Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Wiedział, że przyjaciel podrasuje maszyny, ile się da, ale i tak daleko im będzie do dawnego sprzętu Berga. Miriam krzątała się po kuchni; Wspólne ćwiczenia pomogły. Lars zaczął jako tako znosić obecność dziewczyny. Traktował ją trochę jak ucznia, a trochę jak nieznośną kuzynkę z prowincji. Niepokoił się tylko, że ledwo stał się nieco serdeczniejszy dla Miriam, panna Jonasz rozkwitła jak marcowy pierwiosnek i zadomowiła się bardziej, niżby tego pragnął. Prała, rzecz jasna, w balii pod podwórzową pompą, sprzątała, biegała na bazar po świeże warzywa, mięso i chleb, targując się zaciekle z przekupkami, gotowała, rozpalała w piecach i wkrótce poczuła się tak swobodnie, że Berg nie był już do końca pewien, kto u kogo mieszka.. - Zjesz zupy? - zapytała, odwracając się od kuchni. Ściskała w ręce wielką drewnianą łyżkę, a na gorących fajerkach spoczywał pękaty, parujący garnek. - Nie wiem - rzucił zdawkowo. - Zostaw na ogniu, może potem sobie wezmę. - Ugotowałam cebulową - powiedziała z nutką urazy w głosie. - Przecież lubisz. Jest taka obrzydliwa pogoda, bardzo zimno. Zupa przyjemnie rozgrzewa. Proszę. I na stole przed Bergiem wylądowała parująca miska zupy. Odsunął ją stanowczo i przytrzymał odchodzącą dziewczynę za nadgarstek. - Siadaj - powiedział. - Musimy porozmawiać. Posłusznie przysiadła na krześle. Przegarnął dłonią włosy. - Posłuchaj - zaczął. - Nie musisz mnie karmić. Nie jesteś moją kucharką ani gospodynią. Mieszkamy pod jednym dachem, bo tak jest dla ciebie bezpieczniej. I tyle. Zawsze radziłem sobie sam i niech tak pozostanie. Rozumiesz? Wydęła lekko wargi. - Ale ja lubię dbać o dom - zaprotestowała. Berg przejechał dłonią po twarzy. Jezu Chryste, pomyślał. Tylko dlaczego o mój? - W porządku - powiedział. - W takim razie zajmuj się swoim pokojem i swoimi rzeczami. Dobra? Kiedy się trochę odkuję, wyremontuję ci sąsiednie mieszkanie, o które będziesz mogła dbać, ile dusza zapragnie. Na razie nie mam na to forsy, więc muszę ustalić jakieś zasady. Jasne? Spuściła głowę. - Nie podoba ci się, jak sprzątam? - szepnęła. - Ja... bardzo się staram. Wszędzie jest porządnie i czysto. Kupiłam na targu piołun, żeby wyszorować podłogi. Zaraz go zaleję wrzątkiem. Wszystko, co kupuję, jest naprawdę świeże. Targuję się o cenę i... - Rany boskie, nie o to chodzi! - jęknął. - Naprawdę nie rozumiesz? Ja nie potrzebuję niańki! Ani kobiety takiej jak ty, pomyślał ponuro, ale nie chciał powiedzieć tego głośno. Żal mu było biednej, bezrozumnej Miriam z Czajnika, której nikt nie nauczył, po co ludzie wiążą się ze sobą i na jakich zasadach mieszkają pod wspólnym dachem. - Umiem pracować w domu - wymamrotała. - Wszystko robię jak trzeba. A co, może twoja żona sprzątała lepiej? Trzasnął pięścią w stół i gwałtownie odsunął krzesło. Wzmianka o Avie zabolała. Bardziej niż Miriam mogła sobie wyobrazić. - Ava była moją żoną! - krzyknął wściekle. - A nie jakąś pieprzoną sprzątaczką! W życiu nie miała w rękach szmaty i co z tego? Naprawdę jesteś taka durna, czy tylko udajesz?! Miriam trzęsła się broda. Szare, nagle zupełnie bezradne, nic nierozumiejące oczy wezbrały łzami smutnymi jak listopadowe niebo. - Nikt mnie nie chce - wyszeptała. - Dlaczego? Własny mąż brzydził się mnie dotknąć. Kobiety szydziły. Przecież umiem pracować... Opuścił ręce. Czuł niesmak podbarwiony odrobiną litości i przygnębienie, które miało swoje źródło gdzieś głęboko w zatrzaśniętej, zabitej deskami komorze serca. - Miałaś męża? - spytał z niedowierzaniem. - Co w tym dziwnego? - chlipnęła. - Zresztą i tak mnie nie chciał. - Myślałem, że jesteś za młoda na małżeństwo - mruknął nieco zbity z tropu. Potrząsnęła głową. - Nie w Osiedlu. Wydali mnie za mąż, kiedy skończyłam siedemnaście lat. I tak bardzo późno. Za jednego chłopaka, który miał coś nie tak z głową, bo żaden normalny by mnie nie wziął. Izajasz był po prostu strasznie głupi. Nie żaden wariat, tylko zwykły dureń. W dodatku kulawy. Jak miał zaledwie kilka lat, spadł z wozu i bardzo się poturbował. Myśleli, że umrze. Szykowali się już do pogrzebu, bo wyglądało, że nie przetrzyma nocy, ale on nagle wyzdrowiał. Tylko wyrósł na okropnego głupka. Dlatego mnie za niego wydali. Umilkła znacząco, więc Berg zrozumiał, że czeka na jego reakcję. - Czemu? - spytał. - Nie mogłaś sobie znaleźć lepszego chłopaka? Wzruszyła ramionami. - Ja? Tym się zajmują kobiety, matki młodych. Kiedy się dogadają między sobą, pytają mężczyzn o zgodę. A wtedy oni akceptują wybór żon albo nie. Jeśli tak, zwracają się do starszyzny, a jak dobrze pójdzie, ojciec Jozjasz błogosławi i małżeństwo zostaje zawarte. - I co? Twoja matka zgodziła się na takiego beznadziejnego kandydata? Miriam pociągnęła nosem. - Umarła, kiedy byłam bardzo mała. Ojciec myślał, że to przeze mnie. Wybrali mu szybko nową żonę, ale ona też po kilku latach zmarła. Wtedy już wszyscy uznali, że z mojego powodu. Bo jestem czarownicą. - Czym?! - parsknął Berg. - Czarownicą - powtórzyła uparcie. - Rozmawiam przez sen i chodzę w nocy przy księżycu. Czasem fruwam nad łóżkiem. Urodziłam się przeklęta, jednak wspólnota mnie nie wyrzuciła. Bali się mnie, drwili, nienawidzili, ale opiekowali się i dawali jeść. A mogli wygnać. W końcu sama uciekłam. Berg głęboko nabrał powietrza. - Miriam - powiedział poważnie. - Wiesz, że nie jesteś żadną czarownicą, prawda? Po prostu przechodziłaś. Tak się objawia talent pozyskiwacza. Zacięła usta. - Kobiety gadały, że potem, jak zacznę spać z mężczyzną, może przestanę być taka dziwna. Dlatego mnie wyswatały - szepnęła. - Bardzo się bałam tego ślubu. Ale Izajasz chyba jeszcze bardziej. Leżał obok w łóżku, sztywny i przerażony. Byłam taka zmęczona, że w końcu zasnęłam. Nie obudziłam się, kiedy zaczął wrzeszczeć. Ani wtedy, kiedy zleciały się kobiety, pół Osiedla, a nawet ojciec Jozjasz. Odmawiał modlitwy i próbował skłonić mnie, żebym opadła na łóżko, ale nic z tego nie wyszło. Fruwałam pod sufitem, sztywna jak szpadel. Zleciałam dopiero jak Rachela chlusnęła na mnie wodą z wiadra. - Durna baba - mruknął Berg. - Nie wolno wybudzać za gwałtownie. Mogłaś doznać trwałego szoku albo wpaść w śpiączkę i nigdy nie wrócić. - Ale wróciłam. - Miriam spojrzała ponuro. - Kręciło mi się w głowie i rzygałam jak kot. Zabrudziłam szatę ojca Jozjasza, który chciał mnie namaścić świętą sadzą z ogniowego ołtarza. Nie miałam pojęcia, skąd się wzięli ci wszyscy ludzie. - Nic dziwnego - powiedział Lars. - To się mogło znacznie gorzej skończyć. - Gorzej? - rzuciła cierpko Miriam. - Zafundowali mi egzorcyzmy Topili w korycie, żeby złe ze mnie uleciało. Okręcali mi głowę workami, przywiązywali do drzewa na rozstajach i zostawiali na noc, żeby diabeł mnie zabrał, jeśli zechce. Ale nawet on nie chciał. O mało się nie udusiłam