Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
- Wszystko przez ciebie! Idę do Mami! To naprawdę ją rozwścieczylo. Wiedziała, że nie jestem ulubie nicą Mami, która wolała nasze starsze siostry, Matilde i Adrianę. Jednak mimo wszystko Mami przedkładała mnie nad Fridę i z pew nością wiedziałaby, której z nas ma uwierzyć. - No to wpadłyśmy - powiedziała ostro Frida. - Trudno. Otrząśnij się i przestań marudzić. Lecz ja już biegłam do drzwi. - Zaczekaj, głupia! - krzyknęła siostra. - Zastanów się chwilę! Może jakoś się wykręcimy. Powiemy, że porwali nas faceci z rządu, o których wszyscy wciąż mówią, no, ci, którzy łapią dzieci i dokądś je wywożą dużym czarnym samochodem. Zaraz... Powiemy, że 29 . byli brutalni i źli, i mieli pistolety długie jak kutas byka. I że udało nam się uciec przez okno. Rany, po takim strachu Mami będzie zachwycona, że wróciłyśmy. Oczywiście, jeśli wszystkiego nie zepsujesz. Zaczęłam zawodzić: - Mami! Mami, tu jesteśmy! Mami, która właśnie pouczała służącą w odległej części domu, z początku nie była pewna, czy rzeczywiście dobiega ją mój krzyk, czy też wyobraźnia znów płata jej figle. Po latach wyznała mi, że przez cały ten ranek, od chwili gdy przybiegł posłaniec od panny Caballero, słyszała dziecięce głosy. W szafie rozlegały się chichoty, otwierała więc na oścież drzwi szafy - ale nikogo tam nie było. Coś jęczało w kuchni, kazała więc Inocencii przeszukać szafki, puszki i kosze - lecz na próżno. Upiorne szepty i szlochy doprowadziły ją niemal do histerii. - Senora! - Do pralni wtargnęła masywna postać Inocencii. - Maleństwa wróciły! Fridita jest w kuchni, a Cristina na patio! - Wróciły? Nic im nie jest? - Nie, senora, Bogu niech będą dzięki. Mami ogarnął swego rodzaju religijny paroksyzm. Jęła zawodzić i krzyczeć: - Och, Przenajświętsza Panienko, dziękuję, och, dziękuję! Z miejsca, gdzie stałam, tuż za drzwiami na patio, słyszałam, jak się miota. W końcu wyraziła Panience należytą wdzięczność i wypadła na zewnątrz. Jej wzrok spoczął na mnie, skulonej pod ścianą i łkającej niczym Maria Magdalena. Złapała mnie za ramię i wymierzyła mi siarczysty policzek, który powalił mnie na ziemię. Chyba głośno wrzasnęłam, gdyż z domu wybiegli służący. Mami jednak nie pozwoliła im się zbliżyć. - Przyprowadźcie Fridę. Jest w kuchni - rzekła rozkazująco. Ale Fridy nie było w kuchni ani w sypialni, ani w ogóle nigdzie. Mami zaczęta dygotać, już nie ze strachu, lecz z furii. Zsiniała z wściekłości i tylko czubek jej nosa, przypominający niedojrzałą truskawkę, zachował jakąkolwiek barwę. W końcu stara Inocencia, 30 która poczłapała do bramy, aby wyjrzeć na ulicę, zauważyła Fridę w połowie drogi do następnej przecznicy. - Tam, senora! - zawołała. Conchita ruszyła w pogoń i mimo wierzgań Fridy przyniosła ją pod pachą do domu. - Co to ma znaczyć? Gdzieście były? - Mami chwyciła Fridę za ramiona i potrząsnęła nią, omal jej nie przewracając. - Szukaliśmy was jak szaleni! Gdzieście się podziewaty? Jej gorączkowe okrzyki odbijały się echem na patio, twarz miała ściągniętą grymasem, nieprzytomną. Przyszły mi na myśl gabinety luster w lunaparkach, które zniekształcały rysy twarzy i sprawiały, że człowiek wyglądał jak Pinokio albo jak demon z obliczem niczym gruszka. Wyobraziłam sobie Mami z ogromną głową w kształcie klepsydry, maleńkimi ramionkami i rozdętą talią. Przygryzłam wargę, aby powstrzymać się od śmiechu - nawet nie chcę myśleć, co by ze mną zrobiła, gdybym w owej chwili odważyła się uśmiechnąć. Być może dzisiaj nie opowiadałabym panu tej historii. Mami przycichła, lecz nadal czuło się w niej napięcie, jak w strunie dobrze nastrojonej gitary. Uniosła dłoń, abyspoliczkować Fridę, ale ta zrobiła unik. To było okropne, ale zarazem obezwład niająco śmieszne. Nasza Mami, zwykle taka stateczna i zadowolona z siebie, machała ręką w powietrzu, jakby chciała zabić niewidzial ną muchę; przypominała postać z tych amerykańskich filmów rysunkowych, które stały się popularne znacznie później, kota machającego łapą w stronę ptaszka, łaps, laps! Straciła równowagę - duża, zażywna, solidna Mami nieomal upadla na podłogę! Lecz zaraz się wyprostowała, podniosła dłoń i tym razem trafiła Fridę prosto w ucho. Wiedziałam, że musiało zaboleć. Mimo że to nie mnie bito, poczułam się tak, jakby ktoś wymierzył mi w czaszkę cios pałką. Moja głowa, kark i ramiona pulsowały z bólu. Ale Frida nie rozpłakała się. Stała i patrzyła Mami wojowniczo w oczy. - Cholerne bachory! - zawyła Mami. 31 . Frida skrzyżowała ręce na piersi. - To nie byla wina Cristi - oznajmiła z udawanym spokojem. - To przeze mnie. Widzi pan, o tym właśnie mówię. Frida zawsze chroniła mnie, jak umiała. Stawiła Mami czoło i przyznała się, że to ona była niegrzeczna. - Sam Lucyfer zagnieździł się w twojej duszy, zepsuta dziewczyno! To są słowa Mami. Wyobraża pan sobie, żeby dorosła kobieta mówiła w ten sposób do sześciolatki? Nic dziwnego, że Frida wyrosła na takie ziółko. Nie, nie to chciałam powiedzieć. Nie chodzi mi o to, że Frida okazała się zła. Wręcz przeciwnie, w głębi duszy była słodka niczym dojrzały owoc mango, wręcz urocza. No, może nie urocza, ale dobra. Dokładnie to pragnę panu powiedzieć, doktorze. Zawsze brata na siebie całą winę. - To przeze mnie - powtórzyła. - Biłam się w szkole. Mami, ja nie chcę tam wracać! Nienawidzę panny Caballero! Czy Frida rzeczywiście nienawidziła panny Caballero? Nie jestem tego pewna. - Biłaś się? O co? - zapytała Mami. - O co poszło tym razem? - Wyzywały nas... - zaczęłam wyjaśniać, lecz Frida uciszyła mnie spojrzeniem. - O nic - odparła. Nie zamierzała mówić Mami, że koleżanki w szkole znowu krzyczały, że jesteśmy Żydówki. Nie zamierzała dawać jej do ręki kolejnej broni przeciwko Papie. Mami uspokoiła się nagle. - Przez was niedługo skończę w grobie - powiedziała po prostu