Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Ta publikacja będzie potem przedmiotem procesu wytoczonego „ Gazecie" przez „ Rzeczpospolitą" - procesu niezwykle przewlekłego, bo okaże się, że Adam Michnik przez prawie rok nie może odebrać sądowych pism, a spółka „ Agora" nie ma z nim kontaktu (!). Cóż, Michnik w ogóle jest człowiekiem trudno uchwytnym, a w takich sprawach zwłaszcza - krótko przed wydaniem tej książki odmówił stawienia się na procesie, który sam wytoczył był Józefowi Darskiemu i „ Gazecie Polskiej", z powodu pobytu za granicą, a traf chciał, że tego samego dnia został przez reportera sfotografowany pod swoim warszawskim mieszkaniem. Pewne zasady są dla frajerów, a nie dla autorytetów moralnych. Wracając jednak do tematu wybudzania Michnika - projekt wspomnianej ustawy powstaje w bólach. Toczą się rozmowy między przedstawicielami „ Agory" a rządem, ustalane są kolejne wersje. Niektóre są dla „ Agory" korzystne i dają jej nadzieję na kupno ogólnopolskiej telewizji, inne nie. Waży się, które zostaną zrealizowane. W czasie, gdy się to waży, Lew Rywin, związany z lewicą producent filmowy, spotyka się z przedstawicielami spółki i proponuje dil - ustawa będzie brzmiała po myśli „ Agory" i da jej możliwość wejścia w ogólnopolską telewizję, jeżeli spółka zapłaci 17,5 miliona dolarów. Co istotne, i co czyni wątpliwym ustalenia sądu, jakoby Rywin działał sam i z głupia frant, nie żąda on tych pieniędzy z góry - mają być wpłacone dopiero po przyjęciu ustawy przez Sejm. Wiedzą Państwo doskonale, co było dalej - menedżerowie „ Agory" odsyłają Rywina do Michnika, Michnik nagrywa go na dwóch magnetofonach, i... I jeśli ktoś naiwny wierzy w oficjalną wersję wydarzeń - w to, że Michnik jest oburzony i wstrząśnięty tym, że tak bezczelna korupcja jest w kraju możliwa, to spodziewałby się, że zapis z tych taśm ukazuje się w „ Gazecie Wyborczej" nazajutrz. Ale nic podobnego - nagrane w lipcu, ukażą się dopiero pod koniec grudnia. Na razie targi o ustawę trwają. Michnik o posiadanej taśmie informuje premiera Leszka Millera. Potem prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Obaj, teoretycznie, mają prawny obowiązek zawiadomić o popełnionym przestępstwie prokuraturę. Zresztą Michnik też ma taki obowiązek. Ale nikt prokuratury nie zawiadamia. Targi trwają. Przeciągają się... Kto ciekaw, niech sięgnie po raporty sejmowej komisji. Albo po książkę „ Alfabet Rokity", gdzie cały pierwszy rozdział to szczegółowe aż do znudzenia referowanie przez Rokitę, kto, kiedy, o której godzinie, z kim się spotyka, do kogo potem dzwoni, przez ile minut z nim rozmawia, do kogo potem udaje się albo oddzwania z kolei tamten, albo komu wysyła mejla, i jak się to ma do kolejnych zmian w przygotowywanym projekcie ustawy. Rywin do Jakubowskiej, Jakubowska do Czarzastego, Czarzasty do Kwiatkowskiego, Kwiatkowski... Oszczędzę Państwu tych szczegółów. Członek komisji śledczej Jan Rokita ( podobnie zresztą, jak i jego kolega z komisji, Zbigniew Ziobro) wyciąga z tego wniosek, że i przed, i po nagraniu pomiędzy „ Agorą" a rządem, przy udziale Michnika, toczy się gra o kształt ustawy, a taśma z Rywinem jest w tej grze argumentem. Według wersji samego Michnika, półroczne opóźnienie publikacji wynikło z dwóch przyczyn: po pierwsze - „ Gazeta" nie chciała zaszkodzić polskiej akcesji do Unii Europejskiej i czekała z odpaleniem afery aż się ten historyczny akt dokona, po drugie - prowadziła dziennikarskie śledztwo mające ustalić, kto Rywina do Michnika przysłał. Pierwszy argument trudno zweryfikować, można co najwyżej podać w wątpliwość - co niniejszym czynię - czy informacja o aferze istotnie mogłaby jakoś polskiemu wejściu do Unii zaszkodzić. Ja śmiem wątpić, Europa też niejedną aferę u siebie miała i jakoś się przez to nie rozpadła. Natomiast argument drugi dla każdego dziennikarza jest po prostu śmieszny. Żaden dziennikarz „ Gazety Wyborczej" nie zainteresował się w tym czasie podstawowymi sprawami, od których takie śledztwo należałoby rozpocząć. Inne gazety, gdy wreszcie sprawa stała się jawna, w kilka dni ustaliły więcej, niż owo rzekome śledztwo trwające jakoby pół roku (!) i godne jedynie włożenia go między bajki. Co więcej, w trakcie tego „ śledztwa" Michnik zaczyna robić coś przedziwnego - na prawo i lewo opowiada w sytuacjach towarzyskich o posiadanej taśmie. W pewnym momencie w Towarzystwie wiedza o tym, że Rywin przyszedł żądać od „ Agory" łapówy, a Michnik go nagrał, stała się tajemnicą poliszynela. Co mówi nam wszystko o tworze państwowym zwanym „ III Rzeczpospolitą", ta tajemnica poliszynela nie przeniknęła do mediów. Po długim czasie ukazała się jakaś mętna notka w humorystycznej rubryce „ Wprost", z której niewtajemniczeni nie mogli zrozumieć, o co w ogóle chodzi. Znana dziennikarka „ Polityki" Janina Paradowska zadała pytanie o ową głośną w Towarzystwie taśmę jednemu z lewicowych szefów państwowej nawy, uzyskała - nie wiem nawet jaką - odpowiedź, po czym „ Polityka" wyrzuciła z druku i to pytanie, i odpowiedź, na osobistą telefoniczną interwencję Michnika. „ Dysponentem tematu był Michnik", wyjaśniła to potem publicznie Paradowska. Doprawdy, rozczulające. Spróbujcie to sobie Państwo wyobrazić w jakimś cywilizowanym państwie: oto, okazuje się, jest afera najgrubszego kalibru, okazuje się, że parlament i rząd handlują ustawami, i wszyscy o tym wiedzą, ale nikt nie pisze! Nikt nie pyta! Bo „ dysponentem tematu" jest redaktor jednej z gazet, który na własny użytek trzyma tego „ niusa" pod kocem i używa go do swojej prywatnej rozgrywki z przedstawicielami władzy?! Oto kwintesencja michnikowszczyzny - wszyscy wiedzą, ale sprawy nie ma. Tak jak nie było „ komisji Michnika", jak nie było raportu w sprawie zbrodni MSW, jak nikt nie odważył się nawet zapytać Kwaśniewskiego, co robił jego ojciec przed rokiem 1957, bo pojawiła się uporczywie powtarzana plotka, że był funkcjonariuszem zbrodniczego stalinowskiego Urzędu Bezpieczeństwa, jednym z tysięcy owych stalinowskich zbrodniarzy, których po roku 1956 objęto programem zmiany nazwisk i życiorysów. Nie ma już cenzury, nie ma już wydziału prasy KC PZPR, ale pewne fakty są z mediów wycięte równie skutecznie, jakby te instytucje wciąż istniały