Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Wręcz przeciwnie, byli wobec nich bardzo serdeczni. Księżna wdowa usiadła przy panu McArdle i pouczała go, że powinien więcej się ruszać, mówiła to, co Catriona próbowała mu zasugerować od lat. Księżna jednak nie sugerowała, ona po prostu doradzała, gestykulując nieco przesadnie i uroczo się uśmiechając. McArdle, oczywiście, słuchał i spolegliwie kiwał głową. Kucharka i Honoria porównywały przepisy i zastanawiały się nad przyprawami do pieczeni, a bliźniaczki zwracały uwagę wszystkich na różnorakie kształty chleba leżącego na stole i z wdziękiem przyjmowały komplementy, którymi dzieliły się z córkami kucharki. Zmieszane dziewczyny czerwieniły się od stóp do głów. Henderson, Diabeł i McAMe siedzieli w drugim końcu stołu i omawiali z zacięciem jakieś sekretne kwestie; a Vane i Gabriel, Corby, Huggins i stajenni, sądząc po gestach, rozmawiali o koniach. Na zewnątrz pogoda była wciąż nieprzyjemna, ale dom buchał ciepłem i śmiechem. Catriona przyglądała się wszystkim i w duchu ich błogosławiła. Późnym popołudniem wyszła z pokoju Richarda, narzekającego na bezczynność. Kazała mu odpoczywać i poszła obejrzeć lekcję jazdy konnej. Vane się dowiedział, że Richard zaczął uczyć dzieci. Powiedział o tym Diabłowi i Gabrielowi. Teraz dzieciaki były naprawdę zachwycone. Codziennie, a czasem nawet dwa razy dziennie, miały lekcje jazdy konnej. Każde otrzymało własnego instruktora, byłego oficera. Ta ostatnia wiadomość pochodziła od Toma, któremu opowiedział o tym Diabeł, a potem potwierdził to w rozmowie z Catriona. - Ja jestem najsilniejszym jeźdźcem - opowiadał Diabeł - za to Demon jest najsprawniejszym - spojrzał na Catrionę i uśmiechnął się. - Nie poznałaś go jeszcze. To brat Vane'a. Catriona była w duszy wdzięczna Demonowi, że nie pojawił się w jej domu. Tak wielu Cynsterów naraz to trudne wyzwanie dla kogoś nieprzyzwyczajone-go do gości. Ale byli z nich dobrzy jeźdźcy i wszyscy doskonale radzili sobie z dziećmi. Catriona wyszła na podwórze, przysiadła na ławce i patrzyła na dzieciaki podzielone na trzy grupy, czekające na swoją kolej. Najmłodsze były z Diabłem, zupełnie się go nie bały, chichotały i rozmawiały, kiedy on cierpliwie wsadzał je na siodło, uczył, jak siedzieć i jak trzymać wodze. Druga grupa, w której był również Tom, stała obok Vane'a i słuchała podstawowych informacji na temat jazdy. Ostatnia gromadka, złożona z chłopców stajennych i parobków, którzy potrafili już trochę jeździć, ale nie tak, jak mężczyźni z rodu Cynsterów, ćwiczyli pod okiem Gabriela. Catriona patrzyła na nich przez pewien czas, starając się zrozumieć, na czym polega łatwość w porozumiewaniu się między tymi mężczyznami, końmi i dziećmi. W końcu wzruszyła bezradnie ramionami i przyjęła to jako najwyraźniej naturalny dar, z którym muszą się po prostu rodzić. Później tego samego wieczoru Richard leżał na kanapce w sypialni, kilka kroków od łóżka. Na tyle wystarczało mu na razie siły i fakt ten napawał go obrzydzeniem. Żona przynajmniej pozwoliła mu wyjść z łóżka. Mógł już samodzielnie wstać, ale po zrobieniu kilku kroków siły go opuszczały. Najwyraźniej zachwycona jego mizernymi postępami, przekonana nareszcie, że trucizna opuściła na zawsze jego organizm, Catriona przyniosła mu specjalną, ziołową nalewkę, która, jak twierdziła, gwarantowała szybki powrót sił. Teraz, mówiła, nic nie stoi na przeszkodzie, by odzyskał dawne zdrowie. I wolność. Dostęp do przestrzeni, którą teraz widział tylko z okna. Nalewka była obrzydliwa, ale Richard wypił ją bez marudzenia, planując, jak spożytkować siły witalne, kiedy już do niego wrócą. Z zamyślenia wyrwał go Diabeł. Otworzył drzwi i wszedł do środka, a za nim wmaszerowali do sypialni Vane i Gabriel. - Pomyśleliśmy, że kiedy nasze żony i szacowna rodzicielka są zajęte rozmową na temat dzieci, przyjdziemy ci trochę powspółczuć. Jak się czujesz? - Lepiej - połknąwszy ostatni łyk nalewki, Richard skrzywił się i dopiero teraz stwierdził, że naprawdę czuje się lepiej. Odstawił miseczkę i powiedział: - Podejrzewam, że potrwa to jeszcze kilka dni, ale... - Kuruj się tak długo, jak trzeba - ostrzegał go Gabriel. - Byłbym wściekły, gdybym musiał z powodu pogorszenia się twojego stanu znów jechać taki kawał drogi na północ. - Twoja żona twierdzi, że już za kilka dni dojdziesz do siebie, a ona chyba wie najlepiej. Hmmm... - mruknął Richard, spoglądając na nich podejrzliwie. - Właściwie to planowałem małą przygodę, by uczcić, że się tak wyrażę, mój powrót do życia. - Przygodę? - Jak małą? - Jaką przygodę? Richard się uśmiechnął. - Nic strasznego, ale przecież nie robiliśmy żadnej poważnej wyprawy od czasów Waterloo. Nie wiem jak wy, ale dwa tygodnie spędzone w łóżku zaostrzyły mój apetyt. - Nie ma w tym nic dziwnego - odparł Diabeł - zwłaszcza w tych okolicznościach