Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

- Czyżby był pan tak bardzo pozbawiony serca, żeby pozbawić mnie przyjemności uczestniczenia w takim starciu? - On się boi tylko dużych i złych wilków - podsumował Jeff, a Ryder uśmiechnął się. * * * Jak wszystkie pomieszczenia zaprojektowane z myślą o zapewnieniu ich użytkownikom poczucia ważności, sala konferencyjna była imponująca. Miała ona, jako jedyna w siedzibie F$b$i, ściany wyłożone mahoniową boazerią, zawieszone portretami osób, które wyglądały jak galeria Dziesięciu Najgroźniejszych Przestępców, ale w rzeczywistości były to podobizny dawnych i obecnych dyrektorów F$b$i. W sali tej znajdował się również owalny mahoniowy stół, lśniący tym specyficznym połyskiem, rzadko spotykanym na często używanych do solidnej pracy meblach. Wokół niego ustawiono dwanaście krzeseł obitych skórą, przed którymi z kolei stały na stole pojemniki na pióra i ołówki, karafka z wodą i szklanka. Dobrze zaopatrzony barek był ukryty w jednej ze ścian za boazerią. Cały efekt psuły dwa krzesła dla stenografów, wykładane imitacją skóry, oraz bateria czerwonych, białych i czarnych telefonów. Tego dnia stenografów nie poproszono do sali, bo było to supertajne zebranie dotyczące bezpieczeństwa narodowego, a twarze dwunastu mężczyzn usadowionych za stołem odzwierciedlały ich poczucie odpowiedzialności wynikające z tego faktu. Przy zaokrąglonym końcu stołu nikt nie siedział. Barrow, dyrektor F$b$i, i Mitchell, dyrektor C$i$a, siedzieli w takiej odległości od osi stołu, by żaden nie mógł powiedzieć, że zajmuje miejsce przewodniczącego. Niebo się mogło walić, ale nic nie było w stanie zmienić protokołu. Każdy z nich miał trzech pomocników, z których nie przedstawiono żadnego, a każdy z pomocników miał teczkę i masę papierów. Sam fakt zwołania tego zebrania świadczył dobitnie o tym, że wszystkie te papierzyska nie miały żadnego znaczenia. Każdy jednak, kto zasiada za stołem konferencyjnym, albo ma dużo papierów przed sobą, albo jest zerem. Posiedzenie otworzył Mitchell. Zdecydował o tym rzut monetą. - Muszę najuprzejmiej poprosić, aby wyszli stąd sierżant Parker i policjant Ryder. - Dlaczego? - spytał sierżant Ryder. Nikt dotąd nie kwestionował poleceń Mitchella, toteż spojrzał on zimnym wzrokiem na Rydera. - Gdyby mi pan dał taką możliwość, to bym to wyjaśnił. To zebranie odbywa się na najwyższym szczeblu sił bezpieczeństwa narodowego, a oni nie są zaprzysiężeni. Obaj są młodszymi stopniem policjantami, którzy nie zostali przydzieleni do tej sprawy, stąd też nie mają żadnej oficjalnej władzy. Myślę, że są to rozsądne powody? Ryder przyglądał mu się przez chwilę, po czym zwrócił się do siedzącego naprzeciwko Dunne'a tonem przesadnego niedowierzania: - Przywiózł mnie pan tu tylko po to, abym wysłuchał tego napuszonego i aroganckiego bełkotu? Dunne kontemplował swoje paznokcie, Jeff patrzył w sufit, Barrow także, Mitchell natomiast wyglądał na wściekłego. - Nie sądzę, abym dobrze usłyszał, sierżancie - stwierdził lodowatym tonem, zdolnym zmrozić nawet rtęć