapytał Koris. Simon otworzył oczy. Już kiedyś takie wezwanie sprowadziło go do Karsu. Tępy ból głowy, narastając lub słabnąc, poprzez plątaninę ulic doprowadził go do kwatery Jaelithe. Ale teraz odczuwał zupełnie coś innego - mrowienie na skórze, któremu towarzyszyło uczucie oczekiwania, ponaglania. Jednocześnie zdawał sobie sprawę, że nie dotyczyło ono jego osoby, że był tylko przypadkowym widzem, nie biorącym udziału w akcji. - To nie jest wezwanie - udzielił Korisowi spóźnionej odpowiedzi. - Tutaj coś zaczyna się dziać... Koris poruszył toporem, na którym się opierał