Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

- I ja mam taką nadzieję - odparłem. - Czy możecie mi wyjawić, co zamierzacie? Jakie macie plany? W jaki sposób pragniecie odkryć prawdę? - A jak wy sobie to wyobrażacie? - Tym razem ja odpowiedziałem pytaniem na pytanie. - Ha! - Potarł znowu palcami brodę. - Rad jestem, że pytacie, choć wybaczcie, jeśli moje słowa okażą się jedynie zdaniem niekształconego prostaka... Zamachałem dłonią, jakby chcąc powiedzieć, iż nic takiego nawet nie przemknęłoby mi przez myśl. Nie zwrócił na ten gest uwagi, wpatrzony w pobieloną ścianę. - Sądzę, że przesłuchałbym grabarza oraz rodziny ludzi, których zwłoki zbezczeszczono. Zasięgnąłbym też języka, kogo miejscowi uważają za człowieka dziwnego, stroniącego od sąsiadów, nie zapraszającego nikogo do domu, ponurego... - Wzruszył ramionami. - Wybaczcie, jeśli to, co mówię, wydaje się wam dziecięco naiwne. - Ależ skąd - odparłem. - Wasze myśli podążają w słusznym kierunku. Bylibyście dobrym inkwizytorem. Być może nie uwierzycie, mili moi, ale rycerz Rodrigo oblał się szczęśliwym rumieńcem i zerknął na mnie niemal spłoszonym wzrokiem. - Jesteście nad-der uprzejmi - wyjąkał. *** Trzeba przyznać, iż księgi parafialne prowadzono w sposób jasny oraz rzetelny, a ksiądz proboszcz miał ładny, wyraźny charakter pisma. Oczywiście my, inkwizytorzy, jesteśmy szkoleni w odcyfrowywaniu nawet najbardziej zagmatwanych bazgrołów, lecz nie powiem, by ślęczenie nad poplamionymi i zamazanymi manuskryptami sprawiało mi szczególną satysfakcję. Tymczasem podczas badania sądowych papierów zdarzało się to aż nazbyt często, gdyż pisarze mieli skłonność do nieposkromionego raczenia się gorzałką w czasie przesłuchań, co nie sprzyjało czytelności dokumentów. - I co? - zapytał ciekawie proboszcz, stawiając przede mną dzbanek wina. Podziękowałem mu skinieniem głowy. - Znaleźliście coś przydatnego? - Być może - odparłem. - Być może... - Taaak? - Jedenaście udokumentowanych wypadków - odparłem. - A wszystkie miały miejsce zawsze co najmniej na trzy dni przed pełnią księżyca. - Na miecz Pana! - aż jęknął. - Więc to czarownik, nie trupojad! - Nie wyciągałbym pochopnych wniosków - odparłem. - Niemniej sądzę, że wasze rozumowanie, drogi księże proboszczu, idzie w jednym z możliwych kierunków. - Ha! - Rozpromienił się - Oczywiście, i nie omieszkam tego zaznaczyć w raporcie, nie byłbym w stanie dojść do podobnych wniosków, gdyby nie niezwykle rzetelne prowadzenie ksiąg parafialnych przez księdza dobrodzieja... - Zdanie to wypowiedziałem całkowicie szczerze, gdyż gdyby proboszcz mniejszą wagę przykładał do dat, nawet najbardziej wnikliwe studiowanie dokumentów nic by nie dało. - Bóg mi świadkiem, serdecznie się cieszę - odparł radosnym tonem i nawet poklepał mnie po ramieniu, co zniosłem cierpliwie, mimo iż nie przepadam, kiedy dotykają mnie obcy ludzie. - A jak myślicie? - zagadnął po chwili. - Po co on to robi? Nalałem wina jemu i sobie, a potem upiłem łyk. - Tego nigdy do końca nie wiemy - rzekłem. - Póki nie wysłuchamy spowiedzi nieszczęśnika, który dał się zwieść mrocznym siłom. Ale widzicie, coś mnie tu niepokoi... - Taaak? - Pochylił się nade mną, szczęśliwy, że może uczestniczyć w śledztwie. - Czarownikom zwykle potrzebne są bardzo konkretne partie ludzkiego ciała. Palec wisielca, przyrodzenie cudzołożnika, głowa, serce... A tutaj? - Pokręciłem głową. - Wiecie, jakie on kawałki wybierał? - Jakie, jakie? - Najsmaczniejsze - odparłem, patrząc proboszczowi prosto w oczy, i dostrzegłem, jak jego źrenice się powiększają. - Ccco? - No właśnie - rzekłem. - Traktował tych ludzi, czy raczej ich zwłoki, jak świnie lub woły. Zauważyliście też może, że nigdy nie wybrał starca? To zawsze byli ludzie, że tak powiem, jędrni oraz solidnej budowy. A również nie nazbyt otłuszczeni. Bardzo pieczołowicie ich dobierał nasz zbrodniarz... - Matko Boża! - Dlatego, ale mogę się, rzecz jasna, mylić, nie sądzę, iżbyśmy mieli do czynienia z czarnoksięstwem