Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Nie walcz z nim, Quentinie. Weź je na swoją pierś. Quentin spojrzał na nią śmiertelnie przerażony. Robił wszystko co mógł, żeby powstrzymać swoje ręce przed chwyceniem serca, a teraz ona mówi mu, żeby się poddał? Żeby oddał sercu siebie samego w posiadanie? - Tylko kilka minut, a potem będzie musiało zostać tam gdzie jest - powiedziała pani Tyler. - Połóż je na swoje piersi. Quentin przestał się opierać. Natychmiast jego dłonie przylgnęły do serca, schwyciły je i wyrwały z sieci arterii kłębiącej się w pudełku. Natychmiast żyły, które do tej pory nie zostały użyte, przywiędły i wyschły, upodabniając się do zeszłorocznych winorośli. Szkatułka przestała pulsować. Ręce Quentina zawahały się na moment. Następnie przycisnęły serce do jego klatki piersiowej, gdzie przyczepiło się do materiału koszuli, bijąc jak szalone. - Gotowe - powiedziała Roz. - Gotowe - powiedziała pani Tyler. - Roz, nie! - wrzasnęła Rowena. - A teraz uczynię cię moim - powiedziała Roz. Podeszła bliżej. - Pochyl się, Quentinie, żebym mogła cię pocałować. - Nagle znowu zmieniła się w Madeleine. - Pocałuj mnie, Tin. Pocałuj mnie ostatni raz. Była bardzo blisko. Tuż przed nim. Za jej plecami widział panią Tyler. Rękami dawała mu znaki, jakby odpychała coś od swoich piersi. Zrozumiał natychmiast. Ale czy wystarczy mu sił, by tego dokonać? Własnych sił na pewno by mu nie starczyło. Gdyby bestia nie chciała iść do dziewczyny, nigdy nie udałoby mu się odepchnąć pulsującego serca. Ale bestia bardzo tego pragnęła. A dzięki włosom Babci, oddzielającym zniekształcone serce Paula od jego własnego ciała, dysponował jeszcze resztkami jej mocy, chroniącymi go przed całkowitym zawładnięciem przez bestię. Quentin podniósł ręce na wysokość klatki piersiowej, schwycił serce i oderwał je od siebie. Ponieważ Madeleine stała tuż przy nim, tym samym ruchem przycisnął je do jej piersi. W tej samej chwili Madeleine z powrotem stała się Roz, tyle że w miejscu, gdzie Madeleine miała biust, widniała teraz naga skóra twarzy dziewczynki. Serce już przyczepiało się do niej w kilkunastu, kilkudziesięciu miejscach. Żyły odczepiały się od rąk Quentina. Cofnął się uwolniony, ale niezdolny oderwać oczy od tego, co działo się z Roz. Serce ześliznęło się po jej twarzy pod brodę, po szyi i pod koszulę. Roz była przerażona. - Matko! - ryknęła. - Pomóż mi! Matko! - Teraz wiesz - odezwała się pani Tyler do Roweny głosem pełnym goryczy. - Teraz wiesz, dlaczego zrobiłam to, co zrobiłam. - Nie możesz tego zatrzymać? - spytała Rowena. - Raz już to zrobiłam, kiedy bestia posiadła mojego małego chłopca - powiedziała pani Tyler. - Ale obecnie, niestety, jestem martwa. - Matko! - głos Roz był oszalały z trwogi. - Matkoooo! - wyła. A potem jej głos zmienił się w gulgot. Dziewczynka zachwiała się i upadła na jedno kolano. Jej ciało zaczęło zmieniać kształt. Ramiona skurczyły się, ręce cofnęły się do wewnątrz rękawów, a następnie zniknęły całkowicie. Skrzydła z trzaskiem rozdarły koszulę na plecach, rozpościerając się na szerokość najpierw trzech, a zaraz potem sześciu metrów, delikatne i wiotkie jak z czarnego jedwabiu, cieniutkie jak z papieru. Quentin zauważył, że światło wpadające przez okno prześwituje przez skrzydła. Głowa Roz odchyliła się do tyłu, szczęki rozwarły się szeroko. Ogromny, pozwijany język wysunął się raz, drugi, a potem jej twarz zapadła się tworząc nową formę. Była to głowa smoka. Głowa otworzyła paszczę, żeby ukazać gęsty rząd zębów i ryknęła. Poprzez ryk dało się słyszeć całą serię zupełnie innych dźwięków. Przypominały strzelające korki szampanów. Jeden. Drugi. Trzeci. Ciało smoka zapadło się. Znowu ujrzeli Roz, tyle że teraz miała krwawą ranę z boku głowy, a drugą na brzuchu. Przerażonym wzrokiem spojrzała przez ramię na swoją matkę. - Mamusiu - wyszeptała. Rowena wystrzeliła ponownie i Roz osunęła się na podłogę. Jedynie podarte ubranie dziewczynki świadczyło o tym, że jeszcze przed chwilą była smokiem. Pulsujące serce zwisało jej ciężką bryłą przy szyi. Gorączkowo starało się uciec, ale było już zbyt słabe. Rowena wypaliła prosto w serce. - Na to szkoda kuł - powiedziała pani Tyler. - I tak już zawładnęło ciałem Roz. To ciało musi zginąć. Łkając Rowena posłała dwie ostatnie kule w głowę własnej córki. Z szeroko otwartymi oczami Roz przewróciła się na plecy i wyzionęła ducha. - Musiałaś to zrobić - powiedziała pani Tyler. - Nie miałaś wyboru. Jakoś to przeżyjesz, Roweno. Wiem, że ci się to uda, bo i mnie się udało. Rowena tępym wzrokiem spojrzała na Quentina. - Wynoś się z tego domu. Wynoś się albo giń. Dopiero wtedy Quentin zdał sobie sprawę, że bestia wcale nie zniknęła. Nie miała już żywego ciała, ale wciąż dysponowała wystarczającą mocą, by zmieniać rzeczy w fizycznym świecie, tak jak wtedy, kiedy była zamknięta w szkatułce. Deski podłogowe pod ciałem Roz wybrzuszyły się, jak gdyby jakiś ogromny kret kopał pod nimi swoje korytarze. Wybrzuszenia utworzyły przesuwającą się fale, która przeszła pod nocnym stolikiem; szkatułka spadła i roztrzaskała się na drzazgi. Fala doszła do Quentina i przechodząc pod nim zwaliła go z nóg. Teraz ściany także falowały. Wiszące na nich obrazy wylatywały w górę i opadały na podłogę, zaś kawały tynku odrywały się i ześlizgiwały w dół po ścianach. - Uciekajcie! - zawołała pani Tyler. - Oboje. Quentin podniósł się i próbował podać rękę Rowenie, żeby pomóc jej wstać. Odepchnęła go. - Właśnie zabiłam moją córeczkę - wyszeptała. - Nie mam zamiaru jej opuszczać. Quentin potykając się dotarł do drzwi, co przyszło mu z trudem, gdyż cały pokój wierzgał jak dziki mustang. Następnie wytoczył się do hollu. Tutaj było jeszcze gorzej