Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Zachwycał go opis mądrości i potęgi Bożej, a uderzała wszechstronność Stwórcy. - Bóg twój, Robinsonie, zawołał, musi być daleko potężniejszy, bo jest wszędzie, słyszy wszystko i wszystko może. Tymczasem Benamuki stary siedzi na górze, zamiast królować nad słońcem i nad gwiazdami i o niczym nie wie, tylko o tym, co mu Uwukakis powiedzą. - Masz słuszność Piętaszku, odpowiedziałem mu, potężniejszy jest od wszelkich istot, bo je sam stworzył. W ten sposób szła dalej nauka religii. Chodziliśmy razem do mej świątyni na wzgórzu i modlili się wspólnie, a z czasem Piętaszek stał się wzorem chrześcijanina. Dziękowałem Bogu, że mi zesłał takiego towarzysza, a tęsknota od czasu przybycia chłopca prawie zupełnie ustała. Podczas trzechletniego pożycia nie mieliśmy najmniejszego nieporozumienia. W święta czytywałem Piętaszkowi Pismo Święte i starałem się wytłumaczyć jego znaczenie, o ile moje wiadomości na to pozwalały. Częstokroć zadawał mi rozmaite pytania, na które dobrze chcąc odpowiedzieć, musiałem sam rozmyślać, skutkiem czego zgłębiałem słowo Boże i bardzo wielu ustępów nauczyłem się na pamięć. Oprócz tego opowiadałem Piętaszkowi moje przygody, nie ukrywając błędów i wad, które mnie w stan opuszczenia wtrąciły. Dalej mówiłem mu o rozmaitych państwach europejskich, o wielkich miastach i ich przemyśle, o naszej potężnej flocie, tłumaczyłem siłę i użytek prochu - wszystkiego słuchał z wielką uwagą i podziwieniem. W pół roku po naszym poznaniu podarowałem Piętaszkowi nóż składany, kordelas i siekierę. Dary te niezmiernie go ucieszyły i tak je szanował, że w półtrzecia roku mało co znać było, że ich często używa. Jednego dnia, gdym mu narysował piórem szalupę, zapytując, czy by wspólnie ze mną podobnej nie potrafił zrobić, zawołał żywo: - Wiem, wiem, widziałem taką samą! - Gdzie widziałeś, zagadnąłem skwapliwie. - W domu na naszej wyspie. Raz dwa dni była wielka burza, pioruny, błyskawice. Trzeciego dnia rano, bardzo rano, morze wyrzuciło na brzeg duże czółno z białymi ludźmi. Mieli brody i wąsy i trochę broni, ale nie z piorunami, tylko same pałasze. - Wielu znajdowało się na statku, zapytałem. Piętaszek myślał długo, jakby sobie przypominał, potem zawołał: - Siedemnaście, tak, siedemnaście białych brodatych ludzi. - Cóż się z nimi dzieje, zapytałem. - Żyją tam, gdzie dom Piętaszka, na południu. - Czy dawno? - Już od tego czasu pięć razy były wielkie deszcze. - Właśnie pięć lat upłynęło od rozbicia się okrętu przy moich wybrzeżach. Zapewne obsada jego wśród nocy, zmyliwszy kierunek, wylądowała na wyspie Piętaszka. - Czyż podobna, zawołałem zdziwiony, żeby twoi rodacy nie pożarli białych? - Nie, nie, oni tylko jedzą nieprzyjaciół, jeżeli ich zabiorą na wojnie do niewoli, a biali pomagają im bić wrogów. Opowiadanie to zrobiło na mnie silne wrażenie, pragnąłem dostać się do wyspy i zobaczyć rozbitków. - Czy nie pamiętasz choć jednego wyrazu jakiegokolwiek z ich mowy. - O, tak, pamiętam, mówią często Dios5. 5 Po hiszpańsku Bóg. 96 - Więc to Hiszpanie, zawołałem, o, czemuż nie Anglicy. W jakiś czas potem poszliśmy w południową stronę wyspy, a stanąwszy na wysokiej górze, ujrzeliśmy w oddaleniu na morzu ziemię. - Patrz, patrz. Robinson! Tam mój dom! Tam mój dom, zawołał Piętaszek i zaczął mocno płakać. Wrażenie Piętaszka odbiło się na mnie, lecz całkiem przeciwnie. Przeląkłem się, aby widok ojczyzny nie obudził w nim chęci do ucieczki, aby mnie nie opuścił. Postanowiłem go wybadać. - Wszak byłbyś bardzo szczęśliwy, gdybym ci pozwolił wrócić do twej wyspy. - Tak, Robinsonie, chciałbym zobaczyć mego ojca. - Więc wracaj, a będziesz znowu walczył i pożerał schwytanych niewolników. - Nie, Piętaszek nie będzie nigdy jadł ludzi, chce tylko zobaczyć ojca, ale potem wróci, bo on bardzo kocha Robinsona. - Czy nie moglibyśmy razem popłynąć? - Och, dobrze, dobrze, ale potem dodał zasmucony: nie można. Robinsona czółno małe, morze przewróci. - Płyń sam, bo twoi towarzysze mnie by zamordowali i pożarli. - Nie, oni Robinsona będą kochali, bo obronił Piętaszka, a on sam nie popłynie. - Czemu byś nie miał sam popłynąć? - Robinson bardzo zły na Piętaszka, bo go chce od siebie wypędzić. - O, nie, mój przyjacielu, ale chciałbym ci sprawić radość. Cóż byś robił, wróciwszy do swoich? - Powiedziałbym im, że Benamuki jest bardzo słaby Bóg, a Uwukakis oszusty. - To by cię zabili. - Nauczyłbym ich o Bogu chrześcijańskim, o niebie, o Zbawicielu, to by sami porzucili starego bożka. - Jedź, jedź, kochany bracie, zawołałem, zostań między twymi, a ja tu znowu sam żyć będę. Indianin pobiegł do miejsca, gdzie rzeczy leżały, przyniósł siekierę i klęknąwszy podał mi ją. - Cóż to ma znaczyć, zapytałem zdziwiony. - Niech Robinson zabije Piętaszka, a nie mówi tak więcej. Uścisnąłem poczciwego chłopca, rozrzewnił mnie ten dowód przywiązania. Postanowiłem razem z nim popłynąć w odwiedziny do jego rodaków. Wkrótce też potem wzięliśmy się do budowy czółna