Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Dużo nowin się dowiedziałem. Pacuk już nie był kierownikiem, pracował teraz, jak kiedyś w Wilnie, jako zwykły ładowacz. Po skreśleniu go z partii, jesienią tamtego roku, dano mu do poznania, że na tak odpowiedzialnym stanowisku nie może dalej zostawać, stracił wszak zaufanie swych towarzyszy. Bez słowa odszedł, ale podobno matka go nie poznała, gdy wrócił do domu. Jakby mu z dwadzieścia lat z miejsca przybyło. To prawda, i dzisiaj staro wygląda, aż wierzyć się nie chce, że przy wyładunkach potrafi wziąć jeszcze sto dwadzieścia kilo na plecy. Wiktor mówi, że teraz mógłby ojciec wrócić do partii, może by go przyjęli, ale ani chce o tym słyszeć, mówi, że skamleć nie będzie; jak wtedy nie zawierzyli jego słowom, to on ich teraz nie potrzebuje. Jednak zapomnieć ciągle nie może, boli go ta sprawa. - A z tobą - zapytałem Wiktora. - Jak z tobą było? Jak jest? Może i nie trzeba było tak z miejsca, należało zaczekać, niechby sam Wiktor zaczai się zwierzać. Na pewno nie pierwszy zadawałem mu takie pytania. Cóż dziwnego, że skrzywił się w pierwszej chwila, dopiero potem leciutko się uśmiechnął. Długo mi opowiadał, ale odnosiłem wrażenie, że robi to z pewnym przymusem, albo nie chcąc nawracać do smutnych spraw, albo w jakieś obawie, że zawsze w takich razach lepiej jest milczeć. Zapytał mnie w pewnej chwili. - Pamiętasz, wspominałem ci kiedy o doktorze Palczaku? On mi się głównie przysłużył. Ciężko przeżył aresztowanie, rzecz najmniej spodziewaną ze wszystkich. Zdumienie, oburzenie, jeszcze nic z obaw. Potem wielkie zaskoczenie głównym zarzutem: współudział w tworzeniu podziemnej organizacji. Nie rozumiał, żądał wyjaśnień. Uśmiechano się, nikt się nie śpieszył z ich udzielaniem, sam ma opowiedzieć szczerze o swojej winie, oni mają czas, wiedzą wszakże już wszystko, to jemu dają ostatnią szansę... Potem było znacznie gorzej, każdy dzień niemal zaskakiwał go niepojętymi niespodziankami. Choćby jak się zaczęło z AK. Był, nie był? Przecież był. Zatem czemu to skrywał, czemu nie ujawnił się wstępując do II Armii? Czemu później też zataił to w ZWM-ie i w partii? Jakie mu zlecono zadania w AK do wykonania w wojsku? Druzgotało go każde kolejne posądzenie, przygniatało, opływało jakimś przerażeniem. Jakże, więc taka odpłata? Tłumaczył, dlaczego nie wspominał o swojej pracy konspiracyjnej do walce w oddziale partyzanckim. No bo przecież była ta nieszczęsna Kaługa, uciekł z niej, jakże więc mógł grzebać wtedy sam siebie, tym bardziej, że nigdy nie pragnął niczego innego poza możnością walki z Niemcami. Uważał zresztą w swoim wypadku tę sprawę za zupełnie nieważną. Nie istniała dla niego w tamtym czasie inna polityka, jak tylko możność walki z hitleryzmem. Czego więc chcą od niego? A już te posądzenia, że współdziała obecnie z podziemiem! Tu mu przerywano, wspólnie dojdą później do dni dzisiejszych, teraz ważna jest przeszłość. Miesiącami się to ciągnęło, wciąż w kółko. Przesłuchania, protokoły, znów przesłuchania, znów podpis na protokole... Już to samo mogło załamać. A jeszcze różni ludzie w celi, zetknięcie iż różnymi tragediami, ciągłe osaczanie lękiem, coraz rzadszy bunt przeciw posądzeniom. Zaczęła się druga część śledztwa. Jak z tą organizacją? Kto, kiedy i gdzie, cele, zakres działania, broń, inne środki? Znów oczy wytrzeszczał, niczego nie pojmował. Wreszcie po długim czasie pytanie, co może powiedzieć o doktorze Palczaku. Wtedy jakby błysk olśnienia. Spotkali się, doktor zajrzał potem do domu Wiktora. Krytycznie był nastawiony do Polski Ludowej, ale nic więcej. Małoż to było, a i jest, nastawionych krytycznie, ale dalekich przecie od jakiegoś wrogiego działania. Doktor! Tutaj musiało coś tkwić... Śmieli się z tego wyjaśnienia, że tylko przypadkowe spotkanie, wizyta tamtego, nic więcej, że żadnych zwierzeń, namawiań nie było. Oni wiedzą, ale czekają, niechże sam powie. AK też chciał się z początku wypierać. Nie chciał i nie wypierał się, ale cóż by pomogły protesty i sprostowania? I tak teraz, dla odmiany, dookoła Wojtek o tym doktorze. Znowu dziesiątki protokołów, coraz krótszych w paru zdaniach, nic bowiem nie wnosił do nich nowego. Aż wreszcie ustały wzywania na śledztwo. Miesiące zakisłego siedzenia w celi, bicia się z własnymi myślami, narastających uczuć żalu i gniewu. Opowiadając mi to, Wiktor przeżywał całą sprawę od nowa. Czerwieniał, zaciskał pięści, na czoło wystąpił mu pot. Oczy jego stały się bardzo smutne, napełnione rozżaleniem i ciągle jeszcze żywym zdziwieniem. Mówił teraz urywanymi zdaniami, skrótami, jakby czym prędzej pragnął zakończyć opowieść. Pewnego dnia, wczesnym latem, zabrano go z celi, ogolono, przebrano. Wieczorem odjazd do Warszawy z dwoma konwojentami. Ta jazda była niełatwa