Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

- Może sufitem?- podsunął jeden z jego Noghrich, co jakiś czas wystawiając lufę swojego karabinu i strzelając.- Już kilka razy się udało… - Nie.- syknął Pekhratukh. To, co zaproponował jego podwładny, nie miało teraz większego sensu. Przeciwnicy mogli bez trudu ostrzelać sufit i wszystko, co się na nim znajdowało. Chyba, żeby ich ubiec… Pekhratukh ustawił parametry ostatniej rakiety na maksymalną moc, po czym odchylił się jak najdalej mógł bez ryzyka postrzału, wysunął wyrzutnię i odpalił ją. Rakieta przeleciała cztery metry i trafiła w kąt między ścianą i sufitem, wyrywając dziurę. Huk i pył, jaki towarzyszył temu wszystkiemu, wystarczył, aby odwrócić uwagę przeciwników na tych kilka setnych sekundy, które były mu potrzebne. Dając kilka błyskawicznych znaków dłonią, Noghri złapali wszystko, co mieli pod ręką, i rzucili się w korytarz, ostrzeliwując go. Kilku strażników padło. Automatyczne działka nie dały się jednak zwieść i prawie natychmiast plunęły ogniem. Pekhratukh spodziewał się tego. Jeszcze w locie machnął swoimi nadgarstkami, odczepiając od nich tytanowe czekany, a następnie ze śmiercionośną precyzją rzucając nimi w stronę mechanicznych laserów. Rezultat był do przewidzenia; strażnicy, zaskoczeni dwoma wybuchami tuż nad ich głowami, nieświadomie wystawiali się na jeszcze większy ostrzał. Jednemu z Noghrich wyczerpał się zapas amunicji w magazynku, rzucił więc karabinem w ostatniego z żołnierzy. Tamten zdołał się uchylić, jednak nie zauważył blasterowej błyskawicy pędzącej ze strony innego Noghri, która to błyskawica wypaliła mu w głowie dymiącą dziurę. W każdym razie przejście było czyste. - Zabierzcie im broń.- syknął Pekhratukh.- Albo najlepiej i broń, i amunicję. Będzie nam potrzebna! Noghri natychmiast wykonali polecenie, po czym, razem ze swoim przywódcą, puścili się w szaleńczy bieg naprzód. Tym razem nie mieli już tyle broni, co wcześniej, poza tym dopadało ich zmęczenie, więc zgodzili się niemo na próbę cichego przemknięcia przed kolejnymi posterunkami. Na czymkolwiek miałaby ona polegać. Wiedzieli, że cel jest blisko; zaledwie piętro wyżej. Nie mogli ryzykować przedłużania się akcji. Nagle jednak zza rogu wpadli na trójkę uzbrojonych w miecze świetlne Jedi. Pekhratukh wysyczał najgorsze noghryjskie przekleństwo, jakie znał, i otworzył ogień. Jedi jednak bez trudu odbili wszystkie strzały. Widząc to, Noghri błyskawicznie dobyli z plecaków jedynej broni, jakiej mogli teraz zaufać: pałek Stokhli. Pekhratukh żałował, że nie ma przy sobie rozrywacza, ale musiał zadowolić się tym, co ze sobą wziął. Kiwną szybko palcami i jego ludzie chwycili się ścian, wspinając się i oddając strzały. Jedi nie próżnowali. Ten, którego Pekhratukh rozpoznał jako Luke’a Skywalkera, z nadnaturalną szybkością skoczył do przodu, unikając strzału kleistej mazi. Pozostałe dwie kobiety Jedi nie radziły sobie wcale gorzej. Pekhratukh, który jako jedyny stał na podłodze i posyłał w przeciwników kolejne strumienie kleistej sieci. Kątem oka zauważył, że leci na niego sam Skywalker, podczas gdy jedna z jego towarzyszek, ruda kobieta o stanowczej twarzy (zapewne Mara Jade Skywalker), wbiegła po ścianie, po czym ścięła broń Noghriego po lewej, natomiast Zeltronianka już uderzała na tego z prawej. Skywalker bezbłędnie wymijał strumienie sieci, podchodząc coraz bliżej. Noghri, który przed sekundą został pozbawiony pałki Stokhli, rzucił się z pazurami do szyi Mary Jade; Pekhratukh wiedział, czym to się dla niego skończy. Wiedział, że chwile drugiego komandosa także są policzone. Widział zbliżającego się Skywalkera. W tej krytycznej chwili podjął ostateczną decyzję. Rzucił się do przodu, wykonując salto w powietrzu, odbił się od podłogi za pomocą rąk i wylądował tuż nad Skywalkerem, uczepiony do sufitu magnetycznymi pazurami, jakie miał zamontowane na stopach. Mistrz Jedi machnął mieczem w geście samoobrony, nawet osmalił ramię Noghriego i lekko naciął mięsień, ale Pekhratukh nie miał czasu na ból. Błyskawicznie odbił się od sufitu, zwolnił zaczepy i poszybował w korytarz, po czym przekoziołkował i puścił się w długą, jednocześnie strzelając za siebie na oślep z pałki Stokhli. Wiedział, że jego ludzie już nie żyją. Wiedział, że ich zawiódł. Mógł teraz zrobić tylko jedno. Wykonać zadanie. Mara wbiła miecz aż po rękojeść w brzuch napastnika, zanim jeszcze zdołał dosięgnąć jej gardła, po czym miękko wylądowała na ziemi. Luke przekoziołkował, chcąc ruszyć za uciekającym przeciwnikiem, ale musiał się zaraz uchylić przed pojedynczym rykoszetem z pałki Stokhli. Wieiah natomiast uniknęła kolejnego strumienia lepkiej mazi i zrobiła salto, przecinając ostatniego napastnika. Kiedy wylądowała i spojrzała na małżeństwo Skywalkerów, nie musiała ich nawet pytać, co robić. Wszyscy troje, jak na komendę, rzucili się w pogoń. Musieli jednak przyznać, że Noghri był szybki, a te strzały, które posyłał na oślep za sobą – nadzwyczaj celne. Musiał mieć doskonale rozwinięty instynkt samozachowawczy. Luke wiedział, że jest to ten sam Noghri, o którego ojcu mówiły imperialne archiwa; osławiony przywódca Death Commando Prime, wymieniany parokrotnie przez Brakissa. To był Pekhratukh. A skoro to był on, to zapewne miał zgładzić albo Brakissa, albo Bel Iblisa. W każdym razie, gdyby nie chodziło o kogoś ważnego, wysłano by zapewne mniej istotnych zamachowców. A teraz Jedi wiedzieli, że nie uda im się go dogonić, zanim dobiegnie do sali przesłuchań Senackiej Komisji Śledczej. Musieli jednak go ścigać; od tego mogło zależeć życie wielu ludzi. Pekhratukh z rozpędu rzucił się na jednego ze strażników przy drzwiach do sali przesłuchań, zanim ten zdążył w ogóle zareagować. Drugi zdołał odwrócić się w stronę napastnika, ale ułamek sekundy później jeden z noghryjskich noży rozorał mu gardło. Zanim jeszcze padł na ziemię, Pekhratukh przyłożył automatyczny łamacz szyfrów do zamka, by po chwili wpaść przez otwarte drzwi do pomieszczenia za nimi. W środku siedziało kilku polityków i senatorów, których Noghri rozpoznał tylko po szatach, dookoła trybunału stało kilku strażników, a obok ławy śledczych stał admirał Bel Iblis. Jego cel. Nic więcej nie obchodziło Pekhratukha. Miał zabić Głównodowodzącego Siłami Zbrojnymi Nowej Republiki i zrobi to. Vader wysłał go na samobójczą misję. Trudno. Ale zadaniem Pekhratukha było jej wykonanie, choćby za najwyższą cenę. Tego wymagał honor. Honor Noghri. W jego rękach błyskawicznie błysnęło kilka noży, które Pekhratukh rzucił prawie na oślep w polityków i strażników