Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Siedział w przedziale drugiej klasy i pisał coś w notesie. Zaczął obserwować go z pełną wstydu zachłannością, bo właśnie zaczął poddawać się wierze, czemuś, co w młodości z taką dumą pokonał. Skoro ma to mi dać chociaż odrobinę spokoju... pomyślał i szarpnął za drzwi. Wszedł do prze- działu. Długa, blada twarz i blade oczy, jakby pradawna, dumna maska, początkowo onieśmieliły go. Za młodu przy- zwyczajony był do niekwestionowanego autorytetu księży. Teraz znów na moment poczuł się jak chłopiec o brudnych rękach, czerwieniejący się w mroku konfesjonału na myśl o swych codziennych grzeszkach. W swej zdradzającej cudzoziemskie pochodzenie angielszczyźnie odezwał się: — Przepraszam pana. Być może panu przeszkadzam? Czy ma pan zamiar spać? — Ani myślę o śnie. Wysiadam w Budzie. Nie będę spał — roześmiał się — dopóki nie znajdę się bezpieczny na brzegu. — Nazywam się Czinner. — A ja Opie. Dla Opie nazwisko Czinnera nic nie znaczyło; być może pamiętali o nim już tylko dziennikarze. Doktor zasunął drzwi i usiadł w przedziale naprzeciwko Opiego. — Czy jest pan księdzem? — zapytał. Próbował dodać „ojcze", jednak słowo to nie przechodziło mu przez gardło, znaczyło zbyt wiele. — Jednak nie wyznania katolickiego — odparł pan Opie. Po tej odpowiedzi doktor milczał przez kilka długich minut, nie widząc w jaki sposób wyartykułować swoją prośbę. Jego wargi wyschły z pragnienia prawdy i sprawie- dliwości, które niczym szklanka lodowatej wody, znajdowa- ły się na stoliku w posiadaniu kogoś innego. Pan Opie zdawał sobie sprawę z jego zafrasowania, bo w końcu powiedział z uśmiechem: — Piszę małą antologię. — Antologię? — powtórzył doktor Czinner mechanicz- nie. — Tak, antologię, duchową antologię dla świeckiego umysłu, coś, co by zastąpiło w kościele anglikańskim ksią- żki rzymskokatolickie. — Cienką, białą ręką pogładził skó- rzaną oprawę swojego notatnika. — Zamierzam sięgnąć jednak znacznie głębiej. Książki rzymskokatolickie są, jak- by to powiedzieć, wyłącznie religijne. Pragnę, aby w mojej skupiały się także wszystkie okoliczności i uwarunkowania codziennego życia. Czy gra pan może w krykieta? Pytanie zdziwiło doktora Czinnera. Właśnie rozważał, kiedy po raz ostatni klęczał w ciemnym miejscu kościoła i powtarzał słowa pokuty. — Nie — odparł. — Nie. — Nic nie szkodzi. Zrozumie pan, co mam na myśli. Proszę sobie wyobrazić, że jest pan ostatnim zawodnikiem na boisku, nakłada pan rękawice. Padło osiem posterun- ków, trzeba przebiec piętnaście rund, odpowiedzialność za wynik pana przytłacza. Żadna ze zwykłych ksiąg do kon- templacji nie da panu siły, aby opanować się, uwierzyć w siebie. Tę pustkę pragnę właśnie wypełnić. Pan Opie mówił szybko i z widocznym entuzjazmem; znajomość angielskiego zawodziła doktora. Nie wiedział, o jakie chodzi rękawice, posterunki i rundy*. Zdawał sobie sprawę, że związane są z angielską grą w kry- kieta, miał z nią nawet do czynienia podczas ostatnich pięciu lat, jednak w jego umyśle gra ta łączyła się jedynie z wizją niegrzecznych dzieciaków grających na trawie, nieraz w deszczu i na wietrze, w coś, czego nigdy nie mógł pojąć. Religijnego znaczenia tych słów nie potrafił uchwy- cić. Uznał, że duchowny używa ich metaforycznie. „Od- powiedzialność", „opanowanie", „wiara" — te słowa zro- zumiał i to zrozumienie dało mu okazję, by zadać pytanie: — Chciałbym porozmawiać z panem o spowiedzi — po- wiedział. Dźwięk tych słów sprawił, że nagle znów poczuł się młody. — To trudny temat — stwierdził pan Opie. Przez chwilę spoglądał na swoje dłonie, po czym zaczął mówić bardzo szybko: — Nie jestem dogmatykiem. Myślę, że można powiedzieć o spowiedzi wiele w obronie kościoła rzyms- kokatolickiego w tej kwestii. Współczesna psychologia opiera się na podobnych założeniach. Istnieje podobieństwo między kapłanem i spowiadającym się a psychoanalitykiem i pacjentem. Jest tu, oczywiście, ta zasadnicza różnica, że kapłan twierdzi, iż wybacza grzechy. Jednak, jeżeli dobrze spojrzeć, różnica — Opie zaczął mówić szybciej, gdy zauwa- żył, że doktor Czinner chce mu przerwać — wcale nie jest taka wielka. W jednym przypadku stwierdza się, że grzechy zostają wybaczone i pokutnik opuszcza konfesjonał z uspo- kojonym sumieniem i intencją rozpoczęcia życia od począt- ku; w drugim, zwyczajne wyjawienie występków pacjenta i wyciągnięcie na światło dzienne nieuświadamianych mo- tywów jego postępowania jakoby sprawiało, że przechodzi ochota ich powtarzania. Pacjent opuszcza psychoanalityka z mocnym postanowieniem, że rozpocznie wszystko od nowa. Otwarły się drzwi na korytarz i do przedziału wszedł jakiś mężczyzna. — Z tego punktu widzenia — kontynuował pan Opie — szczera rozmowa z psychoanalitykiem wydaje się bardziej skuteczna niż spowiedź w konfesjonale. — Rozmawiacie, panowie, o spowiedzi? — zapytał nowo przybyły. — Mógłbym wtrącić swoje trzy grosze? Istnieje jeszcze literacki aspekt całej sprawy. — Pozwolą panowie, że ich sobie przedstawię — powie- dział pan Opie. — Oto doktor Czinner oraz pan Savory. Zdaje się, że zapowiada się interesująca dyskusja: lekarz, duchowny i pisarz. — Brak pokutnika — powiedział doktor Czinner powoli. — Właśnie zamierzałem go przedstawić — stwierdził pan Savory. — W pewnym sensie to ja jestem pokutnikiem