Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Tępy ból w głowie utrudniał myślenie i z początku młodzieniec leżał bez ruchu, obserwując otoczenie. Próbował jakoś się połapać w tym, co się wydarzyło. Przypomniał sobie trakt... l spróbował usiąść. Czyjaś dłoń powstrzymała go stanowczo. - Nie próbuj wstawać zbyt szybko. Nastawiłem ci rękę i założyłem kataplazm, który przyśpieszy gojenie, ale musisz ją oszczędzać. Silvan rozejrzał się wokół. W pierwszej chwili myślał, że to wszystko sen i że po przebudzeniu znajdzie się w kurhanie. Tak jednak nie było. Pnie drzew wyglądały tak samo, jak je zapamiętał: brzydkie, szare, chore i umierające. Spoczywał na posłaniu z butwiejących liści, a rosnące wokół młode drzewa, kwiaty i inne rośliny wyglądały niezdrowo. Silvanoshei posłuchał rady elfa i położył się - raczej po to, żeby mieć czas zorientować się w otoczeniu niż dlatego, że potrzebował odpoczynku. - Jak się czujesz? - zapytał elf z szacunkiem w głosie. - Głowa trochę mi doskwiera - przyznał Silvan. - Ale ból w ręce ustąpił. - To dobrze - ucieszył się elf. - W takim razie możesz usiąść. Tylko powoli, bo inaczej zemdlejesz. Podtrzymał Silvana silnym ramieniem, pomagając mu się podnieść. Młodzieńcowi zakręciło się w głowie i dopadła go fala mdłości, zamknął jednak oczy i po chwili poczuł się lepiej. Elf przysunął mu do ust drewnianą czarkę. - Co to jest? - zapytał Silvan, spoglądając podejrzliwie na brązowy płyn. - Eliksir ziołowy - poinformował go elf. - Mam wrażenie, że przeszedłeś lekki wstrząs mózgu. To złagodzi ból głowy i przyśpieszy powrót do zdrowia. Czemu nie chcesz tego wypić? - Nauczono mnie nigdy nie jeść ani nie pić niczego, jeśli nie wiem, kto to przyrządził i jeśli ktoś nie spróbuje tego przede mną - wyjaśnił Silvanoshei. - Nawet jeśli częstującym jest elf? - zdumiał się nieznajomy. - Zwłaszcza jeśli to jest elf - podkreślił z ponurą miną młodzieniec. - Ach - rzekł tamten, spoglądając nań ze smutkiem. - Tak, rozumiem, oczywiście. Silvan spróbował dźwignąć się na nogi, lecz ponownie dopadły go zawroty głowy. Elf uniósł czarkę do ust i wypił kilka łyków. Następnie wytarł uprzejmie brzeg naczynia i podsunął je księciu. - Zastanów się, młodzieńcze. Gdybym chciał twojej śmierci, mógłbym cię zabić, gdy byłeś nieprzytomny. Albo mogłem po prostu cię tu zostawić. - Spojrzał na szare, zwiędłe drzewa. - Umierałbyś wolniej i w większym bólu, ale śmierć przyszłaby po ciebie niechybnie, tak jak przyszła po zbyt wielu z nas. Silvanoshei zastanowił się nad tymi słowami, w takim stopniu, w jakim pozwalał mu na to pulsujący ból głowy. To, co mówił elf, miało sens. Ujął czarkę w drżące dłonie i uniósł ją do ust. Płyn był gorzki, pachniał i smakował korą. Eliksir nasycił jego ciało przyjemnym ciepłem. Ból i zawroty głowy ustąpiły. Silvanoshei zdał sobie sprawę, że okazał się głupcem, sądząc, iż ten elf służy w armii jego matki. Miał na sobie płaszcz, jakiego młodzieniec nigdy nie widział, uszyty ze skóry, który wyglądał jak zielone liście i plamy słonecznego blasku, jak trawa, zarośla i kwiaty. Dopóki elf się nie ruszał, wtapiał się w tło tak dobrze, że nie sposób było go dostrzec. Tu, na martwym gruncie, wyraźnie jednak rzucał się w oczy. Jego płaszcz zachował zielone wspomnienie żywego lasu, jakby chciał rzucić wyzwanie śmierci. - Jak długo byłem nieprzytomny? - zapytał Silvan. - Kilka godzin, odkąd znaleźliśmy cię dziś rano. Jest Dzień Środka Roku. Może dzięki temu zdołasz się zorientować. Silvan rozejrzał się wokół. - Gdzie są pozostali? - zapytał, myśląc, że pewnie się ukryli. - Tam, gdzie powinni być - odpowiedział elf. - Dziękuję ci za pomoc. Czekają cię zadania gdzie indziej, a i mnie również. - Silvan wstał. - Muszę iść. Być może jest już za późno... - Poczuł w ustach gorzki smak żółci. Minęła chwila, nim zdołał ją przełknąć. - Nadal mam do wykonania misję. Gdybyś mógł pokazać mi miejsce, w którym jest przejście przez tarczę... Elf spojrzał na niego z tym samym osobliwym skupieniem. - Przez tarczę nie ma przejścia. - Musi być! - warknął gniewnie Silvan. - Przecież jakoś się przez nią przedostałem. - Ponownie zerknął na rosnące obok traktu drzewa i zauważył, że są dziwnie zniekształcone. - Wrócę do miejsca, gdzie spadłem do parowu i przejdę tamtędy. Ruszył przed siebie tą samą drogą, którą przyszedł. Elf nie próbował go powstrzymywać, towarzyszył mu jednak bez słowa. Czy to możliwe, aby armia jego matki zdołała się bronić tak długo? Silvan nieraz już widział, jak jej żołnierze dokonywali niewiarygodnych wyczynów. Musiał wierzyć, że odpowiedź brzmi „tak”. Musiał wierzyć, że ma jeszcze czas. Znalazł miejsce, w którym z pewnością przedostał się przez tarczę, ślad zostawiony przez jego staczające się ze zbocza ciało. Gdy uprzednio próbował wyjść z parowu, szary popiół był śliski, teraz jednak zdążył już wyschnąć i łatwiej było mu się wspinać. Silvan wdrapał się na górę, starając się oszczędzać zranioną rękę. Elf czekał bez słowa u stóp stoku. Młodzieniec dotarł do krawędzi tarczy. Tak jak poprzednio, czuł silne opory przed jej dotknięciem. To było jednak miejsce, w którym się przez nią przedostał, choćby nawet nieświadomie. Widział wyżłobienie, które wyrył w błocie piętą i zwalone drzewo leżące w poprzek drogi. Przypominał sobie mgliście, jak próbował je ominąć. Sama tarcza była prawie niewidoczna. Tylko wtedy, gdy promienie słońca padały na nią pod ściśle określonym kątem, można było dostrzec słabe migotanie. Poza tym dostrzegał ją wyłącznie dzięki temu, że zniekształcała wygląd rosnących po drugiej stronie drzew i krzewów. Efekt ten przypominał fale rozgrzanego powietrza wznoszące się nad spieczonym słońcem traktem, które sprawiały, że wszystko, co leżało za nimi, falowało niczym parodia odbicia w wodzie. Silvan zazgrzytał zębami i wszedł prosto w tarczę. Bariera go nie przepuściła. Co gorsza, gdy tylko jej dotykał, przeszywał go odrażający dreszcz, jakby tarcza przyciskała do jego ciała szare usta, próbując wyssać zeń życie. Młodzieniec cofnął się z drżeniem. Nie zamierzał próbować po raz drugi. Gapił się na tarczę z bezsilną złością. Jego matka całymi miesiącami bezskutecznie próbowała się przez nią przebić