Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
W żaden sposób nie potrafiłby określić, jak długo trwał jego sen. Tydzień? Wieczność. - Ja żyję - uświadomił sobie wreszcie. Ale jeszcze sporo czasu upłynęło, zanim zaczęły funkcjonować jego zmysły. Długo nie czuł dotyku, zimna, ciepła. Słyszał wyłącznie bicie własnego serca. A jednocześnie wraz z powracającą przytomnością pojawiły się doznania nowe - wrażenie obcości całej jego istoty, dziwna ociężałość, swędzenie. Któregoś dnia otworzył oczy - nieregularne plamy przeobraziły się z wolna w kształty geometryczne - dojrzał kafelki na ścianach, małe żelazne okienko. I znów to okropne swędzenie... chciał się podrapać po twarzy. Nie mógł. Zamiast ręki zobaczył jakiś obcy kikut... zakończony kopytkami! Uniósł głowę... - To musi być koszmarny sen! Jego skóra była twarda, bladoróżowa. Goła. Ogarnęło go olbrzymie pragnienie. W kącie pomieszczenia dostrzegł podłużne naczynie z wodą. Chciał wstać, ale to okazało się niemożliwe. Doczolgał się nad skraj koryta. - Chryste Panie! - Woda odbijała niczym lustro. Dokładnie. Wszystko! I różowy wychudzony ryj, i zmierzwioną szczecinę, i krótkowidzące oczki pozbawione okularów. Zrozumiał! - Jestem świnią. Przeszczepili mój mózg w dało świni. Świnie! Żałosny kwik rozdarł ciszę, a smutny ryj zanurzył się z wolna w głąb koryta, jakby tam poszukiwał dalszego dągu. 2 Doktor Hans Weissenstein uzbrojony w stalowy drąg otworzył żelazne masywne drzwi. Z wnętrza doleciał odór chlewni... W kącie pomieszczenia wychudła maciora uniosła łeb z posłania. Nad uszami widać było głębokie świeże blizny. Chirurg zamknął za sobą zasuwę i trącił nieszczęsne zwierzę drągiem. - No i co, pan powie, panie docencie? Od czasu zabiegu upłynął przeszło miesiąc. Młodsi pracownicy zajmujący się eksperymentem 123/52 nie sygnalizowali niczego specjalnego. Od pewnego czasu transplantacje mózgów wśród świń nie były żadną nowością. Chociaż w tym przypadku po okresie intensywnej reanimacji, kiedy zwierzę odzyskało wreszcie przytomność, zamiast wzmożonego wigoru opanowała je apatia. Świnka niechętnie przyjmowała pożywienie... Dokładniejszych badań jednak nie podejmowano ze względu na specjalne polecenie Weissensteina, który zastrzegł, że osobiście odpowiada za badany okaz. A zatem od chwili oprzytomnienia maciory nikt z kadry naukowej nie wchodził do komórki Holdinga. Z tej strony nie groziło żadne niebezpieczeństwo zdemaskowania. Dwa pierwsze tygodnie spędzone w Sektorze G u boku Franka 0'Hary, a właściwie jego mózgu w ciele docenta, były dla chirurga okresem trudnym. Dwukrotnie wpadał w panikę, że przeszczep zostanie odrzucony. I dwukrotnie rewelacyjne serum ratowało żyde wiszące na włosku. Miesiąc po zabiegu "uzurpator" doszedł na tyle do siebie, że 15 mógł stanąć na nogi, a w parę dni później Hans wrócił do Instytutu. - Pamiętaj, nikt nie może się dowiedzieć o naszej akcji - wielokrotnie powtarzał Frank - wiesz, jakie miałoby to konsekwencje... Weissensteinowi nie trzeba było tego mówić. Tym bardziej, widząc teraz wszystko w najlepszym porządku, pokraśniał z zadowolenia i ponownie szturchnął maciorę. - No, rusz się pan, panie docencie. Troszkę gimnastyki nie zawadzi. To wzmaga apetyt. . Holding usiłował coś odpowiedzieć, zripostować, ale z pyska dobyło się tylko nieartykułowane chrząknięcie. Nawet uczeń pierwszego roku biologii wie, że nierogacizna nie posiada rozwiniętych strun głosowych... - Chciałeś coś powiedzieć? - zachichotał chirurg - szkoda wysiłków, kochany docentuniu... Pardon, właściwie powinienem nazywać cię panią docent, madame - tu Weissenstein skłonił się błazeńsko - jesteś wszak świnką płci pięknej... A chrząkaj sobie, chrząkaj. U nas w chlewni panuje całkowita swoboda wypowiedzi. Wyobrażam sobie, jak mimo wrodzonej kultury mnie przeklinasz... Przeklinaj lepiej swój los... Ejże, ejże, słuchaj mnie... Ponieważ świnka odwróciła się tyłem, znów dźgnął ją drągiem. - Troszkę uwagi, gdy pan mówi... A wiesz, droga przyjaciół-k o, zastanawialiśmy się poważnie z Frankiem, czy cię nie rozmnożyć... Ale doszliśmy do wniosku, że szkoda knura... Zresztą co dobrego mogłoby wyniknąć z tego mezaliansu? Prosiaki w okularach, z dłońmi zamiast kopytek...? '• W oczach zwierzęcia płonął ogień. A co działo się w mózgu docenta? Wściekłość pomieszana z rozpaczą, nienawiść z politowaniem. Dominował gniew. - Bydlaku. I ja mianowałem cię starszym chirurgiem w Instytucie. Mimo przestróg przyjaciół, rad Lucy... mimo tych wszystkich informacji, które mam o tobie