Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
— Wyruszyliście, aby napaść na Nijorów. Wiem, że jesteś nie tyle odważnym, ale także prawdomównym wojownikiem i wodzem, i że nikogo się nie lękasz. Dlatego sądzę że nie przemilczysz prawdy! — Nie — odparł dumnie. — Co byście zrobili, gdybyście po konali Njjorów? — Zabilibyśmy ich, zabrali ich żony i dziewice oraz całe mienie. — Mówisz prawdę. Prawo Zachodu brzmi: „oko za oko, ząb za ząb”. Teraz jednak zwyciężyli wasi wrogowie. Czego się po nich spodziewacie? — Tego samego. — I tak by się stało, gdyby Winnetou i mnie tutaj nie było. Poparliśmy Nijorów, ale zażądaliśmy w zamian pewnych ustępstw — oświadczyłem. — Jakich? — zapytał, rzucając na mnie bystre spojrzenie. — Ujdziecie z życiem. — A nasze leki? — Zachowacie. — Uff! A więc będziemy mogli wrócić do obozu w Jasnej Skale? — zapytał, jeszcze nie dowierzając usłyszanym słowom. — Tak — potwierdziłem. — Zatem rozwiąż mnie. Godzę się na wszystko. Bezzwłocznie odjedziemy stąd do domu. — Stój! — zatrzymałem jego zapędy. — Nie tak prędko! Ocaliliśmy wam życie i leki, ale czy zdołamy jeszcze coś ocalić, to jest pytanie, które może rozstrzygnąć jedynie wódz Nijorów. Szybka Strzała machnął ręką i rzekł: — Moi bracia zauważyli, że spętany wódz Mogollonów nie chce ze mną rozmawiać, co więcej, nie spojrzał na mnie ani razu. Jakże więc mogę do niego przemówić? I jakże może spodziewać się ode mnie łagodnych warunków? — Mówię z tobą! — rzekł szybko Mogollon. — Spójrz, patrzę na ciebie. A więc powiedz, czego żądasz!? Nijora zastanawiał się przez chwilę, czym rzekł: — Winnetou, słynny wódz Apaczów, i Old Shatterhand, wielki myśliwy i wojownik Zachodu, są moimi braćmi i przyjaciółmi. Serca mają łagodne i miękkie, chociaż w ramionach posiadają moc niedźwiedzią. Niechętnie patrzą na krew i równie niechętnie oglądają chmurę troski na ludzkiej twarzy. Chciałbym tak postępować jak oni, aby wywdzięczyć się im za wypalenie ze mną fajki braterstwa — to jedno. Mogollonowie chcieli na nas napaść, wybić nasze plemię co do nogi i zagrabić całe mienie. I to się im nie powiodło. Wręcz przeciwnie, sami wpadli w nasze ręce, przy czym nie straciliśmy ani kropli krwi — to drugie. Dlatego przychylam się do słów wypowiedzianych przez mego brata Old Shatterhanda i dlatego też zażądam od Mogollonów jedynie wierzchowców i broni. — Uff! — wykrzyknął Silny Wicher. — Na to nie możemy przystać! — A zatem będziecie moimi jeńcami i doświadczycie takiego samego losu, jaki chcieliście nam zgotować. — Tylko zwyciężeni wojownicy mogą być jeńcami. Czy moi ludzie są zwyciężeni? — Tak. — Nie! — sprzeciwił się Mogollon. — Spójrz na dół! Oto tam siedzą. Czy nie mają broni w ręku? Będą się opierać! — Aby co do nogi wyginąć? A potem ty umrzesz przy palu męczeńskim, a wraz z tobą wszyscy ci, którzy nie padną uprzednio od naszych kul. Powiadam ci, że żaden z was nie wyniesie stąd swojego skalpu! — Spróbuj tylko! — próbował grozić Silny Wicher. — Nie możecie nas zabić, ponieważ przyrzekliście Winnetou i Old Shatterhandowi uszanować nasze życie i leki. Teraz ja włączyłem się do rozmowy, odzywając się poważnym głosem: — Tak, o ile się poddacie. W przeciwnym wypadku nie możemy was ocalić. Mogę ci tylko poradzić, abyś przystał na warunki wodza Nijorów. — Są zbyt surowe! — Bynajmniej, są zbyt łagodne. Ty na jego miejscu postawiłbyś zgoła inne. — Czy mogę się zastanowić? — Tak. Czy wystarczy ci do namysłu czas połowy drogi słonecznej? — Tak. — Dobrze! Obaj twoi starzy wojownicy mogą teraz podejść do ciebie i naradzić się z tobą. Lecz żądani, aby uprzednio wszyscy twoi ludzie złożyli swą broń. — Nie złożą! — O, złożą z pewnością! Jeśli bowiem nie zechcą, dam znak do natychmiastowego rozpoczęcia walki, która zakończy się pogromem twoich braci. — Dopiero co udzieliłeś mi czasu do namysłu i powiedziałeś, że mogę się naradzić z obu moimi wojownikami. Broń możemy oddać tylko wówczas, kiedy upłynie ten czas i kiedy wyrazimy zgodę na wasze żądania! — Słusznie! A jednak już teraz żądam jej od ciebie, zresztą tylko na pewien czas, ponieważ chcę mieć pewność, że twoi wojownicy nie chwycą za broń przed upływem wyznaczonego terminu. — Czy następnie dostaną broń z powrotem? — upewniał się Silny Wicher. — Naturalnie, dostaną, gdy tylko upłynie dany wam termin. Po czym dasz mi odpowiedź. W tej chwili odezwał— się jeden z jego starych wojowników: — To chyba jakaś pułapka, wodzu! Będziemy zgubieni, jeśli w nią wpadniesz. — Milcz! — strofował go wódz. — Czy słyszałeś, aby Old Shatterhand złamał kiedyś słowo albo też Winnetou kiedykolwiek skłamał? Jeśli przyrzekną obaj, przyjmę ich obietnicę jak zaklęcie wielkiego Manitu! I zwróciwszy się do mnie, dodał spokojnie: — A zatem obawiasz się zamieszek i dlatego tylko żądasz naszej broni? — Tak. — I odzyskamy ją, zanim jeszcze dam ci odpowiedź? — Przyrzekam to. — Czy Winnetou też mi przyrzeknie? — Ja także daję ci słowo — rzekł Apacz. Po tych zapewnieniach Silny Wicher zwrócił się do swoich Indian: — Słowa obu wielkich wojowników są niczym dwie przysięgi. Wróćcie do naszych braci. Zażądajcie od nich broni i każcie ją złożyć pośrodku płaskowzgórza. Wojownicy Nijorów mogą jej strzec. Tak rozkazałem! Potem wracajcie do mnie na naradę! Podnieśli się i odeszli. Rozpatrując warunek złożenia broni, Mogollon i ja mieliśmy całkiem odmienne intencje. Oczekiwałem Emery’ego wraz z jeńcami