Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Uwielbiali wprost bawić się wśród tych przepięknych fontann. Posmutniał nagle na wspomnienie swoich dorodnych chłopaków. Nie odwiedzał Donatelli od tamtego wieczoru, gdy rozorała mu plecy swoimi długimi paznokciami. Był przekonany, że jego prześliczna kochanka bardzo teraz cierpi i tęskni do niego. "No cóż? - myślał Ivo. - Rozłąka wyjdzie nam na dobre. Niepotrzebnie tylko swoim postępowaniem sprawia ból chłopcom. Ciekawe, co teraz robią?" - Tędy, chłopcy! - usłyszał nagle głos Donatelli. Ivo poczuł, jak ciarki przechodzą mu po plecach. Obejrzał się i zobaczył Donatellę i synów przeciskających się przez tłum ludzi w ich kierunku. W pierwszej chwili pomyślał, że pojawienie się Donatelli w ogrodach jest dziełem przypadku. Kiedy jednak dojrzał jej twarz czerwoną od gniewu, szybko zmienił zdanie. 184 Putana zapragnęła zapewne, aby obie rodziny spotkały się. W ten sposób, on, Ivo, będzie skończony. Czuł, że musi jakoś temu zapobiec. - Szybko, coś wam pokażę! - krzyknął do Simonetty i dziewczynek, popychając je przed sobą. Biegli na złamanie karku w dół po wąskich kamiennych schodach. Wokół słychać było złorzeczenia ludzi, którym deptali po nogach. W pewnym momencie Ivo obejrzał się i dojrzał chłopców zbliżających się do schodów. "Wystarczy, że któryś z nich krzyknie papa, a skoczę do największej fontanny" - pomyślał. - Po co ten pośpiech? - dopytywała się Simonetta, chwytając łapczywie powietrze. -To niespodzianka! - krzyknął Ivo i szczerząc zęby w uśmiechu dodał: - Nie pożałujecie. Donatella z dziećmi zniknęła mu na moment z pola widzenia. Schody przed nimi zaczęły nagle biec stromo w górę. Ivo klasnął w dłonie i krzyknął: - Ta, która pierwsza dobiegnie na górę, dostanie nagrodę! -Ivo, nie mam już siły! Błagam, usiądźmy gdzieś na chwilę! - Nie ma mowy, kochanie. Zepsułoby to całą zabawę. Ivo chwycił ją za rękę i pociągnął w górę schodów. Coraz bardziej brakowało mu tchu. "Boże słodki, gdybym tak dostał teraz ataku serca - pomyślał. - Przeklęta kobieta. Zapłaci mi za to!" Wyobrażał sobie, że chwyta Donatellę za gardło. Ona jest naga i krzycząc wniebogłosy, błaga go o litość. Zaczęło go to podniecać. - Już nie mogę, Ivo - jęknęła Simonetta. - Zaraz będziemy na miejscu. Ivo rozejrzał się dookoła i odetchnął z ulgą. Nigdzie nie widział Donatelli ani chłopców. Pewnie utknęli gdzieś w tłumie. - Gdzie ci tak spieszno, Ivo? -Cierpliwości, mój skarbie. Chodźcie ze 185 mną! - rozkazał i ruszył w kierunku bramy wyjściowej. - Już wychodzimy? - zapytała zdziwiona Izabella, najstarsza córka. - Przecież dopiero co przyszliśmy! - Tu mi się nie podoba. Pokażę wam lepsze miejsce. Nagle tuż przy końcu schodów ujrzał chłopców, a za nimi zdyszaną Donatellę. -Szybciej, dziewczynki! - krzyknął i popędził w kierunku samochodu. Kilka sekund później mknęli autostradą w kierunku miasta. - Jestem zaskoczona twoim zachowaniem -powiedziała z wyrzutem Simonetta. -Jak ci to wytłumaczyć, najdroższa? - zawahał się Ivo. - Jakiś diabeł we mnie wstąpił. - Poklepał Simonettę po ręce. - Żeby wam to wynagrodzić, zabieram was na obiad do Has-slera. Tak bardzo trzęsły mu się ręce, że z trudem utrzymywał kierownicę. "Już dłużej tego nie zniosę - powtarzał w myślach. - H giuoco e stato fatto. Ta kobieta gotowa jest mnie zniszczyć, jeżeli nie dam jej pieniędzy, których żąda. Muszę je wydobyć choćby diabłu z gardła". -29- PARYŻ, PONIEDZIAŁEK, 5 LISTOPADA, 6 PO POŁUDNIU Po powrocie do domu Charles Martel natychmiast zorientował się, że będzie miał nie lada kłopoty. W salonie czekała na niego Helena z Pierre'em Richaudem, jubilerem, który podrabiał dla niego biżuterię Heleny. -Wejdź, Charlesie - poprosiła Helena. Łagodny ton jej głosu niemal go sparaliżował. -Znasz chyba obecnego tu pana Richauda? 186 Charles kiwnął głową bez słowa. Jubiler siedział ze wzrokiem utkwionym w podłodze. - Usiądź! - rozkazała Helena. -Mon cher marż, jesteś przestępcą. Kradłeś z mojego sejfu klejnoty, które następnie podrabiał ten tu oszust - wskazała ręką na Richauda. Charles z przerażeniem stwierdził, że wilgotnieją mu spodnie w kroku. Coś podobnego nie zdarzyło mu się od czasu, gdy był małym chłopcem. Miał ochotę zapaść się pod ziemię. - Sądziłeś, że ujdzie ci to na sucho? Charles nie odezwał się ani słowem. Nie miał też odwagi spojrzeć w dół na spodnie, choć wiedział, że mokra plama powiększa się. - Poprosiłam pana Richauda - mówiła nieco łagodniej - aby opowiedział mi od początku do końca, jak się to wszystko odbyło. "Poprosiła". Już on wie, jak Helena potrafi prosić. - Mam fotokopie wszystkich rachunków, na których dokładnie jest zapisane, ile pieniędzy dostałeś za moją własność. Jeżeli zechcę, dokonasz w więzieniu swojego nędznego żywota. Czyżby zamierzała mu wybaczyć? Wielkoduszność Heleny była po stokroć niebezpieczniejsza