Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

— Jak on mógł? — powiedział w końcu, zatrzymując się jeszcze raz przed ekranem. — Jak on śmiał! — Zacisnął pięść, podniósł ją i rozejrzał się dookoła, jakby szukał czegoś, w co mógłby uderzyć. — I do tego Kennedy... co on ma z tym wspólnego? Odpowiedziały mu puste spojrzenia, wzruszenia ramion i przepraszające ukłony zebranych w pokoju mężczyzn. Żaden z nich nie wiedział. Ten nagły zwrot rozwoju wypadków zaskoczył wszystkich. Lever podniósł głos jeszcze wyżej: — Czy ktoś z was wie cokolwiek? — Krążą pogłoski, że Kennedy zamierza zająć się polityką — odpowiedział Curval, występując przed filar, przy którym stał do tej pory. Lever zmierzył go wzrokiem. — Polityką? — Mówi się, że chce założyć własną partię i rzucić wyzwanie starej gwardii po ponownym otwarciu Izby. Starzec popatrzył z uwagą na genetyka, po czym wybuchnął śmiechem. Był to szyderczy, lekceważący śmiech, brzmiący jak ryk jakiegoś dzikiego, drapieżnego zwierzęcia. Wszyscy jego ludzie zareagowali tak samo i w jednej chwili wnętrze wielkiej sali wypełniły odgłosy ogólnej wesołości. Jednakże ich śmiech skrywał także ulgę, że wściekłość tego starego człowieka została jakoś złagodzona, że jego gniew skierował się w inną stronę. Przynajmniej na jakiś czas. — Polityka! — Lever wykrzyknął jeszcze raz, sapiąc z roz bawienia. — Kto by w to uwierzył? A mój syn? — Odwrócił się i popatrzył jeszcze raz na Curvala, ale tym razem w jego oczach pojawił się nagły chłód. — Czy mój syn jest w to jakoś wplątany? Curval wzruszył ramionami. — Powiedziałbym, że nie jest to coś w stylu Michaela. Ale jeśli Kennedy wpłacił kaucję za Warda, to może jednak coś w tym jest. Nie widzę żadnego innego powodu, dla którego miałby się w to mieszać. Lever spoglądał na niego przez chwilę, po czym podszedł do biurka i usiadł w swoim fotelu. Siedział przez jakiś czas w milczeniu, głęboko zadumany, aż nagle uniósł głowę i zaczął wydawać polecenia: — W porządku. Harrison... chcę, abyś dowiedział się, ile tylko zdołasz, o planach młodego Kennedy'ego. James... ty zajmiesz się zorganizowaniem grupy, która będzie śledziła każdy krok mojego syna. Chcę wiedzieć, gdzie jest i co robi w każdej chwili, poczynając od teraz, rozumiesz? Robins... ty masz skompletować listę wszystkich kontaktów Kennedy'ego, osobistych i zawodowych, razem z danymi na temat stanu jego finansów. Spence... chcę, abyś zlikwidował wszystkie interesy Warda. Nie życzę sobie, aby w ostatniej chwili coś nam przeszkodziło, rozumiesz? Dobrze. A ty, Cook, masz się do wiedzieć więcej o tej podróży do Europy, w którą nasz młody przyjaciel najwyraźniej się wybiera. Chcę wiedzieć, czy on tam coś planuje. A jeśli tak, to chcę wiedzieć, z kim się tam spotka i co zostanie ustalone. ' Curval zrobił krok do przodu i zwrócił się do Levera: — A moje spotkanie z chłopcem? Czy ono jest ciągle aktualne? Lever pokręcił przecząco głową. — Nie teraz. Może później. Kiedy sprawy trochę się wykla rują. Teraz mogłoby się okazać... bezproduktywne, jeśli można to tak nazwać. Ward przeskoczył tę przeszkodę. Przetrwał. Ma obecnie przyjaciół, którzy go wspomagają i podtrzymują. Ale to nie potrwa długo. Poza tym nie ma teraz gdzie się udać. Po tej aferze nie ma do kogo się zwrócić. Musimy tylko jeszcze raz go odizolować. Nękać go jak psy ścigające zdobycz do chwili, aż zmęczy się i padnie. A wtedy... — Lever uśmiechnął się szeroko, okrutnie, jak jakieś dzikie stworzenie węszące bliskie zwycięstwo. — A wtedy będzie nasz. 248 249 * * * Souczek stał przy kołysce i poruszając nią delikatnie, szeptał kojące słowa do ponownie zasypiającego dziecka. Naprzeciw niego Lehmann porządkował pokój. Kobieta leżała na łóżku twarzą w dół, jakby śpiąc. Małą ranę na jej karku, zadaną sztyletem, przykryły długie, czarne włosy. Lehmann jak zwykle nic nie wyjaśnił, tylko po prostu kazał mu przyjść. Podobnie jak wtedy, gdy ostatnim razem wyszli poza Miasto, albinos zaprowadził go do jednej z wind serwisowych. Ruszyli w górę filaru, a kiedy wznieśli się na pięćdziesiąt, a nawet może i sto poziomów, Souczek zaczął się zastanawiać, czy ich celem nie jest przypadkiem sam dach. Jednakże właśnie w tym momencie Lehmann, który musiał mieć mapę tego obszaru wyrytą w głowie, gdyż poruszał się tu pewnie i z całkowitą swobodą, zatrzymał windę. Wyszli w korytarzu konserwacyjnym, trzydzieści ch'i od tego miejsca. Tam właśnie Lehmann podał mu pomarańczowy kombinezon pokładowej służby konserwacyjnej, który wyjął ze swojego plecaka, po czym sam założył podobny. Trzymając w dłoni kartę identyfikacyjną, podszedł prosto do tych drzwi, jakby robił to już wielokrotnie, i zapukał. Usłyszeli płacz dziecka i głos kobiety, która spytała, kim są, po czym weszli do środka. Lehmann zbliżył się do niej, mówiąc coś uspokajającym tonem, a po chwili już nie żyła