Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

książę nie tylko o połączeniu ziem zabranych z Królestwem wspomnieć w konwencji umawianej między nim i Radą Administracyjną, ale nadto obiecywał wstawić się za tym do króla. „Il faudroit qu’un Polonais fut un j...f... (wymówił się z tym w toku rozmowy z delegowanymi) pour ne pas demander la réunion des provinces – et Vous savez que depuis longtemps je la demande moi m?me.”36 Ostrowski spisywał ołówkiem, co umówione zostało. Zaręcza nasamprzód w. książę w tej konwencji, którą drukiem ogłosić p o z w a l a ł, że nie będzie Warszawy atakował, a gdyby r o z k a z d o s t a ł, wprzód 48 godzinami ostrzeże Radę. Żądał podobnego zapewnienia ze strony Polaków; lecz Ostrowski odpowiedział, że pohamowanie zbrojnego ludu nie ulega niczyjej mocy; że można utrzymać w karbach subordynacji wojsko regularne, ale nie wzburzony lud; że ten warunek wzajemny być nie może; radził więc na nowo w. księciu, aby się czym prędzej spod Warszawy oddalił dla własnego bezpieczeństwa. Wiadomość o klubie już doszła do w. księcia; wypytywał się on o to Lelewela, a gdy mu ten powiedział, „że jest prezesem klubu”, tym słuszniejszą w przynaglaniu Ostrowskiego przyczynę do odwrotu swego upatrywał. Przyrzekał następnie w. książę, iż nie wyda żadnych rozkazów korpusowi litewskiemu celem ściągnienia go ku Warszawie; oświadczył także życzenie wzajemnej wymiany jeńców, o co deputacja zobowiązała się dołożyć wszelkich starań; wreszcie obiecywał wyjednać amnestią d l a w y z n a j ą c y c h b ł ę d y s w o j e. Zgodnie uczyniła deputacja uwagę, że taka amnestia jest niczym. W. książę rzekł: „Kiedy on z b r o d n i e błędami nazywa, jest to największą z jego strony wyrozumiałością.” Lelewel napomknął wtedy: „Trudno, ażeby tak rozmaite błędy, między którymi mieszczą się i zbrodnie, były przez winnych wyjawione.” W. książę powtarzał kilka razy, „że go to cieszy, że sam p. Lelewel wyznaje, że były występki i zbrodnie”. Lelewel wyrażenie swoje objaśniał tym, iż istotnie zdarzyły się łupiestwa, morderstwa – „a któż by wyznawać podobne błędy przychodził? Nie o amnestią tedy idzie – mówił dalej – ale o zupełne puszczenie wszystkiego w niepamięć.” Po długim wzbranianiu się, gdy zaledwo konwencja zerwana nie została, p r z y s t a ł w końcu w. książę na to, „że będzie pośrednikiem do wyjednania łaskawości (clemence) u króla, do wyjednania, aby puścił wszystko, co zaszło, w niepamięć”. Kiedy Rada Administracyjna przez swoich delegowanych dobijała w Wierzbnie trudnego targu o amnestią, o p u s z c z e n i e w s z y s t k i e g o w n i e p a m i ę ć, klub tymczasem, rozwijając się z szczupłego w dniu wczorajszym naprędce zawiązanego początku, zamyślał najpierwej przestraszyć, potem wywrócić tę Radę, nadać rewolucji popęd dzielniejszy, zabrać w. księcia w niewolę, oświecić opinią bałamuconą, oświecić miasto, jednym słowem położyć kres ostateczny kabale, ociąganiu się, zgubnej polityce, w części i złym chęciom rządu. Wieść o deputacji do Wierzbna przebiegła piorunem stolicę. Sprawiła wszędy najgorsze wrażenie. Mnóstwo osób, skądinąd przychylnych Radzie, ganiło ten postępek; wielu zaczęło na koniec przezierać: między spiskowymi oburzenie dochodziło do najwyższego stopnia; ci wszyscy, co byli temu przeciwni na placu przed Bankiem, cywilni i wojskowi, prócz tego niektórzy członkowie izby poselskiej, adwokaci, mieszczanie, profesorowie, uczniowie, deputowani różnych oddziałów wojska, rzemieślnicy, podchorążowie, w liczbie przeszło tysiąca kilkuset napełniali od zmierzchu sale redutowe, „gdzie o ważnych rzeczach, jak wszędy gło- 36 Musiałby Polak być [wyraz nieprzyzwoity], gdyby nie prosił o przyłączenie prowincji, a wiecie, że od dawna sam o to proszę. 46 szono, mowa być miała”. Mocy, zgody, jednomyślności użyczali temu wielkiemu zebraniu rozstawieni w różnych jego punktach członkowie związku patriotycznego, który zacząwszy sprawę zaraz nie ogarnął władzy rządowej przez nieroztropność i brak doświadczenia. Przybywający mieli broń w ręku. Pałasze, karabiny, pistolety zdawały się zwiastować, że co tu uchwalone zostanie, to mocą do skutku przywiedzione będzie. Mnogi lud, pobudzony, nastrojony pierwej przez emisariuszów klubu, napełniał wraz z żołnierzami plac Krasińskich i dziedziniec przed gmachem redutowym. W środku najobszerniejszej sali, gdzie się większa część obecnych zmieścić mogła, postawiono stół długi, wąski. To była mównica. Nierzęsiste światło kilku kaganków, kilku świec zaledwo rozjaśniało pochmurne czoła, młode i stare fizjonomie, które egzaltacja, długa bezsenność i oczekiwanie ważnych wydarzeń zarówno ożywiały, charakteryzowały. Im śmielsze wyrażenia z ust mówców płynęły, tym gorętszym to zbrojne zgromadzenie unosiło się zapałem. Im zuchwalsze podawano wnioski, tym raźniejszy okrzyk: zgoda! zgoda!, głuszył ze wszech stron zdanie przeciwne, potępiał nikczemność folgującą rządowi albo bojażń obracającą swe oko ku rogatkom, gdzie stał carewicz. Oklaskiem był wtedy szczęk oręża. Kolbami przybijano wota na stole – i pewnie żadna izba prawodawcza silniej entuzjazmu swego oddać nie zdoła! Scena prawdziwie rewolucyjna, wywołana postępami i nierozumem kontrrewolucji. Piętnastoletnie milczenie pod wielkorządztwem Konstantego nadawało wyższy ton, wyższe niejako znaczenie każdemu słowu odważnie, publicznie powiedzianemu. Po raz pierwszy wobec tysiąca, w zamkniętym kole, powstanie spowiadało się z myśli swoich