Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Nie Adela. „Niech to diabli porwą!" 135 UCHROŃ MNIE OD ZŁEGO Adela, nie odwracając się, smagnęła w tył ręką i ostry paznokieć kciuka przeciął twarz mężczyzny od kości policzkowej do czoła. Uśmiechy i wesołość znikły. Dawit był wojownikiem, wiedział, że kiedy polała się krew, słowa przestają cokolwiek znaczyć. „Widzieliśta?" „Murzyńska suka". Mogli stawić im czoło w walce albo uciekać. Ale bez broni, jak mogli liczyć na-pokonanie pięciu mężczyzn. Miał nadzieję, że zdoła ich wystraszyć, a przynajmniej na tyle odciągnie ich uwagę od Ade- li, że ta zdoła uciec. Przecież jego własna śmierć znaczyła bardzo nie- wiele. Skoczył ku najbliższemu, największemu z grupy i złamał mu kark jednym zręcznym ruchem ręki. Chrzęst kości rozszedł się szero- ko. Kiedy zaatakowany z wytrzeszczonymi oczami osunął się na zie- mię, nie było wątpliwości, że nie żyje. To nie wystraszyło pozostałych. Przeciwnie, wzbudziło gorącz- kową wściekłość. A. Adela, której .ciążyły spódnice, namokłe w trakcie przeprawy przez-rzekę, nie była dość szybka. „Lapaj ją, żeby nie odpłynęła". W połowie związany Dawit wił się pod ciosami, gdy ujrzał, jak krwawiący mężczyzna ciągnie Adelę na brzeg rzeki pod samotne drzewo. Darł z niej ubranie. Inny przerzucił gruby sznur przez naj- mocniejszy konar. „Dawajcie ją tu". Dawit wiediiał, co się zaraz wydarzy. Ujrzał to w wyobraźni i był bezradny. „Lubisz zabijać, czarnuchu? No to se popatrzysz na zabijanie". Adela nie wzywała go. Nie wydała ani jednego dźwięku. Widząc, co czterech mężczyzn jej robi, związanej i bezbronnej, Dawit stracił rozum. Kopał, wrzeszczał, wił się, bryzgał śliną. Czasami wydawało mu się, że od tamtej pory odzyskał zmysły, ale o wiele czę- ściej zdawał sobie sprawę, że nie. Własny lincz był mu pocieszeniem po tym, co ujrzał. Śmierć przyniosła sen zbolałemu sercu. Czemu musiał się obudzić? Czemu? Nic dziwnego, że miłość do Christiny była tak wątła. Wtedy, za- ledwie sześćdziesiąt lat po śmierci Adeli, zabrakło mu w sercu miej- sca dla Christiny. Jej ojciec, właściciel świetnie prosperującego za- kładu pogrzebowego w Chicago, urządził im najlepsze wesele, na 136 PAJĄK jakie go było stać. Setki kolorowych mężczyzn i kobiet przybyło, aby być świadkami ich związku, aby ujrzeć kruchą postać Christiny we wspaniałej białej sukni. Nie miał takiego ślubu dla Adeli. Złożyli milczące ślubowanie, dając sobie nawzajem ciała w dowód miłości. Zawsze chronił ją przed swoim nasieniem, by nie poczęła dziecka, które nie byłoby napraw- dę jej własne. I tak, chociaż miał polecone ją zapłodnić, mógł ją je- dynie kochać. Często leżeli tylko w objęciach, ani śpiąc, ani w pełni na jawie. Gdy wreszcie poznał Jessicę, dawno zaleczył już rany. Był gotowy dla niej, kobiety prawie nietkniętej tragediami życia, dla której mógł stać się taki, jakiego chciała. Czekając na nią, zapominał o swoich smutkach. - Tatusiu, zaraz spadniesz! - wołała zaniepokojona Kira. - Mam drabinę, kochanie. Nie spadnę. -j Znajdował się ponad sześć metrów nad ziemią. Wysoka alumi- niowa drabina ze schodkami zamiast szczebli była co najmniej metr dwadzieścia poniżej jego huśtających się czarnych wojskowych bu- tów. Ze swojego miejsca widział szczegóły domu, fuóry wyremonto- wał z zewnątrz i od wewnątrz, gdy kupił go dziesięć lat temu. Farba spękała u podstawy drugiego okna sypialni. Będzie musiał ją uzu- pełnić, gdy skończą się skwary nadchodzącego la|a. Jednak na dobrą sprawę Kira miała rację. Byfo wpół do ósmej, prawie za ciemno, by coś dostrzec, nawet przy jego znakomitym wzroku. Jessica niebawem wróci z pracy, jeśli nie zatrzyma się wpierw u matki, aby pomóc w planowanym pogrzebie wujka Billy'ego. Dawit zrobił finalny ruch nożycami, tnąc ostatni kawałek zmar- twiałego drzewa, tam gdzie, miał nadzieję, jesienią zrodzi się pąk. Siedząc lot uschniętej, gałązki, wirującej ku ziemi, zastygł i zamyślił się nad swoją niepojęta obojętnością. Wujek Billy. Chorowity starzec, który nie wyrządził mu żadnej krzywdy, a zginął zabity przez niego. Przypomniał sobie, że nawet zwierzyna wie, iż może wzbudzić litość niektórych drapieżników, je- śli uda, że jest chora lub kulawa. Wujek Billy nie zaznał nawet tej miarki przyzwoitości, przysługującej naturze, gdy Dawit z całą siłą uderzył jego głową o brzeg wanny. A jednak zabójca w chwili czynu nie doznał wstydu. Czemu ktokolwiek miałby chcieć żyć w takiej postaci, wyschnięty i bezuży- teczny? I Dawit miał coś na swoje usprawiedliwienie! Wujek Billy 137 UCHROŃ MNIE OD ZŁEGO znalazł obciążającą fotografię, cenny skarb. Ta fotografia, której okoliczności.powstania Dawit nie potrafił sobie nawet przypo- mnieć, dosłownie błagała go o dotrzymanie Paktu. Podobieństwo było zbyt dokładne, by mógł udawać chociażby krewnego. Jego twarz wygląda teraz dokładnie tak samo jak wtedy, i jak od szesna- stego wieku. Jednak nie potrafił zdobyć się na zniszczenie tego zdjęcia. Wsu- nął je do małego zestawu płyt, który zabrał ze sobą - przecież wujko- wi Billy'emu z pewnością nie będą już potrzebne - i ukrył w komo- dzie obok klarnetu. W domu nie potrafił powstrzymać się od przesłuchania „Wiecznie żyję dla ciebie" i dostałby za swoje, bo Jes- sica wróciła tak szybko, że prawie go przyłapała. „Wiecznie żyję dla ciebie". Jessiki jeszcze nie było na świecie, kiedy te słowa spłynęły mu spod pióra, ale w sercu napisał je dla niej. Zza pleców Dawita, z wysokiego dębu,' daleko poza jego zasię- giem rąk, usłyszał syk rosnący do wysokiego pisku, prawie skrzeku. Wołała Nocna Pieśń, z nietypowym dla niej niepokojem