Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
.. - rzekł, nie wiedząc w pierwszej chwili, co powiedzieć. Milczeli długą chwilę. Ona była prawie nieprzytomna, jego wytrąciła z równowagi niezwykłość sytuacji; miał wrażenie, że poza swoimi oczyma sprzedaje samego siebie. Ona patrzyła na niego z niepokojem. Począł mówić urywanym głosem, ciężko, jak by się dławiąc. - Więc tak... - powtórzył - więc rzecz skończona... Tragedie żadne niepotrzebne, gdyż tragedie są dla małych ludzi... I słów żadnych nie potrzeba, bo rzecz jest prosta... Jedno od drugiego musi odejść... Ty w swoją stronę, ja w swoją... Ty pójdziesz zapewne za nim? - Tak. - Dobrze, ja zostanę sam. - Sam? Po raz pierwszy podniósł na nią oczy. - Czy mogłoby być inaczej? - zapytał zdziwiony. Ona pod naporem jego dotkliwego wzroku opuściła powieki, jak by się wstydząc tego, co ma powiedzieć. - Myślałam, że sam nie będziesz... Wiem przecież o tym... powiedziałam ci to wczoraj. Uśmiech politowania, bolesny i gorzki, zjawił się na jego twarzy. - Tak sądzisz? Otóż zostanę sam. Myślisz o tej kobiecie, o której mówiłaś wczoraj? - Tak, o niej... - Znasz ją? - Słyszałam o niej wiele... - Więc wiesz o niej cokolwiek choćby i myślisz, że zastąpić ona potrafi... Nie dokończył, bo zdaje się, nagłe, łzawe westchnienie wpadło między słowa, rzecz jednak była wyraźna i wiadomo było, jaki miał być koniec zdania. Wnet jednakże zapanował nad sobą, gdyż podniósł się energicznie, uczynił ruch, jak by coś z siebie chciał otrząsnąć, wpatrzył się w nią i mówił: - Rozejść się musimy, nie ma nad tym dyskusji. Trzeba to jednak uczynić tak, aby nie było powodu do skandalu, należy uważać, aby ludzkie sępy nie miały z nas żeru... Mąż mówił to wszystko głosem odpowiednim stylowi. Podniecał go jej widok. Twarz jej się rozjaśniła, z oczu płynęła serdeczna, wielka wdzięczność, o jakiej mężczyzna pojęcia mieć nie może. Są-ci bowiem kobiety, które w chwilach wolnych od zajęcia myślą uporczywie nad tym, jak by się komuś za coś odwdzięczyć. Wstrzymała ją powaga sytuacji przed rzuceniem mu się na szyję; pracowała wszystkimi nerwami nad tym, aby utrzymać się w swej dziecięcej, naiwnej dostojności w tej chwili, w której się ważyły losy jej życia. Więc tylko usta rozchyliła spieczone i czekała każdego jego słowa, oddzwaniając każdemu głośnym, radosnym uderzeniem serca. - Myślałem o wszystkim - mówił on z lekkim patosem - i zrozumiałem wszystko. Nie ma ludzi bez winy, a winą Boga jest to, że stworzył człowieka... Stanie się, jak chciałaś. Szanuję wzajemny między nami układ: kto zechce odejść, niech odejdzie nie troszcząc się o innych - nic łatwiejszego być nie może. Nasze sprawy są uporządkowane, obowiązki zaś mieliśmy tylko względem siebie - możemy się rozejść. Ostatnie słowa miały w sobie posmak krwi. Zawahał się po nich jedną chwilę, potem, oczy spuściwszy, jak człowiek nieśmiały, wyrzekł: - Jedno tylko... Niech Bóg broni, aby się to stało, o czym ci powiem, bowiem życia nikt jeszcze sobie nie wyprorokował, ale jeśliby kiedy - powtarzam - nie daj to, Boże! - miało się tak stać, że zostaniesz sama, że będziesz opuszczona i biedna, wtedy mnie sobie przypomnij... Dobrze tylko patrz, żebyś mnie poznała, bo włosy mogę mieć siwe... Będę cię czekał, ty... ty... dziecko... Ryk nieludzki przerwał mu te słowa. Pani Zosia padła mu do nóg, objęła jego kolana i całowała je. Chwyciła potem dłoń jego w obie ręce i całowała ją długo, długo. Uczuł na ręce ciepło łez i zadrżał; ale to bydlę chytre stało tak ponad nią tryumfujące i uśmiechające się nieznacznie. Wtem uczynił gest, jakby się zbudził z głębokiego snu, chwycił ją za ramiona i podniósł. - Nie płacz... - mówił - po co? Raczej się weselmy... Przecież to nie pogrzeb, lecz święto pojednania dwóch dusz; czemu płaczesz? Niech inni urządzają tragedie i komedianctwa, my mamy odwagę prawdy! Ach! Uderzył się ręką w czoło jak człowiek, który sobie nagle coś przypomni. Spojrzała na niego przez łzy, oczekując. - Wierzysz w to wszystko, co ci powiedziałem? - Wierzę! wierzę! - I spełnisz ostatnią moją prośbę? Odchodzącym na zawsze niczego się nie odmawia! - Spełnię wszystko, wszystko... Wtedy on, jak dziecko na myśl o zabawie roześmiane, zaczął mówić szybko z twarzą pogodną: - Proszę cię o coś takiego, co wygląda dziwnie, lecz cóż może jeszcze dziwić po tym najdziwniejszym, cośmy przeżyli w ostatnich godzinach? Niechżeż sprawa się dopełni... Wszystko nam wypada uczynić po tym, cośmy czynić zaczęli, wszystko. Jeśli się już wyzwala dusze, należy je wyzwolić tak, aby nie zostało ani śladu kajdan, ani śladu ich ucisku na rękach. Dobrze, Zosiu?... Otóż chcę cię prosić o coś, co mogłoby wyglądać na teatr i na lekkomyślną pozę, a co będzie czymś pięknym, bo czymś niecodziennym, niebywałym, nadzwyczajnym... Mogę prosić? - Mów..