Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Być może świat okazałby się lepszy dla Kierkana Rufo, gdyby Cadderly zginął w mrokach puszczy. Cadderly! Słowo to rozbrzmiewało w myślach Rufa niczym najgorsza z możliwych klątw! Cadderly otwarcie opuścił bibliotekę i zakon Deneira, niemal namacalnie wymierzając tą decyzją policzek Avery’emu i pozostałym kapłanom – nie było innego słowa określającego jego postępek. Cadderly nigdy nie był dobrym kapłanem, przynajmniej w odczuciu Rufa. Nie wypełniał obowiązków należnych klerykom niższej hierarchii, nawet tych, którzy w minimalnym stopniu realizowali swoje duchowe posłannictwo. Mimo to jednak w oczach Avery’ego Cadderly przewyższał Rufa i wszystkich innych, z wyjątkiem najwyższych rangą zakonników z biblioteki. Rufo ujął worek z mąką i przycisnął go do piersi z takim impetem, że chmurka białego pyłu, która z niego wyleciała, buchnęła mu w twarz. – Ktoś nie jezd zbyt zadowolony – rozległ się obok niego burkliwy, chropowaty głos. – Uch, uch – dobiegało z drugiej strony. Kościsty kapłan nie musiał oglądać się na boki ani spuszczać wzroku, by wiedzieć, że tuż przy nim stoją bracia Bouldershoulderowie, i fakt ten bynajmniej nie poprawił jego posępnego nastroju. Wiedział, że krasnoludy wybierały się do Carradoonu, ale miał nadzieję, że nim tu dotrą, on i Avery wyruszą już w drogę powrotną do biblioteki. Odwrócił się do Ivana i zaczął przeciskać się obok niego przez wąskie przejście w maleńkim, ciasnym sklepiku. Ivan nie starał się pomóc kościstemu kapłanowi, a zważywszy, iż w pasie był dość pękaty, Rufo nie miał szans, by go wyminąć. – Spieszy ci się – zauważył. – A ja żem myślał, co będziesz zadowolony, co widzisz mię i brata. – Zejdź mi z drogi, krasnoludzie – warknął Rufo. – Krasnoludzie? – zawtórował Ivan, udając śmiertelnie obrażonego. – Mówisz to, jakbyś chciał mię urazić? Tak mam o tem myśleć? – Myśl o tym, jak chcesz – odrzekł twardo Rufo – ale zejdź mi z drogi. Przybyłem do Carradoonu w ważnych sprawach, których wy z pewnością nie jesteście w stanie pojąć. – Zawszem uważał, co monka jezd ważna – zauważył sarkastycznie Ivan, mocno poklepując worek. Kolejna biała chmura spowiła twarz Rufa. Kościsty mężczyzna zadrżał, w jego wnętrzu budził się gniew, ale to tylko skłoniło Ivana do kontynuowania uszczypliwych docinków. – Zachowujisz się tak, jakbyś się nie cieszył, co widzisz mię i brata – powtórzył złośliwie. – A powinienem? – spytał Rufo. – Odkąd to jesteśmy przyjaciółmi? – W puszczy walczylim razem – upomniał go Ivan. – A przynajmni niektórzy z nas walczyli. Inni woleli się schować na wysokiem drzewie, jeżeli mię pamięć nie myli. Rufo warknął i ponowił próbę przeciśnięcia się przez wąskie przejście, przy okazji strąciwszy kilka pudełek. Prawie zdołał wyminąć Ivana, gdy krasnolud wyciągnął silną dłoń i zatrzymał go równie zdecydowanie jak kamienna ściana. – Danica tyż je w mieście – zauważył, unosząc drugą rękę i zaciskając ją w pięść. – Bach! – dodał posępnie Pikel zza pleców kościstego kapłana. Aluzja do upokarzającego ataku Daniki sprawiła, że twarz Rufa oblała się rumieńcem. Ponownie mruknął pod nosem i wreszcie pokonał przeszkodę, którą był stojący na jego drodze krasnolud. Zrzucił przy tym kilka kolejnych pudełek i paczek z sąsiednich półek. – Życzem miłego dnia – zawołał w ślad za nim Ivan. Rufo upuścił worek z mąką i minąwszy kontuar, wybiegł na ulicę. – Miło go widzieć – rzekł Ivan do Pikela. – Łodrobina rozrywki po tyj nudnej podróży. – Hi, hi, hi – zgodził się Pikel. Oblicze Ivana ponownie spoważniało, gdy ujrzał wysokiego mężczyznę wybierającego towary z półki za plecami Pikela. Chód i ruchy mężczyzny były swobodne i płynne, wzrok ostry i przenikliwy, jedną ręką uniósł dwudziestofuntowy worek żywności. Kiedy się poruszył, brzegi tuniki wysunęły mu się ze spodni, odsłaniając wetknięty z tyłu za pas sztylet. Fakt ten sam w sobie nie obudził w Ivanie większej czujności – w Carradoonie wielu ludzi nosiło ukrytą broń. Ivan również miał nóż w jednej kieszeni. Krasnolud był jednak pewien, że widział wcześniej tego człowieka w innym przebraniu. Obserwował go jeszcze przez chwilę, dopóki tamten go nie zauważył. Mężczyzna obnażył zęby w gniewnym grymasie i oddalił się, zmierzając w głąb ciasnego przejścia. – Hę? – mruknął Pikel, zastanawiając się nad przyczyną zakłopotania brata. Ivan nie odpowiedział natychmiast, był bowiem zbyt zajęty przeszukiwaniem zakamarków pamięci. I nagle sobie skojarzył – widział tego mężczyznę w roli klienta w alejce obok Dragon’s Codpiece