Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Nie chciał rozgniewać tych potężnych strażni- ków o wielkich, twardych łapach i ponurych spojrzeniach. Dwóch siedziało na niskiej ławce i było zajętych rozmową, trzeci zaś stał nieopodal po jego drugiej stronie z piką w dłoni. On właśnie naj- bardziej niepokoił Tinwrighta; wciąż zerkał na niego, jakby liczył na to, że więzień spróbuje ucieczki, a on będzie mógł go nadziać na pikę jak pieczonego królika. Ale poeta wcale nie zamierzał się ruszać. Jego umysł poddał się nieruchawej bierności niczym igła kompasu nieustannie wskazująca północ. Nawet gdyby ten cholerny zamek teraz się zawalił, nie ru- szyłbym się z miejsca. Ten skurwysyn o paskudnym spojrzeniu nie doczeka się zaczepki ze strony Matty'ego Tinwrighta. Z miejsca, gdzie siedział, widział Gila, który rozciągnął się na podłodze po drugiej stronie stołu strażników. Tinwright uznał za do- bry znak to, że między Gilem a drzwiami znajdowało się trzech straż- ników, natomiast jego pilnował tylko jeden, co mogło oznaczać, że w ich mniemaniu to Gil jest głównym złoczyńcą. Chociaż pomocnik karczmarza wcale nie sprawiał wrażenia, że jest bardziej skory do ucieczki niż poeta. Siedział, wbijając nieobecny wzrok w przeciw- ległą ścianę, niczym otumaniony dziadek pozostawiony przez przy- padek na targu. Strażnik, który zerkał nieprzyjaźnie na Tinwrighta, zbliżył się, po- brzękując kolczugą, i stanął tuż nad nim. Ostrożnie - choć nie za- nadto - utkwił grot piki w szczelinie w posadzce tuż przy kroczu Tinwrighta. Gdyby to była jakaś ważna okazja albo przynajmniej waż- na okazja - o przyjemniejszym charakterze - grot z pewnością zmar- szczyłby sączek Matty'ego. - Pamiętam cię z karczmy Pod Butami Borsuka - powiedział, Tinwright przeraźliwie świadomy włóczni, która tkwiła między jego nogami niczym sztandar zwycięzcy, był w pierwszej chwili tak za skoczony, że pomyślał, iż chodzi o kradzież butów jakiejś maskotki oddziału strażników. - Słyszałeś mnie, padalcu? I nagle jego umysł zaczął pracować. Żołnierz miał na myśli tawer- nę przy Bramie Bazyliszkowej, którą poeta odwiedził kilkakrotnie, zwykle w upojnym towarzystwie dramatopisarza Nevina Hewneya. - Nie, sir, pomyliłeś mnie z kimś - odparł, przybierając najbar dziej uczciwą minę, na jaką było go stać. - Nigdy nie przekroczyłem progu tamego przybytku. Jestem bywalcem Kuźnicy Quillera, która znajduje się przy alei Skrzypiących Kroków. Ale ktoś taki jak ty nie zna tej karczmy, bo to dość podłe miejsce. Strażnik uśmiechnął się z przekąsem. Pomimo młodego wieku miał już wydatny brzuch i nieprzyjemną, nalaną twarz. - Zabrałeś mi kobietę. Nagadałeś jej, że będzie jej przyjemniej z takim szczwanym lisem jak ty niż z tą świnią, która jej towarzyszy. - Z pewnością zaszła jakaś pomyłka, dobry panie. - I powiedziałeś, że ma piersi jak pulchne białe ciasto, a tyłek jak owoc granatu. - Nie, jak brzoskwinia - odparł Tinwright, przypominając sobie, jak pijany był tamtej nocy i zdegustowany samym sobą dlatego, że użył równie nieporadnego porównania jak „owoc granatu". Chwilę później przerażony zasłonił usta dłonią, ale było już za późno. Jego niewyparzony język znowu go zdradził. Żołnierz obdarzył go uśmiechem pełnym dziur po brakujących zębach, który, jak sądził poeta, nie miał wyrażać troski o jego los ani podziwu dla jego sztuki flirtowania. Strażnik nachylił się, chwycił grubymi paluchami nos Tinwrighta i wykręcił go, przytrzymując tak długo, aż poeta zapiszczał z bólu. Żołnierz schylił się jeszcze bardziej, tak że jego cuchnąca serem gęba znalazła się tuż przy twarzy Tinwrighta, przez co objawiła się przynajmniej jedna malutka korzyść z tego, że jego nos był boleśnie zatkany. - Jeśli lofd konstabl nie zechce twojej głowy, a jeśli tak, to zgło szę się pierwszy do tej roboty, odwiedzę cię niebawem w Kuźnicy Quillera i trochę potarmoszę. Wykręcił nos poety jeszcze mocniej, by podkreślić wagę swoich słów. - A wtedy zobaczymy, czy wciąż będziesz się podobał damom. Rozległ się zgrzyt otwieranych drzwi. Strażnik puścił Tinwrighta i wyprostował się, lecz przedtem zdążył jeszcze raz podkręcić mu nos. Poeta siedział z oczami pełnymi łez, mając wrażenie, że ktoś przystawił mu pochodnię do twarzy