Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Albin: To jest przera¿aj¹ce, chodzisz sobie, oddychasz, podœpiewujesz i nie wiesz wcale, ¿e to wieloimienne bydlê tkwi¹ce w tobie umo¿liwia ci te wszystkie czynnoœci, ¿e gdyby nie ono, mo¿e by ciê w ogóle nie by³o albo by³byœ o po³owê mniejszy, niezauwa¿alny prawie, maleñki jak pude³ko zapa³ek na przyk³ad. Wiktor: Nie, nie, daj spokój, wpl¹tujesz siê w popularne bana³y. Albin: Niech to bêdzie nawet banalne, staæ mnie na to, zreszt¹ nie muszê sypaæ ci¹gle m¹- droœciami Wschodu. Mój drogi, bana³ jest rzeczywist¹ treœci¹ naszego ¿ycia, bana³y istniej¹ po to, ¿eby istnia³y rzeczy wa¿ne, m¹dre i godne uwagi. Wiktor: Dobrze, spodziewam siê, co bêdzie dalej, z³o, dobro, œwiêty Aleksy, grzech, mo¿- liwoœæ zbawienia i tym podobne g³upstwa. Albin: Có¿, podstawowa regu³a dialektyki... Wiktor: S³owa! Ju¿ wolê, jak zaczynasz mówiæ o dziewczynach. Albin: Jasne, to naj³atwiejsze, zreszt¹ masz chyba racjê, ja te¿ wolê. Wiktor zeskoczy³ na chodnik, ¿eby spojrzeæ w stronê kolorowych drzwi, jakiœ mê¿czyzna schodzi³ wolno w dó³, ale to nie by³ Genek, Albin odwróci³ g³owê. No i co? Nie widaæ ich? Nie. Dawno tam weszli? Moment przed naszym spotkaniem, cho- dzi³o o jakiœ klucz, nie wiem dok³adnie, ale bodaj¿e od sali kinowej. D³ugo to trwa. Taa. Albin usadowi³ siê wygodniej, jakby przygotowuj¹c siê do d³ugiego czekania, a Wiktor podszed³ do stoj¹cego po przeciwleg³ej stronie ulicy kiosku z gazetami; jak niedawno ludzi, tak teraz ogl¹da³ rozmaite rupiecie roz³o¿one za zakurzon¹ szyb¹, pokraczne pluszowe misie, flakony tanich perfum, aluminiowe ³y¿ki, prezerwatywy o dŸwiêcznych nazwach, plastykowe kub³y, pliki dzienników, sflacza³y balon pod sufitem, stosy papierosów, pocztówek, brudnych ksi¹¿ek, szarego myd³a. Jeœli nawet istnia³y w jego spojrzeniu œlady rzeczywistego zaintere- sowania tymi przedmiotami, to t³umi³a je œwiadomoœæ, ¿e s¹ one tylko nieistotnym wype³nie- niem chwil oczekiwania na tamtych dwoje, a w³aœciwie na realizacjê w³asnych, obiecanych i nieodwo³alnych decyzji; pozna³ od razu dziewczynê, która stanê³a przy kiosku, odpowiedzia³a na jego uœmiech odbieraj¹c od kioskarza papierosy, jej twarz wydawa³a mu siê bardziej dzie- cinna i mniej nienaturalna ni¿ twarz tamtej osóbki zastyg³ej we wnêtrzu le¿aka – tu scena, któr¹ upar³ siê sam wyre¿yserowaæ, oto doskona³a, jedyna okazja, pomyœla³, zo- baczymy, czy potrafiê sobie poradziæ w takiej banalnej, najprostszej sytuacji, bez ¿adnych przygotowañ, psychicznych suflerów i tym podobnych pomocników, od pocz¹tku do koñca improwizacja, los mi ciê zsy³a, panienko mi³a, zatem opanowanie, dystynkcja, uœmiech swo- bodny, pó³ironiczny, cynizm lekuchny, ciche s³owa, spojrzenia sugestywne i tym rym, te de, a wiêc: Jak to mi³o spotykaæ tutaj znajomych. Czy¿bym by³a ju¿ pañsk¹ znajom¹? Oczywiœcie, skoro mamy wspólnych znajomych, jesteœmy równie¿ znajomymi. Ej¿e, wspólnych znajo- mych? A Dostojewski? S³usznie, niech i tak bêdzie. Pocz¹tek by³ niez³y, ale gdy zamilkli, sytuacja sta³a siê niezrêczna, uœmiechnêli siê znowu, chwile jednak mija³y, nie móg³ szczerzyæ zêbów w nieskoñczonoœæ, a nic odpowiednio g³u- piego, czym móg³by przerwaæ ciszê, nie przychodzi³o mu na myœl, zanim zd¹¿y³ poddaæ siê i desperacko wykrztusiæ z siebie jak¹œ zdawkow¹ opiniê o pogodzie, o czymkolwiek zreszt¹, pos³ysza³ jej g³os: Wie pan, ten cz³owiek, z którym min¹³ siê pan pewnie przed bram¹, to by³ w³aœnie stryj. Nie? Tak. No, no. Acha. Niemo¿liwe! A to pech. Przyjdzie pan jeszcze dzisiaj? Tak, muszê, chyba tak. On w³aœciwie czeka na pana. Te papierosy, nikt w domu nie pali, jasne? Nie bar- dzo. Dla pana. O! Teraz pan wie. Zabawne. Co? Co Co? No, nie, e. Muszê zje¿d¿aæ, do zoba- czenia. Aha, na pewno siê zobaczymy. 29 Patrzy³ z odrobin¹ z³oœci, jak oddala siê, ko³ysz¹c nieznacznie dziewczêcymi jeszcze bio- drami, klapa, rozegra³ tê rozmowê jak nieporadny aktor, bez cienia talentu i inwencji, okaza³ wszystko to, przed czym chcia³ siê ustrzec, niezrêcznoœæ, drêtwotê jêzyka, cielêcy przypusz- czalnie wzrok i ¿a³oœnie buñczuczne miny, pal to licho, tego brakuje, ¿ebym siê przej¹³, mrukn¹³ przechodz¹c przez jezdniê, tamta sytuacja bêdzie przecie¿ zupe³nie inna, zaskoczy³o go trochê to, co us³ysza³ od dziewczyny, nie by³ pewien, czy zdecyduje siê jeszcze dzisiaj na ponowne odwiedzenie Szteina, dziwactwa ksiêgarza nie musia³y go przecie¿ obchodziæ, w ka¿dym razie najpierw rozmowa z Hank¹, Hank¹? To te¿ by³a Hanka, powiedzmy, Anka..