Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
- Wybrałem tunel dla O'Hary - powiedział. - Jeśli nieprzyjaciel sforsuje most, O'Hara musi przenieść się tutaj. Sądzę, że osada jest nie do obrony. Forester przytaknął. - Ja też nie mam co do tego żadnych złudzeń. - Przypomniał sobie, jak „zdobyli" osadę podczas schodzenia na dół. - Większość tuneli biegnie prosto w głąb góry - poinformował Rohde. -Jest wszakże jeden z ostrym zakrętem, jakieś pięć metrów do wlotu. Da osłonę przed ogniem karabinowym. - Rzućmy na niego okiem - zaproponował Forester. Rohde poprowadził do pnącego się na tyłach chat urwiska i pokazał tunele. W podstawie skalnej ściany wydrążono ich sześć. - To ten - oznajmił. Forester zbadał go. Miał nieco ponad trzy metry wysokości i niewiele więcej szerokości i był po prostu dziurą wybitą w twardej skale zbocza góry. Wszedł do środka, a w miarę jak się posuwał, półmrok ustępował miejsca kompletnym ciemnościom. Wyciągnął przed siebie ręce i obmacał ścianę -zgodnie ze słowami Rohdego skręcała ostro w lewo. Obejrzawszy się przez ramię, nie dostrzegł obrysowanego wlotem błękitnego skrawka nieba. Nie szedł już dalej, lecz obrócił się i zaczął wycofywać, aż ujrzał w wejściu kontur sylwetki Rohdego. Zaskoczyło go uczucie ulgi, jakiego doświadczył wracając w świetle dnia. - Niezbyt tu przytulnie - powiedział. - Przyprawia człowieka o dreszcze. - Może dlatego, że umierali tu ludzie? - Umierali? - Aż nazbyt wielu ludzi - wyjaśnił Rohde. - Kopalnia została zamknięta za prezydentury seńora Aguillara. - Jestem zaskoczony, że Lopez nie próbował wycisnąć stąd trochę forsy - zauważył Forester. 114 Rohde wzruszył ramionami. - Jej ponowne uruchomienie kosztowałoby mnóstwo pieniędzy. Zresztą eksploatacja była deficytowa, chodziło tylko o eksperyment w górnictwie wysokogórskim. Sądzę, że zostałaby zamknięta tak czy owak. Forester rozejrzał się dokoła. - O'Hara pojawi się tu w cholernym pośpiechu. Może byśmy wznieśli przy wejściu jakiś mur? Zostawimy mu w chacie kartkę z informacją, który tunel ma wybrać. - Dobrze pomyślane - zgodził się Rohde. - Kamieni tu nie brak. - Co trzy pary rąk, to nie dwie - powiedział Forester. - Popędzę Peabo-dy'ego. Wrócił do chaty, by stwierdzić, że Peabody siedzi w tym samym kącie, gapiąc się bezmyślnie w ścianę. - Ojciec, ruszaj! - rozkazał Forester. - Żwawo i wesoło. Mamy robótkę do odwalenia. Powieka Peabody'ego zadrżała. - Daj mi spokój - powiedział ochrypłym głosem. Forester pochylił się, chwycił Peabody'ego za klapy i szarpnięciem postawił na nogi. - A teraz posłuchaj, zgniłku. Mówiłem ci, że musisz słuchać rozkazów - i to bez najmniejszego szemrania. Mam niższą temperaturę wrzenia niż Rohde, więc lepiej uważaj. Peabody począł bezskutecznie okładać go rękoma, a Forester rzucił nim o ścianę. - Jestem chory - wysapał Peabody. - Duszę się. - Możesz chodzić i możesz nosić kamienie - odparł Forester szorstko. -A czy przy tym oddychasz, czy nie, to rzecz bez znaczenia. Osobiście byłbym cholernie rad, gdybyś w ogóle przestał oddychać. A teraz, czy zamierzasz wyjść z chaty na własnych nogach, czy mam cię wykopać? Mamrocząc przekleństwa, Peabody chwiejnie ruszył ku drzwiom. Forester, depczący mu po piętach, podążył za nim do tunelu, gdzie kazał mu zbierać kamienie. Sam też przystąpił do roboty. Była to ciężka praca fizyczna i musiał często odpoczywać, ale bezlitośnie popędzając Peabody'ego, pilnował, by ten się nie obijał. Nosili kamienie do wlotu tunelu, gdzie Rohde począł wznosić prymitywny mur. Kiedy zapadły ciemności, budowla sięgała niewiele wyżej niż do piersi. Forester osunął się na ziemię i zmętniałym ze zmęczenia wzrokiem popatrzył na ich dzieło. - Niewiele tego, ale musi wystarczyć. - Zabił ręce o ciało. - Boże, jak zimno. - Wracajmy do chaty - powiedział Rohde. - Tu nie zdziałamy już wiele. 115 - Zjesz, nawet gdybym miał to żarcie wepchnąć ci do gardła. Peabody, wiele twoich idiotyzmów tolerowałem. Nie spieprzysz nam całej sprawy tylko dlatego, że zemdlejesz z głodu. Ale ostrzegam cię, jeśli padniesz, jeśli opóźnisz nas choćby o jedną minutę, zostawimy cię. Peabody spojrzał nań jadowicie, lecz przyjął podgrzaną puszkę i zaczął z trudem jeść. - Jak tam twoje buty? - zapytał For ester. - Chyba w porządku - odparł Peabody opryskliwie. - Nie chybaj - powiedział Forester ostro. - Nie będzie mnie obchodzić, jeśli poucierają ci paluchy i zetrą stopy na miazgę. Nie będzie mnie obchodzić, jeśli porobią ci bąble jak piłki do golfa. To wszystko nie będzie mnie obchodzić, ale tylko w stosunku do ciebie. Ale nie może mi być obojętne, że wówczas będziesz nas opóźniał. Jeśli te buty nie leżą dobrze, powiedz to teraz. - Są w porządku - odparł Peabody. - Leżą jak ulał. - Musimy ruszać - powiedział Rohde. - Bierzcie toboły. Forester podniósł walizkę i założył pasy na ramiona. Wyścielił dno walizki kocem ze swojego starego tobołka, więc spoczywała teraz wygodnie na jego plecach i czuł satysfakcję ze swojej pomysłowości. Rohde ujął prymitywny czekan, a krótki toporek zatknął za pas. Opuścił pakunek na plecy, żeby dobrze się ułożył. Znacząco popatrzył na Peabo-dy'ego, który pokuśtykał do rogu, gdzie spoczywał jego bagaż. I wówczas coś ze stukiem upadło na podłogę. Była to piersiówka O'Hary. Forester pochylił się, podniósł flaszkę, i potem prześwidrował Peabody'ego zimnym spojrzeniem. - Więc poza wszystkim jesteś jeszcze cholernym złodziejem