Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Po chwili wynurzają się z lasu i wchodzą na polanę, pośrodku której znajduje się zamarznięty staw. Śnieg nie przestaje padać zwiększając trzycalową pokrywę. Ojciec daje rodzinie znak, by stanęła i ostrożnie zbliża się do stawu. Skupiają się w ochronie przed zimnem, a mężczyzna wyjmuje ze swego tobołka tępe narzędzie i odgarnąwszy śnieg na małej powierzchni stawu zaczyna rąbać lód. Mija prawie godzina. W końcu udaje mu się. Wydaje pomruk zadowolenia i schyla się, by napić się wody. Ściąga skóry, napełnia je i zanosi wodę żonie i dzieciom. Nastolatka uśmiecha się do ojca, który podaje jej wodę. To uśmiech miłości i podziwu. Ma zmęczoną twarz pokry- tą bruzdami wyżłobionymi przez słońce, wiatr i chłód. Sięga po skórę. Nagle jej twarz wykrzywia grymas strachu. Krzyczy, a jej ojciec w samą porę odwraca się, by bronić przed wilkiem, który warcząc skacze do ataku. Uderzeniem silnego ramienia odtrąca zwierzę od celu, potem rzuca się do dzidy leżącej obok stawu. Chwyta ją i szybko odwraca się gotów bronić rodzinę. Zaatakowały ich trzy wilki. Syn zręcznie wbił swą dzidę w brzuch jednego z nich, ale oto drugi dopada bezbronne- go chłopca, zanim zdołał wyciągnąć broń i ponownie uderzyć. Ojciec wściekle rzuca się naprzód i przeszywa wilka, który atakuje jego syna. Ale za późno. „Głodne zwierzę" już dopadło gardła chłopca, rozrywając żyły szyi jednym szybkim kłapnięciem potężnych szczęk. Kobieta leży krwawiąc na śniegu, a niemowlę pozbawio- ne ochrony krzyczy w swym zawiniątku jakieś dwadzieścia Stóp od matki. Ostatni wilk robi unik, markuje atak na ojca, a potem doskakuje do dziecka. Zanim mężczyzna jest w stanie zareagować, wilk chwyta dziecko i ucieka w kie- runku lasu. Młodej dziewczynie zaoszczędzone zostało w trakcie napaści fizyczne cierpienie, poraziła ją jednak bliskość nagłej śmierci i zniknięcie malutkiej siostry. Trzyma głowę swego martwego brata i niepowstrzymanie szlocha. Ojciec przykłada żonie świeży śnieg do rany, potem dźwiga ją na ramię razem z ciężkimi tobołkami, pomrukuje parę razy do córki, która w końcu ociągając się zaczyna zbierać i skła- dać wszystko, co pozostało z rodzinnych rzeczy do inne- go tobołka. Gdy noc mija, trójka pozostałych przy życiu zbliża się do jaskini na skraju lasu. Ojciec bliski jest wy- czerpania od dźwigania żony i skromnego rodzinnego dobytku. Siada, by chwilę odpocząć. Córka pada obok niego kładąc głowę na jego kolanach. Cicho płacze, a ojciec ociera jej łzy. Nagle oświetla ich z góry jasne światło i w chwilę później wszyscy troje tracą świadomość. Metalowy kosz o długości mniej więcej piętnastu stóp i szerokości pięciu stóp opuszcza się w niesamowitym blasku śniegu i w końcu miękko osiada na ziemi za trójką ludzi. Boki kosza otwierają się. Na zewnątrz rozkładają się metalowe pasy, które owijają każdego z ludzi. Cała trójka zostaje wciągnięta do kosza. Boki zamykają się, następnie dziwny obiekt unosi się w śnieżną noc. Chwilę później znika światło reflektora i życie powraca do normy w prehi- storycznym lesie. Gigantyczny cylinder zawisa spokojnie nad Ziemią cze- kając na powrót swych wysłanników. Planeta w dole jest prawie bezchmurna, a wielkie błękitne połacie oceanu bły- szczą jak klejnoty w refleksach słońca. Pod wieczór nisko zawieszone słońce oświetla niezmierną połać lodu rozpo- ścierającą się w dół od północnego bieguna, pokrywającą prawie cały wielki kontynent. Na zachodzie, za wielkim oceanem i całą w bieli wyspą na północy, słońce oświetla inny wielki kontynent. On także w większości pokryty jest lodem. Tu lód rozpościera się w stronę południa na dwóch trzecich powierzchni całego lądu i zanika całkowicie tylko tam, gdzie kontynent zaczyna się zwężać i dotykać połud- niowego morza. Wahadłowce wysłane na zwiad z wielkiego cylindra powracają do bazy i wyładowują swój łup. Ojciec, poraniona matka i nastoletnia córka znajdują się wewnątrz małego czółna wraz z pięćdziesięcioma czy sześćdziesięcio- ma innymi ludźmi, wybranymi oczywiście z różnych punk- tów na całym świecie. Nikt z nich nie porusza się. Jak tylko czółno bezpiecznie cumuje przy statku-matce, wszystkie prehistoryczne istoty ludzkie zostają umieszczone w wiel- kim wozie. Tu, w miejscu odbioru, są przyjmowane i rejest- rowane. Potem zostają zabrane do wnętrza obszernego modułu, w którym odtworzono środowisko Ziemi. Wysoko ponad Ziemią ostatni ze zwiadowców powraca do gigantycznego cylindra. Następuje chwila wahania, jak by sprawdzano jakąś nieznaną listę obecności, a potem cylindryczny pojazd kosmiczny znika. CZWARTEK 1 Minionej nocy siedem wielorybów zostało wyrzuco- nych na brzeg przy Deer Key, pięć mil na wschód od Key West. O wschodzie słońca znajdowały się na plaży. Potężne lewiatany głębin, każdy o długości od dziesięciu do piętnastu stóp, wyglądały bezradnie, gdy leżąc grzęzły w piachu. Drugie pół tuzina z tego zbłąkanego stada rzekomo morderczych wielorybów pływało w kółko po płytkiej lagunie. Zagubione i oczywiście zdezorientowane, znajdowały się blisko plaży. O siódmej rano jasnego marcowego poranka przybyli eksperci z Key West i już zaczęli koordynować działania, które później, dzięki wspólnemu wysiłkowi miejscowych rybaków i miłośników żeglarstwa, pozwolą zepchnąć zwie- rzęta z powrotem do laguny. Gdy wieloryby usunie się już z plaży, trzeba będzie następnie wywabić całe stado do Zatoki Meksykańskiej. Niewielka to lub zgoła żadna szan- sa, że zwierzęta przeżyją, jeżeli nie zawróci się ich na otwarte wody. Pierwszym reporterem, który przybył, była Carol Daw- son. Zaparkowała swój nowy koreański samochód combi na poboczu drogi tuż przy plaży i wyskoczyła, by zorien- tować się w sytuacji. Plaża i laguna w Key West tworzyły zatoczkę o kształcie połowy księżyca. Gdyby wyobrazić sobie cięciwę łączącą dwa punkty lądu przy krańcach za- toki, to wzdłuż linii wody mierzyłaby prawie pół mili. Po zewnętrznej stronie cięciwy znalazłaby się Zatoka Meksy- kańska. Wieloryby penetrowały środek zatoczki i na plażę zostały wyrzucone w punkcie najbardziej odległym od pełnego morza