Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Dla widza będzie to człowiek, który rozumie, że bierze odpowiedzialność za drugie istnienie. Waga, jaką Konrad jako artysta przywiązywał do nauki, jest ogromnie wzruszająca: według powszechnych pojęć nauka wraz ze swoim racjonalizmem tylko objaśnia i zmienia świat, Konrad natomiast w swojej szczerej nadziei przy. dawał nauce przyszłości jakąś wzruszającą odpowiedzialność moralną wobec człowieka. Za człowieka. Tłumaczył to również koledze, który grał tę rolę. Aktor traktował później myśl Konrada bardzo osobiście i naprawdę właśnie ta myśl rozświetliła całą drugą część Pluskwy, w której Prisypkin – osobny, niezrozumiany, obcy – mimo wszystko przecież mógł liczyć na czyjeś zrozumienie, gdyby tylko potrafił to zauważyć. Być może, jest to jakiś odprysk świata Czechowowskiego, o którym Konrad, reżyserując Majakowskiego, często mówił. Jakie to było nowe, ciekawe, odkrywcze: wszyscy znaliśmy ogrom poezji Majakowskiego, brutalną siłę jego rewolucyjnych poetyckich poczynań, a tu odsłaniał się obraz dramatu, w którym tak głębokiego znaczenia nabrał czas oraz nieporozumienia wynikłe ze sprzeczności czasów. Ta druga część – niestety, nie do końca dopracowana przez Konrada – była przecież tak bliska atmosferze i myśli Majakowskiego; że przypominały mi się słowa wielkiego Iljińskiego, który pisał. o poecie: „Ten człowiek, tak, zdawałoby się, brutalny i bezwzględny w swoich wystąpieniach, był w twórczej współpracy niezwykle łagodny i cierpliwy.” I zawsze dodawałem sobie w duchu do tych słów: i spokojnie mądry. Trzeba więc po prostu poddać się jego przewadze i budując rolę żyć w kręgu jego oddziaływania. Wiele rzeczy w Pluskwie zastanawiało. Na jednym z przedstawień, pamiętam, byli moi przyjaciele z Moskwy, a wśród nich Aleksander Gabryłowicz, autor wspomnień o pracy Meyerholda. Długo siedzieliśmy później w mojej garderobie. Powiedział mi ciekawą rzecz: jako asystent Meyerholda pamięta nerwy i napięcie towarzyszące pracy nad prapremierą Pluskwy, zwłaszcza jeśli chodzi o jej drugą część. I zastanawia się, dlaczego w naszym warszawskim przedstawieniu Prisypkin, a raczej Skripkin, jest w tej drugiej części i wyrazisty, i prawdopodobny – to bardzo trudno osiągnąć, to wydaje się niemal niemożliwe. Istotnie, wielu uważa, że druga część Pluskwy jest słabsza teatralnie. Swinarski, mimo że nie zdążył już do-pracować przedstawienia do końca, ten cel osiągnął – między innymi dzięki swej idei Profesora, ale nie tylko. Konrad w warszawskiej Pluskwie dwa razy stwarzał świat Majakowskiego. Dwa razy – to ważne. Początek, jak wiadomo, rozwijał się wolno, bardzo wolno, z szaloną uwagą dla szczegółów, z pietyzmem i wiernością wobec autora. Był to jak gdyby powolny ruch zardzewiałej maszyny, która, naoliwiana, stopniowo podczas tego ruchu nabierała szybkości i pędu, by w kulminacyjnym momencie wesela, pożaru i rewii strażaków zakończyć pierwszą część. Po drodze Konrad zajmował się, jak już wspomniałem, szczegółami – budował gamę tysięcznych niuansów, w których naprawdę jednak zajmował się tylko Prisypkinem. I nie wyłącznie jego zdradą, porzuceniem klasy, zaparciem. się samego siebie, czyli tym, co tak bezwzględnie bije w NEP–owską mieszczańskość Prisypkina. Konrad zajmował się jego lękiem, jego rozpaczą w tej zdradzie i niemożnością powrotu. Dlatego tak ważną sceną stało się wróżenie z ręki podczas wesela, stąd szloch tego nowobogackiego – za czymś, co bezpowrotnie utracił, a może z powodu niemożności porozumienia się z NEP–owską arystokracją? To bardzo istotny motyw przedstawienia, gdyż wymierzając Prisypkinowi wyrok, Konrad cierpiał wraz z nim. To właśnie czyniło postać, którą grałem, pierwszoplanowym dramatem tego czasu, który na początku jak gdyby wskrzeszał w naszej wyobraźni on, reżyser przedstawienia, tak jak później wskrzesza Prisypkina – w wizji przyszłości – Profesor. Konrad wskrzeszał, odmrażał świat i czas, który minął. Po to, by wejść w naszą teraźniejszość – w czas, który dla tamtych, odgrzebanych czy od. mrożonych, byłby przyszłością. Myślę, że ta idea Swinarskiego nie została przez nikogo jasno dostrzeżona i opisana. A konsekwencje tej idei są bardzo poważne, ponieważ Prisypkin w drugiej części, jako prawdziwy relikt przeszłości i „pokarm dla insekta”, jest stokroć bardziej powiększony – obserwujemy go, dzięki zabiegowi reżysera, jak przez potężne szkło – jest nam stokroć bliższy, w pogardzie i współczuciu, stokroć bardziej zrozumiały w swoim ograniczeniu, płytkości, chamstwie – ale i bólu. A na końcu chce nam powiedzieć coś p r a w d z i w e g o – i nie może znaleźć tych potrzebnych, głębokich słów. To, o czym piszę, było wynikiem jakichś rozmów, urwanych zdań, sytuacji, jakie tworzyliśmy z Konradem. On je formułował lepiej i prościej. Ale kiedy dociera dziś do mnie coraz głębiej ta sfera ludzkiego, mądrego sądu nad Prisypkinem, kiedy coraz lepiej rozumiem myśl Swinarskiego, pragnę dodać, że Pluskwa to nie tylko „współczesny moralitet”, jak określano przedstawienie w niejednej recenzji. Nie. Konrad, starając się zrozumieć Majakowskiego, nie wydawał sądu, lecz – przede wszystkim – ukazywał rozdarcie, które w nas jest, a do którego nie jesteśmy w stanie się przyznać. Nie pouczał, tylko ukazywał, jak jest. Tak to chyba było na tej premierze. Ale napisać: „która odbyła się bez niego”, to za mało. Powiedzieć całą prawdę – trudno. Nie przeżyłem nigdy dotąd takich chwil, które przeszłość ukazywały jakby w odwrotnej perspektywie, tak, że stawała się ona nierealna. Konrad stał się nagle bardzo odległy i ogromny. Jak gdyby stał na końcu świata, a zarazem bardzo blisko. Ta odwrotność perspektywy, która zamiast oddalać zbliża, ten paradoks wyłączył mnie ze wszystkiego, czym jest teatr w dniu premiery. Wchodząc na scenę byłem zdziwiony, że to takie proste, naturalne i normalne. Zachowywałem się swobodnie