Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Kupi Klarze kwiaty i wrêczy jej jeszcze przed imieninami. Adresu Klary nie zna³. I niewiele go on obchodzi³. Do domu wiêc nie mia³ zamiaru iœæ. Ale kwiaty? Tak. Kwiaty mo¿na wrêczyæ. Jubi wsta³, przeci¹gn¹³ siê, poszed³ do kuchni. Wzi¹³ czajnik, nala³ wody. Postawi³ na kuchence gazowej. By³ z siebie zadowolony. Wczoraj nie wyda³ ani grosza, nie licz¹c tej stówki, któr¹ ukryt¹ mia³ w skarpetce, a której nie zabra³ mu Œlepy Józek. Starczy³a mu na papierosy, bo za piwo, które pi³ z Frankiem nie on oczywiœcie p³aci³. Starczy³a mu na papierosy i wcale niez³y obiad. Na koniec jeszcze do domu zajecha³ taksówk¹. Wódki nie pi³. I dlatego by³ z siebie zadowolony. Nie wyda³ pieniêdzy, spodziewaj¹c siê, i¿ bêd¹ mu one potrzebne w antykwariacie. Oczekiwali tam dzisiaj nowej porcji towaru. To, co zarobi³ na monecie, któr¹ sprzeda³ docentowi, nazwa³ kapita³em zak³adowym.. — Im siê wiêcej ma — mówi³ do siebie przeliczaj¹c jeszcze raz otrzymane od docenta pieni¹dze — tym wiêcej mo¿na zainwestowaæ. A im siê wiêcej zainwestuje, tym zarobek bêdzie wiêkszy. Zawsze powtarza³, ¿e pieni¹dz rodzi pieni¹dz. Trzeba mieæ, aby mieæ wiêcej. I to tak¿e Jubi czêsto powtarza³. W kuchni zagwizda³ czajnik. Jubi, jeszcze w samych kalesonach poszed³ do kuchni. Wzi¹³ z kredensu szklankê, do czajniczka nala³ wrz¹tku. By³a tam herbata, ju¿ chyba po raz trzeci parzona. Przykry³ czajnik i drug¹ rêk¹ przytrzymuj¹c pokrywkê czajnika zacz¹³ wlewaæ bladawy p³yn do szklanki. Odstawi³ czajniczek, do bladej i tak ju¿ herbaty dola³ wrz¹tku. Wzi¹³ cukiernicê i do szklanki wsypa³ cztery ³y¿eczki cukru. Wolno, w milczeniu zamiesza³. W mieszkaniu s³ychaæ by³o tylko brzêk much i g³oœne dzwonienie ³y¿eczk¹ po œciance szklanki. Nastêpnie podniós³ szklankê do ust i siorbn¹³ ³yk herbaty. Odstawi³. By³a za gor¹ca. Pocz³apa³ do ³azienki, stan¹³ przed lustrem. J¹³ g³adziæ rêk¹ po policzkach. Jubi mia³ ostry zarost. Wolno, bez poœpiechu zacz¹³ namydlaæ policzki. Nastêpnie puœci³ wodê z piecyka gazowego, wzi¹³ pêdzel i po chwili myd³o wtarte w zarost utworzy³o na twarzy Jubiego obfit¹ pianê. Od³o¿y³ pêdzel i przygl¹da³ siê swemu odbiciu w dobrze podniszczonym i ubitym z jednego rogu lustrze. Rozœmieszy³ go widok w³asnego odbicia, bo uœmiechn¹³ siê. — Jak bêdê stary — powiedzia³ na g³os — to zapuszczê d³ug¹, gêst¹, siw¹ brodê. * * * Œlepy Józek siedzia³ jak zawsze na ³awce na skwerku. By³o lato i o robotê trudno. Móg³ co prawda iœæ na rampê i wy³adowywaæ wagony, ale przecie¿ nie by³ w pilnej potrzebie. Mia³ jeszcze parê z³otych z tych, które œci¹gn¹³ Jubiemu. Nie wszystko wczoraj przepi³, ale i to co wypi³ spowodowa³o u niego sporego kaca. Nie mia³ ochoty na fizyczn¹ robot¹. Siedzia³ na ³awce na skwerku i przeci¹ga³ siê co jakiœ czas w po³udniowym s³oñcu. Jeszcze kilkanaœcie minut, przyjd¹ kumple i pójdzie siê na piwo. Piwo w taki dzieñ — tak, piwo w taki dzieñ do dobra rzecz. Jedno piwo, drugie, mo¿e jakaœ wódka. Józek forsê jeszcze mia³. Przeje¿d¿a³y auta, ludzie gdzieœ spieszyli... — Niech pêdz¹, klarnety z³amane. — pomyœla³. W oddali zagwizda³ poci¹g. — Ech, wsi¹œæ by tak, jechaæ gdzieœ przed siebie, gdzie oczy ponios¹... Józek od szeregu lat nigdzie siê z miasta nie rusza³, je¿eli nie liczyæ tych przejazdów, jakie organizowano za niego. Józek odsiedzia³ kilka niewielkich wyroków, g³ównie za kradzie¿. By³ kiedyœ konwojentem przy rozwo¿eniu mleka. Kilka litrów mleka, kilka œmietany, parê kropel wody w to miejsce — milicja wpad³a na trop wiêkszej afery. Józek by³ p³otk¹. Nic nie znacz¹c¹ p³otk¹. G³ówny ksiêgowy zarobi³ dziesi¹tkê, dwanaœcie dyrektor... Józek tylko kilka miesiêcy. PóŸniej... e co to wspominaæ. Jakieœ mordobicie. A to, ¿e przy okazji zabra³ zegarek temu frajerowi... i tak okaza³ siê nic nie wart. By³ jeszcze jakiœ strych ze starymi gratami, jakiœ kiosk... I to w³aœciwie ju¿ wszystko. W zasadzie nic powa¿nego. W sumie uzbiera³o siê tego zaledwie cztery lata i siedem miesiêcy. — Ale¿ to s³oñce grzeje — pomyœla³ Józek. — Tak ze dwa piwa i mo¿e by gdzieœ nad rzekê, pole¿eæ, pogrzaæ koœci... Niez³y pomys³. WeŸmie siê pó³ wora na œciepê i we dwóch, we trzech gdzieœ pole¿eæ... — Chce pan zarobiæ? — A ile — zapyta³ Józek stoj¹cego nad nim mê¿czyzny. — Zale¿y. Jak dobrze pójdzie to i ze dwie stówki. — A co to za robota? Wêgiel? — Józek myœla³, ¿e ma do czynienia z jednym ze swoich sta³ych klientów. — Bo ja za tonê biorê lepiej. Józkowi nie chcia³o siê dzisiaj pracowaæ. Taki skwar, a tutaj trzeba bêdzie machaæ ³opat¹... — Nie. Nie wêgiel. Trzeba coœ podaæ. I to nie dzisiaj. Za trzy dni. — A du¿e to? — List. — Tylko tyle? — Tylko