Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Pomimo jej gor¹cych protestów, wszed³ do œrodka i kupi³ jej wachlarz. - Bêdê siê teraz pilnowa³a, by nie poka¿aæ po sobie, ¿e coœ mi siê podoba z obawy, i¿ znowu mi to kupisz - postanowi³a, kiedy wyszed³ ze sklepu. - Nie musisz tego robiæ, milordzie. Wyznaczy³eœ mi tak du¿¹ sumê na moje potrzeby, ze niczego mi nie brak. - Madam, kupowanie ci piêknych rzeczy to dla mnie prawdziwa przyjemnoœæ. Zmarszczy³a lekko brwi i jej oczy jakby siê trochê zamgli³y, ale ju¿ po chwili znowu siê uœmiechnê³a. - A zatem, dziêkujê - odpar³a. Milcza³a konsekwentnie, kiedy zatrzymali siê przed wystaw¹jubi-lera, chocia¿ robi³ wszystko, ¿eby zwróciæ jej uwagê na przepiêkn¹ kolekcjê bransolet. - WejdŸmy do œrodka - powiedzia³ w koñcu. - Klejnoty najlepiej ogl¹daæ z bliska, a nie przez szybê. W sklepie zachowywa³a siê z ogromn¹ powœci¹gliwoœci¹. Zgodzi³a siê z jubilerem, ¿e wszystkie bransolety s¹ œliczne, ale twierdzi³a, ¿e nie potrafi wybraæ tej, która podoba jej siê najbardziej. - Poproszê tê - zdecydowa³ w koñcu Kenneth, wska¿uj¹c najpiêkniejsz¹ i najbardziej kosztown¹ bransoletê, wysadzan¹ brylantami. - Proszê to zapakowaæ. Moira sta³a przy ladzie, podczas gdy Kenneth poszed³ na zaplecze uregulowaæ rachunek i odebraæ klejnot. To bêdzie spóŸniony prezent œlubny, pomyœla³. Nie podarowa³ jej wtedy nic, jeœli nie liczyæ œlubnej obr¹czki. Nie odwzajemni³a jego uœmiechu, gdy do³¹czy³ do niej przed sklepem. W jej oczach widaæ by³o zak³opotanie. - To musia³o kosztowaæ fortunê - powiedzia³a. - Nie powinieneœ by³ tego robiæ. Nie musisz kupowaæ moich... moich wzglêdów. - Dobry Bo¿e - zawo³a³, pochylaj¹c g³owê, ¿eby zajrzeæ pod rondo jej eleganckiego, br¹zowego kapelusza. - Rzeczywiœcie tak myœlisz? Jesteœ moj¹ ¿on¹, zaledwie od trzech miesiêcy. Kupi³em ci te wszystkie drobiazgi, poniewa¿ sprawi³o mi to przyjemnoœæ, a brylanty, poniewa¿ nie otrzyma³aœ ode mnie ¿adnego prezentu œlubnego. - Prezentu œlubnego? - zdziwi³a siê. - Co jednak bêdzie, jeœli nie zostaniemy razem? Nie chcia³ dziœ myœleæ o takiej ewentualnoœci. - To nie zmieni faktu, ¿e œlub siê odby³ - odrzek³. - Ten prezent jest w³aœnie z tej oka¿ji. Bransoleta nale¿y do ciebie bez wzglêdu na to, co stanie siê z nami. Bêdzie ci przypomina³a ten... sympatyczny poranek. - Dobrze wiêc. Niech tak bêdzie - powiedzia³a spokojnie. - Dziêkujê. Jednak czêœæ poprzedniej radoœci i spontanicznoœci ulotni³a siê gdzieœ bez œladu. Mia³ zamiar zaprosiæ j¹ na lody, gdyby to jednak zrobi³, musieliby usi¹œæ przy stole i o czymœ rozmawiaæ. O czym? Czy¿ nie zrobi³ ju¿ z siebie b³azna, kupuj¹c jej tê b³yskotkê, jakby by³ zakochanym bez pamiêci m³odzikiem? Lepiej ju¿, jeœli pójd¹ prosto do biblioteki, a póŸ-niej wróc¹ do domu. W chwili, gdy ofiarowa³ jej ramiê, zatrzyma³a siê przy nich inna para. - Ken? - zawo³a³ znajomy g³os. Kiedy Kenneth odwróci³ siê, ujrza³ wicehrabiego Rawleigh i lady Rawleigh. Przywita³ siê z przyjacielem i uk³oni³ jego ma³¿once. - Dziœ rano spotka³em w parku Nata. Uczyñ mi ten honor, Ken, i przedstaw nas. Kenneth dokona³ prezentacji, z satysfakcj¹ obserwuj¹c, z jakim zaciekawieniem Rex patrzy na Moirê, podczas gdy ona uœmiecha³a siê i prowadzi³a rozmowê z tak¹ sam¹ lekkoœci¹ i wdziêkiem jak poprzedniego dnia. - Pan Gascoigne przeka¿a³ mojemu mê¿owi wiadomoœæ o pani przy-jeŸdzie - powiedzia³a lady Rawleigh do Moiry. -Zamierzaliœmy wpaœæ do was po po³udniu, prawda, Rex? Pan Gascoigne wspomina³, ¿e to pani pierwsza wizyta w Londynie. - Proszê wiêc nas odwiedziæ - odpar³a Moira. - Bêdzie nam bardzo mi³o. - Mam lepszy pomys³ - rzek³a lady Rawleigh. - Czy pañstwo wy-bieracie siê dziœ na bal do lady Algerton? Moira spojrza³a pytaj¹co na Kennetha. - Oczywiœcie - potwierdzi³ Kenneth. - Mo¿e wiêc najpierw wpadniecie do nas na kolacjê - zapropono-wa³a lady Rawleigh. - Czy¿ nie by³oby wspaniale, Rex? - Nie mogê siê doczekaæ, najdro¿sza, ¿eby bli¿ej poznaæ lady Ha-veford - rzek³ wicehrabia. - Na pogawêdkê z tob¹ równie¿, Ken