Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Kolejny wieczór przyniósł więcej śniegu i jeszcze zimniejsze powietrze, ale ciemność rozjaśniały liczne światła: płonęły pochodnie, ogniska, setki ognisk, które przypominały klejnoty wrzucone do ciemnej misy ujścia doliny. Podróżni napotkali największą jak dotąd osadę. Było to prawie miasto pełne ubogich chat skupionych w dolinie, gdzie spotykały się rzeki Ymstrecca i Stefflod. Po tak długiej podróży przez bezludne łąki widok ten dodał im otuchy. - Książę, wciąż zachowujemy się jak złodzieje - szepnął Deornoth gniewnie. - Mój panie, jesteś synem Prestera Johna. Dlaczego ciągle musimy czaić się jak złodzieje? Josua uśmiechnął się. Wciąż miał na sobie brudny strój Thrithingów, choć jedną z rzeczy, jakie wytargował za konie, było zapasowe ubranie. - - Deornoth, już nie prosisz mnie o przebaczenie jak dawniej za swoją bezpośredniość. Nie, nie przepraszaj. Zbyt wiele razem przeżyliśmy, bym miał się gniewać na ciebie. Masz rację, Nie przybywamy tutaj jak przystało księciu i jego dworowi - żałosny to dwór, w każdym razie. Nie będziemy jednak narażać kobiet i małej Leleth na niepotrzebne niebezpieczeństwo. - Odwrócił się do Isorna, który jak dotąd był najcichszy z ich trójki. - Przede wszystkim musimy uważać, by nikt nie domyślił się, że nie jesteśmy zwykłymi podróżnymi. Ty, Isorn wyglądasz na zbyt dobrze odżywionego. A poza tym ci biedacy mogliby się przestraszyć takiego olbrzyma. Zachichotał i klepnął krzepkiego Rimmersmana w bok. Zaskoczony nagłym przypływem dobrego humoru księcia, Isorn potknął się i niemal przewrócił. - - Josuo, nie mogę się skurczyć - mruknął. - Dobrze, że nie jestem tak ogromny jak mój ojciec, wtedy biedacy pouciekaliby z wrzaskiem w ciemną noc. - - Ach, jak mi brak Isgrimnura - powiedział Josua. - Niech Aedon ma twego ojca w opiece i niech pozwoli mu wrócić do nas bezpiecznie. - - Moja matka tęskni za nim bardzo i martwi się o niego - powiedział cicho Isorn. - Ale nigdy o tym nie mówi - dodał z powagą. Josua spojrzał na niego uważnie. - Tak, twoja rodzina nie należy do płaczliwych krzykaczy. - - Co by nie mówić - wtrącił nagle Deornoth - Isgrimnur potrafi narobić zamieszania, kiedy jest niezadowolony! Pamiętam, jak dowiedział się, że Skali ma przyjechać na pogrzeb Króla Johna. Rzucił krzesłem w witraż biskupa Domitisa, rozbijając go na kawałki. Ach, a niech mnie! - Śmiejąc się, Deornoth potknął się o kępę trawy w ciemności. Księżyc tej nocy skąpił najwyraźniej swego światła. - Isorn, trzymaj bliżej pochodnię. A właściwie dlaczego idziemy pieszo i prowadzimy konie? - - Ponieważ jeśli złamiesz nogę, poniesie cię koń - wyjaśnił rzeczowo książę. - Lecz jeśli złamie nogę twój nowy koń, czy ty go poniesiesz? Rozmawiając o ojcu Isorna i jego legendarnym temperamencie - za który zawsze przepraszał, kiedy już ochłonął - schodzili trawiastym zboczem w kierunku najbliższych świateł. Reszta grupy pozostała w obozie na skraju doliny; ognisko, którego pilnowała księżna Gutrun. przypominało z dołu malutką latarnie morską. Stado zmarzniętych i wygłodniałych psów zaszczekało i rozpierzchło się na widok zbliżającej się trójki. Kilka niewyraźnych postaci obserwowało ich znad swych ognisk; inni stali z rękami założonymi na piersi przed zasłonami drzwi swych ubogich chat, także patrząc na przechodniów, lecz jeśli nawet dostrzegli coś podejrzanego, nikt ich nie zaczepił. Podsłuchane strzępy rozmów upewniły ich, że osadnicy rzeczywiście w większości byli Erkynlandczykarni - mówili zarówno w języku dawnego Erkynlandu, jak i westerling. Tu i ówdzie dało się też słyszeć gardłowy język Hernystiru. Między domami napotkali kobietę, która rozmawiała z sąsiadką o króliku przyniesionym przez syna i o tym, jak ugotowali go na parze z kwasieniem, by uczcić Hlafmansę. - Dziwne - pomyślał Deornoth. - Rozmawiają o tak trywialnych sprawach w samym środku tych pustych stepów, jakby za skałą stał kościół, do którego pójdą rano się modlić albo jakby pod drzewem stał stragan z piwem, którym popiją swoją potrawkę z królika. Kobieta, w średnim wieku, rumiana o surowej twarzy, odwróciła się, gdy nadeszli i przyglądała im się z ciekawością, ale i strachem. Isorn i Deornoth przeszli na drugą stronę ścieżki, by ją ominąć, lecz Josua zatrzymał się. - Miłego wieczoru, dobra kobieto - powiedział Książę, przekrzywiając głowę tak, że wyglądało, jakby się kłaniał. Czy wiesz, gdzie moglibyśmy dostać coś do jedzenie? Jesteśmy podróżnymi i możemy zapłacić pieniędzmi. Czy ktoś ma tu coś do sprzedania? Kobieta przyjrzała mu się uważnie, a potem zwróciła się do swej towarzyszki. - Nie ma tu żadnych gospod ani tawem - rzuciła ponuro. - Każdy trzyma dla siebie to, co ma. Josua skinął wolno głową, jakby przesiewał drobinki najczystszego złota mądrości jej odpowiedzi. - - A jak nazywa się to miejsce? Nie ma go na żadnej mapie. - - Pewnie, że nie - prychnęła. - Nie było go tutaj jeszcze dwa lata temu. Tak naprawdę nie ma żadnej nazwy, ale ludzie nazywają je Gadrinsett. - - Gadrinsett - powtórzył Josua. - Miejsce Spotkań. - - Ludzie nie zbierają się tu w jakimś określonym celu