Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

- Zrywano już ze mną przedtem, ale nigdy w taki sposób. Jeśli Simon Rawnson nie życzy sobie mnie więcej widzieć, to niech tak będzie. Czemu mi tego nie powiedział... zamiast przysyłać swą wyćwiczoną małpę z jakąś niedorzeczną opowieścią o tym, że wyjechał do Szkocji, by odwiedzić królową? - Kurhan - poprawiłem. - Wszystko jedno! - obróciła się na pięcie i ruszyła do drzwi. - Susannah, zaczekaj! Nie rozumiesz. - Doskonale rozumiem! - odparowała. - Powiedz Simonowi, że z nami koniec. Nie chcę go więcej widzieć i zatrzymuję naszyjnik! - Trzasnęła drzwiami, aż ściany zadrżały. Wypadłem za nią na schody. Susannah odwróciła się do mnie. - I jeszcze jedno! - wypaliła. - Gdybym przypadkiem natknęła się gdzieś na Simona Rawnsona, to zrobię mu taką awanturę, jakiej jeszcze nigdy nie widział. Będzie żałował, że w ogóle się urodził. Powiedz mu to, ty padalcu! - Posłuchaj, Susannah - powiedziałem, wyciągając ku niej rękę. To był niefortunny gest. Omal nie straciłem palców. - Nie waż się mnie tknąć! - Odtrąciła mą rękę. - Wracam do domu i niech żaden z was nie próbuje do mnie dzwonić. Patrzyłem, jak odpływała, jej jedwabna spódnica furkotała, a ja czułem się jak rozdeptany ślimak. Gniew sprawił, że jej niewątpliwa uroda zamieniła się w coś wspaniałego i szalonego - żywioł, niczym huragan lub błyskawica. Przerażające, ale cudowne zjawisko do oglądania. Obserwowałem, jak Susannah zeszła ze schodów, przysłuchiwałem się szybkiemu stukowi jej obcasów na bruku, gdy opuszczała dziedziniec. Potem wróciłem do pokoju. Czułem do siebie wstręt za wprowadzenie jej w błąd. Ale przecież jej nie oszukałem, powiedziałem jej prawdę. Ona po prostu, z sobie wiadomych względów, założyła, że ją okłamuję, więc cóż za to mogę? W każdym razie to nie była moja wina. Wszystkiemu winny jest Simon - ja nie mam z tym nic wspólnego. Wyćwiczona małpa, dobre sobie! 7. Szalony Nettles Według mego planu, jeśli to w ogóle był jakiś plan, zachowywałem się po prostu tak, jakby nic się nie wydarzyło. Wszystko było jak zwykle. Jeśli ktoś dzwonił i pytał o Simona, mówiłem, że wybył do Wolverhampton ze sprzedawcą butów. Niech ma za swoje, wstrętny drań. Wedle moich przypuszczeń, on najpewniej czekał, aż wpadnę w panikę i wygadam wszystko policji. Chciał pewnie zobaczyć swoje nazwisko w czołówkach gazet i to, jak robię z siebie durnia, opowiadając dziennikarzom, jak wczołgał się do kurhanu i zniknął. No to poczeka sobie do zasranej śmierci. Nie miałem zamiaru dawać mu tej satysfakcji. Przez następne kilka dni wiodłem normalne życie. Zachowywałem się dokładnie tak samo jak przedtem. Jadłem, myszkowałem po księgarniach, kręciłem się po bibliotece i siedziałem rozwalony w swym gabinecie asystenta, gawędziłem ze znajomymi, wertowałem pocztę... Krótko mówiąc, z powrotem wpadłem w nurt szalonego akademickiego życia, które tak dobrze poznałem i polubiłem. Ale praca była niemożliwa. Jak mógłbym pracować? W rzeczywistości zniknięcia Simona, podobnie jak nosa na mojej twarzy, nie potrafiłbym zignorować - choćbym nie wiem jak się starał. Dni mijały, a Simon nie wracał. Zaczęły mnie nachodzić myśli: A jeśli to nie kawał? A jeśli coś mu się przydarzyło? Jeśli naprawdę zniknął? Z każdym dniem mój niepokój rósł. Niczym wypaczone wahadło kołysałem się pomiędzy gniewem a lękiem. Gniew za jego głupi kawał i lęk o jego bezpieczeństwo. Dzień i noc nieustannie dręczyły mnie pytania: Gdzie jest Simon? Co robi? Gdzie zniknął? Czemu się tym martwiłem? Czemu to musiało się przytrafić właśnie mnie? - Zabiję go, gdy wróci - przyrzekałem sobie. - Z ochotą poukręcam mu ręce i zatłukę go na śmierć. Nie, nie zrobię tego. To nie byłoby zachowanie godne cywilizowanego człowieka. Raczej usiądę, powiem mu spokojnie i z rozwagą, jakiego okropnego i niesmacznego czynu się dopuścił, a potem strzelę mu prosto w jego małe, czarne serce. Dni zmieniły się w tygodnie, a ja robiłem się coraz bardziej apatyczny. Przestałem zwracać uwagę na swój wygląd, coraz częściej bywałem poirytowany; wrzeszczałem na służącą, ilekroć wetknęła nos w drzwi, aż w końcu miała mnie dość i przestała się pokazywać. Krążyłem bez celu po ulicach, mamrocząc do siebie i klnąc, ile wlezie. Skarpetki nosiłem nie do pary. Nie myłem się. Jeśli ktoś zauważył moją pogłębiającą się apatię, to nie dał tego po sobie poznać. Kłaczek kurzu pod łóżkiem wzbudziłby więcej komentarzy