Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Doktor nie mógł znieść intensywności tego spojrzenia; odwrócił wzrok. - Myślę, że potrzebne będą antybiotyki - powiedziała. - Tak, to zakażenie rzekł doktor. - Muszę przeciąć tę opuchliznę. Coś tam jest i trzeba to usunąć. - Infekcja wyglądała na groźną; doktor zauważył czerwone smugi biegnące od ogniska zakażenia. Wzruszyła ramionami i choć ruch był nieznaczny, poczuł jej zapach. Nie był to tylko kwaśny odór potu - wyczuł też nutę uryny i jakąś inną, ciężką i dojrzałą woń — jakby lekkiej zgnilizny czy rozkładu. - Zanim to przetnę, musisz się koniecznie wykąpać. To bardzo ważne - powiedział, patrząc na dłonie dziewczyny; miał wrażenie, że widzi pod jej paznokciami zakrzepłą, wyschniętą krew. Znów wzruszyła ramionami i doktor cofnął się o krok. - No więc... gdzie pan chce to zrobić? - zapytała, rozglądając się dokoła. W tawernie obserwował ich barman. W przylegającej do hotelu restauracji zajęty był tylko jeden stolik. Trzej mężczyźni pili feni; nawet oni, odurzeni trunkiem, zwrócili uwagę na dziewczynę. - W hotelu jest wanna - rzeki doktor. - Moja żona ci pomoże. - Umiem się wykąpać sama - mruknęła dziewczyna. Farrokh pomyślał, że nie uszłaby daleko z tą nogą. Kiedy kuśtykała z tawerny do hotelu, widać było, że porusza się z coraz większym trudem. Wchodząc na górę, wsparła się ciężko na poręczy schodów. - Chyba nie dotarłaś tu aż z Andżuny? - zapytał. - Jestem z Iowa odpowiedziała. Doktor nie zrozumiał w pierwszej chwili - pomyślał, że może chodzi o jakąś miejscowość o tej nazwie tu, w Goa. Potem roześmiał się, ale ona pozostawała poważna. - Chodzi mi o to, gdzie zatrzymałaś się w Goa? - Ja się nie zatrzymałam - odparła. Jak tylko będę mogła chodzić, wsiadam na prom do Bombaju. — Ale gdzie skaleczyłaś się w nogę? - Na jakimś szkle odparła. - Gdzieś koło Andżuny. Zarówno rozmowa, jak przypatrywanie się wspinaczce dziewczyny wyczerpało doktora Daruwallę. Wszedł do pokoju pierwszy; 235 chciał uprzedzić Julię, że znalazł pacjentkę na plaży, a raczej, że ona znalazła jego. Kiedy dziewczyna brała kąpiel, Farrokh i Julia czekali na balkonie. Czekali bardzo długo, patrząc w milczeniu na sfatygowany, brezentowy plecak hipiski pozostawiony na balkonie. Najwidoczniej nie przewidywała zmiany odzieży albo to, co miała w plecaku, było jeszcze brudniejsze niż ubranie, w którym przyszła, choć wydawało się to niewiarygodne. Plecak zdobiły dziwaczne aplikacje - swoiste emblematy epoki, jak przypuszczał doktor. Rozpoznał symbol pokoju, pastelowe kwiaty, królika Bugsa, flagę amerykańską z nadrukowanym świńskim łbem, jeszcze jedną czaszkę ze skrzyżowanymi piszczelami. Nie rozpoznawał czarno- żóitego ptaka z groźną miną i raczej wątpił, żeby był to amerykański orzeł. Doktor nie mógł znać gniewnego Herky'ego-jastrzębła, emblematu zespołów sportowych z Uniwersytetu Iowa. Przyjrzawszy się dokładniej, dostrzegł pod ptakiem napis: NAPRZÓD, JASTRZĘBIE! - Pewnie należy do jakiegoś dziwnego klubu - powiedział do żony. Julia prychnęła w odpowiedzi. Był to jej sposób okazywania obojętności; była z lekka zaszokowana nie tylko pojawieniem się rosłej hipiski, ale także widokiem wielkich wiechci jasnych włosów pod jej pachami. Dziewczyna napełniała wannę wodą i opróżniała ją dwukrotnie - za pierwszym razem ogoliła nogi, ale włosy pod pachami pozostawiła - była to swoista oznaka jej buntu; traktowała je, podobnie jak włosy łonowe, jako swoje „futerko". Skorzystała z brzytwy doktora, myślała nawet, żeby ją ukraść, ale przypomniała sobie, że plecak został na balkonie. Myśl o czymś, co w nim było, sprawiła że zapomniała o brzytwie i wzruszywszy lekko ramionami, odłożyła ją na miejsce. Kiedy po raz drugi weszła do wanny, ogarnęła ją natychmiast senność - była krańcowo wyczerpana - ale obudziła się, gdy tylko woda podeszła jej do ust. Namydliła się, umyła szamponem włosy, spłukała je. Potem opróżniła wannę i nie wychodząc z niej, napełniła ją po raz trzeci. Tym, co najbardziej ją zastanawiało w związku z morderstwami, był fakt, że nie mogła odnaleźć w sobie najmniejszego żalu. Morderstwa nie były jej winą - niezależnie od tego, czy obciążało 236 się ją odpowiedzialnością, czy nie. Nie czuła się winna, bo nie mogła zrobić absolutnie nic, żeby pomóc ofiarom. Nad tym, że nie próbowała zapobiec masakrze, prawie się nie zastanawiała. W końcu, pomyślała, jest także ofiarą, a wobec tego unosi się nad nią coś w rodzaju wiekuistego rozgrzeszenia, tak namacalnego, jak para unosząca się nad wodą w wannie. Jęknęła; woda była tak gorąca, że ledwie można było w niej wytrzymać. Zdumiewała ją obfitość brudnej piany. Zmieniała wodę trzykrotnie, ale wciąż schodził z niej brud. 237 11 WIBRATOR Za każdą podróżą kryje się jakaś motywacja Winni byli rodzice, doszła do wniosku. Miała na imię Nancy, pochodziła z Iowa, z wywodzącej się z Niemiec rodziny hodowców świń. Była dobrą, grzeczną uczennicą, dopóki nie skończyła szkoły średniej w małym miasteczku w Iowa. Potem podjęła studia w stolicy stanu. Ponieważ była blondynką o bujnych kształtach, chętnie zgłaszano ją jako kandydatkę do zespołu dziewcząt występujących podczas parad, choć brakowało jej niezbędnych cech osobowości i zawsze w końcu odpadała. To właśnie dzięki swoim kontaktom z dziewczętami z zespołu poznała licznych piłkarzy. Zaczęła chodzić na prywatki, których wcześniej nie znała, i nie tylko przespała się po raz pierwszy z chłopakiem, ale zaliczyła pierwszego czarnego, pierwszego Hawajczyka, pierwszego poznanego w życiu przybysza z Nowej Anglii z Maine, a może z Massachusetts. Zakończyła naukę na Uniwersytecie Iowa przed końcem pierwszego semestru; do rodzinnego miasteczka wróciła brzemienna. Uważała się w dalszym ciągu za grzeczną dziewczynkę, tak że bez słowa protestu poddała się woli rodziców: urodzi dziecko, odstąpi komuś, kto zechce je zaadoptować, podejmie pracę. Zaczęła pracować w miejscowym sklepie z artykułami żelaznymi, w dziale pasz ł ziarna siewnego, jeszcze zanim urodziła dziecko; wkrótce zaczęła powątpiewać w słuszność decyzji rodziców faceci w wieku 238 jej ojca zaczęli składać jej niemoralne propozycje, kiedy jeszcze była w ciąży. Oddała dziecko do sierocińca w Teksasie; lekarz zabronił jej się z nim widywać - pielęgniarki nie powiedziały nawet, jakiej niemowlę jest płci - a kiedy wróciła do domu, rodzice wyrazili nadzieję, że dostała „nauczkę" i że teraz będzie się prowadzić „przyzwoicie". Matka wyznała, iż modli się, żeby jakiś porządny człowiek z miasteczka okazał się na tyle „wyrozumiały", by ją pewnego dnia poślubić