Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Równy oddech poruszał mu ciemną pierś widoczną poprzez rozchyloną koszulę. Ze świecą uniesioną w górę obserwowała go przez krótką chwilę, a ^-potem zdecydowanym ruchem potrząsnęła za ramię. 280 Obudził się od razu i od razu w pełni świadomości, •d ć przywykły w swoich wojennych przygodach To nagłych alarmów. Otworzył oczy i nie zważając, że iest w długiej nocnej koszuli,' zerwał się z łoża. __ Co się stało? — spytał półgłosem. — Dlaczegoś taka wystraszona? Gedeonie... — wyjąkała przerażona do ostateczności. — U mnie, za ścianą... — Cóż się tam dzieje, że takaś blada?! — Już na cały glos wykrzyknął rycerz. __ Ona istotnie jest! Trzepoce skrzydłami... -.- Ale kto, mówże wyraźnie! — Wyjął z drżących palców żony lichtarz i ruszył ku drzwiom. Paulina, ani na chwilę nie chcąc zostać,sama, podążyła za nim. — Owa kura... Słyszałam dobrze — wyszeptała ledwie dosłyszalnie, bo ściśnięte strachem gardło nie pozwalało na wydobycie głosu. — Kura? Jaka kura?! — Pan Gedeon w pierwszej chwili nie zorientował się, o co małżonce chodzi, ale zaraz widać przypomniał sobie ich rozmowę, boża wołał: — Kury miałabyś się bać?! Zapewne przewidziało ci się we śnie, boś o niej za dnia myślała! Jakby sprowokowane tymi słowami w tejże chwili usłyszeli trzepotanie, a po nim raz i drugi kurze gdakanie. Paulina przypadła do ramienia męża obejmując go za szyję, już mało przytomna ze strachu. On zas uwolnił się z tego uścisku i ruszył ku drzwiom. Wychodziły na krótki korytarz łączący ich sypialnię z dalszymi komnatami. deon °Stań tU' P°jdę obaczyć — zadecydował Ge- 281 — Nie ostawiaj mnie! Zginę z samego strachu! — To chodź ze mną. — Za żadne skarby świata! — Właź tedy do łoża i nakryj kołdrą głowę. To ponoć najlepsza ochrona przed nieczystymi siłami. — Me dworuj z nich, bo będziesz pokaran. O ja nieszczęsna! — westchnęła Paulina, po czym ujrzawszy, że małżonek nie zwracając na nią uwagi idzie do drzwi, istotnie jednym susem wskoczyła do łóżka i tak jak jej radził, odgrodziła się kołdrą od zewnętrznego świata. Po krótkiej chwili usłyszała kroki i odsłoniwszy jedno oko ujrzała w świetle chyboczącego płomienia świecy suchą twarz męża. Był wyraźnie zafrasowany. Odstawił lichtarz na stolik i, widać mocno poruszony, siadł na skraju jej .łoża. — No i co...? — Wysunęła całą głowę spod kołdry. — Dziwne to istotnie... — mruknął w odpowiedzi Gedeon, w zamyśleniu spoglądając przed siebie. — Coś widział? Co dziwne? Mówże, człeku! — ponagliła go. — Nikogo tam nie ma — wyjaśnił z ociąganiem. — Ale jakem wszedł do owej pustej komnaty, na pokrytej pyłem podłodze dojrzałem ślady. Wyraźne odciski kurzych pazurów... — Święci pańscy i niebiescy anieli! — wykrzyknęła przejęta zgrozą. — Miejcie nas w swojej pieczy! Ratujcie od piekielnych mocy! — Nie bój się, kochana — próbował ją uspokoić Gedeon. — Precz mara, Bóg wiara! Nie bój się i uśnij, a ja takoż pójdę do siebie... — uniósł się nieco z łoża. . — Nie, za nic sama nie ostanę! Siedź tu przy mnie! 282 - Ależ, Paulinko, przecież dopiero dochodzi noc. Jakże mam siedzieć i marznąć w tej koszulinie? - No... no to się połóż. Ale statecznie! - rzuciła w krańcowej rozterce. *^ucifa Gedeon nie czekając na dalsze tychm iast usłuchał wezwania Z żonę ku sobie szepcąc jej do ucha tym łacniej k- Zwą człeka Gęgaczem) aIe kaźą poił si go sieć niewieściego urolu w" ^ °Plata "karała dzielnego rycerza T SP0SÓb P^^oSfi Pakującgopodmał^ za - o niecny pOdstęP)czątek. Mam nadzieję, że pieniędzy tych nie zmarnujesz. — Ależ, effendi! — nieomal z oburzeniem wykrzyknął Selim. — Jak możesz tak mówić! Jestem człowiek uczciwy i za darmo nie wezmę od ciebie ani miedziaka. Mówił z podnieceniem i rozradowaną twarzą. Dziesięć piastrów była to kwota równa pięćdziesięciu polskim złotym, a więc stanowiła wartość dziesięciu korcy żyta. W tej chwili zza kotary wysunęła się stara, otyła kobieta z tacą w ręku, na której stał dzbanuszek z kawą i dwie filiżanki. Zawieja zgodnie z obyczajem nie patrzył w jej stronę, a Medy odeszła, zaczął omawiać z gospodarzem szczegóły przedsięwzięcia. Wkrótce po rozmowie z sebanem Czelebim i pan Popowicz spełnił swoją obietnicę, ale była to już połowa marca. I tak się złożyło, że oba spotkania, z opatem Arkadiuszem i bratem Antonio, wypadły prawie w tym samym czasie. Tego dnia, gdy zeszli się na wieczorną pogawędkę w komnacie pana Serafina, ten od razu powitał Zawieję pomyślną wiadomością: — Właśnie otrzymałem zawiadomienie z mona-steru. Ojciec Arkadiusz obiecuje przyjąć waćpana pojutrze w południe. Powiesz waść furtianowi, że na wezwanie opata przybywasz z Bogdana. Kompleks monasteru otaczał wysoki, kamienny mur. Budynki stały pośród licznych drzew pokrytych już pierwszym nalotem zieloności. Równe, wysypane żwirem ścieżki i panująca wszędzie schludność zdradzały gospodarską rękę mnichów. Poprzedzany przez jednego z nich, pełen ciekawości co do 162 rezultatu spotkania, Zawieja szedł za swoim przewodnikiem, który klapiąc sandałami wskazywał mu drogę. .. . . Wkrótce znalazł się w obszerne], widne] komnacie wyposażonej z surową oszczędnością. Na jego powitanie dwóch mężczyzn stojących przy oknie przerwało rozmowę i obróciło się ku niemu. Jeden z nich, wysoki i szczupły, o chudej, bladej twarzy z nosem podobnym do sępiego dzioba i oczach ciemnych, patrzących przenikliwie, a nawet groźnie, miał na sobie długą, białą szatę z krótką pelerynką okrywającą ramiona. Na jego piersiach widniał maltański krzyż, którego dwa ramiona były niebieskie, dwa czerwone. Zawieja wiedział już, że białe habity i takie krzyże nosili trynitarze, toteż domyślił się, że ma przed sobą ojca Arkadiusza. Drugi mężczyzna odziany po turecku, w obszernych szarawarach i żółtym, safianowym obuwiu z ostrymi nosami, był średniej tuszy i takiegoż wzrostu, o ciemnej twarzy pożłobionej bruzdami i czarnych, szerokich brwiach. Spomiędzy nieco obwisłych policzków wystawał mięsisty, gruby nos. Na widok wchodzącego zakonnik powiedział do swego towarzysza parę słów, których Zawieja nie zrozumiał. Mężczyzna w tureckim stroju zwrócił się do niego z półukłonem. — Witaj, effendi Wołczar, bo tak się ponoć zwiecie. Ojciec Arkadiusz nie znając ani mowy proroka, ani ruskiej polecił, bym tłumaczył mu wasze słowa... Powitajcie tedy wielebnego ojca i podziękujcie niu, że zechciał wysłuchać prośby, z którą przybywam — odpowiedział Zawieja składając głęboki ukłon przed zakonnikiem. 163 Następnie miody rycerz przedstawił możliwie obrazowo swoją sprawę, trzymając się ze względu na osobę tłumacza wersji ustalonej z Popowiczem